W ostatnich latach w polskim teatrze pojawiła się nowa postać: dramaturg - twórca teatralnego scenariusza, blisko współpracujący z reżyserem i wynagradzany przez teatr, a czasem nawet zatrudniany na etacie. Powoli przejmujący rolę dostarczającego nowe sztuki dramatopisarza (działającego poza teatralnymi strukturami) i po trosze wypierający go z pejzażu - pisze Kalina Zalewska w Teatrze.
Jeszcze piętnaście lat temu Sławomir Mrożek zaopatrujący swoją "Miłość na Krymie" w dziesięć punktów - określających, czego reżyser nie powinien robić, wystawiając na scenie jego tekst - dyktował warunki współpracy. Dziś klasyczny autor zdaje się tracić autorytet, znaczenie, a nawet podmiotowość. Zamiast niego pojawia się dramaturg - przepisujący sztuki dramatopisarza albo stwarzający własne teksty w oparciu o doświadczenia z prób i zamysł reżysera, pragnącego zrealizować taki a nie inny temat. Bardzo często tekst scenariusza powstaje w ścisłej współpracy z reżyserem albo wręcz w oparciu o aktorskie improwizacje. Ale już słynne dziesięć punktów Mrożka było dowodem niepokoju autora - pewnie nadmiernego u pisarza, którego sztukę reżyserował Jerzy Jarocki - obserwującego współczesny teatr i obawiającego się o swoją pozycję. Proces emancypacji reżysera zaczął się bowiem dawno temu. Od jakiegoś czasu mamy jednak do czynienia