Najlepsze, najgłośniejsze role Jerzego Stuhra to kreacje u Andrzeja Wajdy. Nimi zapisał się w historii polskiego teatru, to one ukształtowały jego sceniczny wizerunek - mówi PAP prof. Beata Guczalska, badaczka teatru, autorka książek m.in. o krakowskich aktorach.
Polska Agencja Prasowa: Jerzy Stuhr w 1970 r. ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Następnie - po studiach w krakowskiej PWST - rozpoczął pracę w Starym Teatrze, z którym współpracował blisko 30 lat. Na krakowskiej scenie zagrał wybitne role w przedstawieniach Andrzeja Wajdy, Konrada Swinarskiego, Jerzego Jarockiego i Jerzego Grzegorzewskiego.
Beata Guczalska: Jerzy Stuhr miał wyjątkowe szczęście, ponieważ do Starego Teatru został przyjęty w roku 1972 za sprawą Jerzego Jarockiego, który był jego pedagogiem w krakowskiej szkole teatralnej. Dzięki Jarockiemu edukacja teatralna Stuhra została też skrócona, bo został przeniesiony na wyższy rok. Uznał, że jest on dojrzałym młodym aktorem i właściwie może już kończyć szkołę.
Do zespołu Starego Teatru dołączył w momencie, w którym pracowała w nim trójka wybitnych artystów, czyli Jarocki, Swinarski i Andrzej Wajda. Zaraz po otrzymaniu angażu dostał się do obsady "Dziadów", gdzie grał bardzo ważną rolę Belzebuba. To była postać stworzona przez Swinarskiego z kilku postaci duchów, które pojawiają się w celi Konrada. Ów Belzebub w scenach u Senatora był lokajem, a potem kimś w rodzaju mistrza ceremonii. Uosabiał zło i demoniczne siły. Stuhr zagrał tę rolę świetnie.
Później miał grać w słynnym, niedokończonym z powodu tragicznej śmierci Swinarskiego "Hamlecie". Postać Horacego, przyjaciela księcia Danii, została przez reżysera zinterpretowana odmiennie od ujęć tradycyjnych i Stuhr doskonale wyczuwał tę koncepcję. Równocześnie grywał u Jarockiego, np. w jego "Procesie" wg Kafki, w którym kreował Studenta. W „Wiśniowym sadzie" zagrał lokaja Jaszę.
Niemniej jednak jego najlepsze, najgłośniejsze role to były kreacje w spektaklach Andrzeja Wajdy. Nimi zapisał się w historii polskiego teatru, bo to przedstawienia Wajdy ukształtowały jego sceniczny wizerunek. Pierwszą dużą rolę u tego reżysera powierzono mu niejako w zastępstwie za Wojciecha Pszoniaka. Wajda wyreżyserował w Starym Teatrze w 1971 r. słynne "Biesy", w których dwie genialne role grali Jan Nowicki jako Stawrogin i właśnie Wojciech Pszoniak jako Piotr Wierchowieński. I kiedy Pszoniak odszedł do Warszawy, Wajda tę rolę powierzył Stuhrowi. Te "Biesy" w nowej obsadzie grane były jeszcze długie lata, jeżdżono z nimi po świecie.
Kolejną rolą u Wajdy był Piotr Wysocki w legendarnej "Nocy listopadowej", którą zarejestrowano jako spektakl Teatru Telewizji. Postacią zapamiętaną przez widzów i krytykę teatralną był inteligent AA w "Emigrantach” Mrożka. To było przedstawienie z 1976 r., wystawione na Scenie Kameralnej, w którym Stuhr z Jerzym Bińczyckim w roli XX stworzyli pamiętny duet. Później Stuhr zagrał jeszcze u Wajdy np. Fikalskiego w "Z biegiem lat, z biegiem dni...". I wreszcie pojawiła się niezwykle odważna decyzja Wajdy, by w 1981 r. powierzyć mu rolę Hamleta, który powstawał kilka lat po tym niespełnionym "Hamlecie" Swinarskiego i musiał być inny od tego, co z prób zapamiętali aktorzy.
No i rola, z którą Jerzy Stuhr i partnerujący mu Jerzy Radziwiłowicz (Raskolnikow) objechali cały świat, czyli sędzia Porfiry Pietrowicz w "Zbrodni i karze" z roku 1984. Na szczęście ten spektakl zarejestrowano i możemy go oglądać do dziś.
Dzięki postaciom zagranym w przedstawieniach Wajdy dostrzec można było skalę talentu Stuhra. Piotr Wierchowieński wymagał wysiłku fizycznego, ale także ogromnej ekspresywności; aktorstwa mieniącego się ruchem, błyskotliwością, zagarniającego całą scenę. A jednocześnie to była rola ukazująca człowieka pozbawionego moralności. Nawet więcej - kogoś, kto reprezentuje historię, która ma nadejść, a jest absolutnie cyniczna. Jej uczestnicy będą się kierować wyłącznie efektem politycznych działań, nawet za cenę życia kogoś bliskiego. Z drugiej strony zaistniała postać Piotra Wysockiego w widowisku właściwie muzycznym, jakim była "Noc listopadowa" - żarliwego młodego człowieka, patrioty; swoisty prototyp powstańca z naszej historii. Zupełnie inna w wyrazie emocjonalnym, w stosowanych środkach aktorskich. Stuhr objawił wtedy kompletnie inną twarz.
Jeszcze inny wizerunek aktorski, potem mocno związany z kinem moralnego niepokoju, aktor pokazał w "Emigrantach". Jako AA środkami ściszonymi, dyskretnymi jak na siebie pokazał tego polskiego inteligenta na emigracji, który wali głową w mur i jest absolutnie bezsilny wobec argumentów prostaka, który wyjechał tylko po to, żeby zarobić. Z kolei Fikalski to rola komediowa, która mogła się kojarzyć choćby z "Wodzirejem" Feliksa Falka. A po niej Hamlet. Jak pisano, to był "Hamlet z drzwi obok". Był postacią bliską nam, kimś zwyczajnym. Nie miał rysów uwznioślonego bohatera z teatralnej tradycji grania tej postaci.
PAP: W drugiej części swojego życia artystycznego Jerzy Stuhr sam zaczął reżyserować, zresztą z sukcesami, spektakle teatralne i filmy. Jednak widzowie zapamiętali go przede wszystkim dzięki kreacjom w filmach Feliksa Falka, Krzysztofa Kieślowskiego, Andrzeja Wajdy, Juliusza Machulskiego, Krzysztofa Zanussiego i Radosława Piwowarskiego. Czym wyróżniało się jego aktorstwo filmowe?
B.G.: Umiejętnością zbliżenia się do ludzi, do zwykłego życia, jakie prowadzili ówcześni obywatele. Stuhr umiał się wyrzec nimbu aktorstwa, lokowania się powyżej odbiorcy. Autorzy kina moralnego niepokoju dążyli do tego, żeby pokazać życie Polaków, którzy mają dylematy moralne, egzystencjalne, miłosne, zawodowe etc. To mieli być zwykli ludzie, a nie bohaterowie z przeszłości. Dlatego unikano maniery teatralnej i patosu. Takich bliskich nam ludzi Jerzy Stuhr potrafił genialnie uchwycić i pokazać na ekranie. Był blisko swoich bohaterów, ale także blisko swoich widzów.
Jego aktorstwo filmowe, dialogi, które wypowiadał, świadczyły o tym, że był aktorem niezwykle reaktywnym, tzn. umiał zbierać wszystkie impulsy i od razu je twórczo przetwarzać. Najlepszym dowodem jest to, że w wielu filmach kina moralnego niepokoju był także autorem dialogów. Podpowiadał reżyserom, jakie słowa w danym momencie powinny paść przed kamerą. Miał taką rozwibrowaną wręcz kreatywność, pomysły wyczulone na realia codzienności. Można powiedzieć, że był czułym medium rzeczywistości PRL-u.
PAP: Stuhr miał wieloletnie związki z teatrami włoskimi i tamtejszym kinem. Zagrał w filmach Nanniego Morettiego, uczył systemu Stanisławskiego włoskich studentów, grywał przedstawienia po włosku. Skąd wziął się ten jego śródziemnomorski romans?
B.G.: Był rok 1980, wybuchła epoka "Solidarności" i kraje zachodnie zaczęły się interesować Polską. W polskim teatrze pracował wówczas włoski reżyser Giovanni Pampiglione, który ukończył studia w PWST w Warszawie. Był zafascynowany kulturą i literaturą polską i przez lata stanowił pomost pomiędzy kulturami włoską i polską.
Pampiglione zaprosił grupę aktorów do Włoch po to, żeby zrealizować "Onych" Witkacego i spopularyzować jego twórczość. Można powiedzieć, że tak to się zaczęło. Najpierw Stuhr grał we Włoszech w przedstawieniach reżyserowanych przez Pampiglionego - "Onych", "Rzeźni" Mrożka. A jako że był ambitny i uzdolniony językowo, zaczął się uczyć włoskiego. Szybko stał się aktorem, który mógł grać w tym języku, co stanowiło jego wielki atut. A ponieważ miał kontakty ze środowiskiem teatralnym, ze szkołami aktorskimi we Włoszech i kinem włoskim - to zagrał w filmach Nanniego Morettiego, zaczął także reżyserować po włosku i uczyć aktorstwa. Po latach wystawiał już nie tylko polską dramaturgię, ale też np. w 1997 r. na festiwalu w Palermo zagrał jedną z dwóch głównych ról w "Ashes to Ashes", czyli "Z prochu powstałeś" późniejszego noblisty Harolda Pintera w reżyserii samego autora.
Nawiązał współpracę ze szkołą aktorską w Bolonii. Podtrzymywał kontakty z festiwalami teatralnymi w Palermo i Spoleto. Słowem, stał się ambasadorem polskiego teatru i polskiej kultury we Włoszech.
PAP: Właściwie przez całe życie zawodowe Jerzy Stuhr był związany z krakowską Państwową Wyższą Szkołą Teatralną (obecnie Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego). Był wykładowcą i dwukrotnie - w latach 1990-96 i 2002-08 - rektorem tej uczelni. Jakie wywarł piętno na krakowskiej szkole i pokoleniach swoich studentów?
B.G.: To duży temat i spory obszar jego działalności. Zaczynał bodaj w 1974 r. jako asystent, od 1976 r. był pełnoprawnym wykładowcą. Rzeczy, które zrobił i załatwił dla uczelni w Krakowie, jest tak wiele, że nie wiadomo, od czego zacząć.
Powiem o dwóch. Zapisał się jako rektor, którym był przez cztery kadencje (dwa razy po dwie kadencje). Pierwszy raz został rektorem w 1990 r., kiedy rozpoczynał działalność rząd Tadeusza Mazowieckiego. Wówczas PWST w Krakowie z wielkim trudem wznosiła swoją siedzibę. I to, że obecnie mamy wspaniały budynek przy ul. Straszewskiego 22, świetnie wyposażony, że mamy wspaniałą salę teatralną - to efekt trudów podjętych jeszcze przez rektora Jerzego Trelę, ale kontynuowanych przez sześć lat przez rektora Jerzego Stuhra. To była właściwie treść tych dwóch pierwszych jego kadencji - wieczna walka o realizację kolejnych etapów budowy.
Druga rzecz to zamiejscowy Wydział Teatru Tańca w Bytomiu. Bo to właśnie Jerzy Stuhr wymyślił, że trzeba kształcić aktora, który przy okazji będzie umiał tańczyć, lub odwrotnie - że należy uczyć tancerzy, którzy będą także umieli grać na scenie. Wydział w Bytomiu funkcjonuje już od kilkunastu lat.
Wiele energii i uwagi Stuhr poświęcił nauczaniu teatru klasycznego, gry aktorskiej, pracy z kamerą. Wykładał i prowadził zajęcia z wielu przedmiotów, ale też reżyserował spektakle dyplomowe – zagrało w nich wielu studentów, którzy dziś są wielkimi aktorami. Wprowadzał ich do teatru i promował. Pomagał im profilować swój wizerunek sceniczny, odkrywać potencjał artystyczny. Myślę, że był wyjątkowym pedagogiem, który wierzył w studentów i dzielił się z nimi swoją wiedzą.
PAP: Jakie elementy złożyły się na fenomen artystyczny Jerzego Stuhra?
B.G.: Wszechstronność twórcza Jerzego Stuhra była czymś absolutnie niespotykanym. Jest postrzegany jako wybitny aktor o niezwykle szerokiej skali kreowanych wizerunków. Część ludzi zna go przede wszystkim jako aktora komediowego - z "Seksmisji", "Kilera", z innych filmów Juliusza Machulskiego. Ale przecież w kinie moralnego niepokoju i we własnych filmach, które kontynuowały ten nurt polskiej kinematografii, grywał role kompletnie inne. Psychologiczne, poważne, zupełnie nie używał komediowych środków, jakimi podbił serca publiczności.
Warto podkreślić, że był aktorem i reżyserem działającym także poza Polską. Autorem scenariuszy. Pedagogiem aktorów, ale i reżyserów. No i wreszcie był też autorem książek o swoim zawodzie i przygodach artystycznych. Nie zapominajmy o dubbingu i rolach w słuchowiskach Teatru Polskiego Radia.
Myślę, że Jerzy Stuhr był człowiekiem, który tworzył sztukę w bardzo różnej postaci. Kreował opowieści, narracje, wymyślał historie, sam je reżyserował. Zdobywał środki na kolejne realizacje, sam w nich grał. Ale też hojnie dzielił się swoim doświadczeniem i wiedzą ze studentami, z adeptami teatralnych rzemiosł.
Był postacią niezwykłą z uwagi na szerokość horyzontów intelektualnych i rozpiętość talentów. Miał też rzadką cechę w naszym środowisku kulturalnym - nie gardził żadną formą sztuki. Nie traktował gatunków sztuki z góry. Nie odrzucał propozycji dlatego, że to tylko komedia lub tylko bajka dla dzieci. Używał swojego talentu absolutnie egalitarnie.
Nie tworzył barier. Potrafił docierać do bardzo różnych grup odbiorców. Nie czuł wyższości nawet wobec tych, którzy lubią tzw. grube dowcipy.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski