PISF jest finansowany ze środków publicznych, dlatego jest własnością wszystkich Polaków. Jedynym kryterium powinna być ocena jakości wniosków. Nie mogę i nie chcę narzucać, jakie tematy powinny zajmować artystów – powiedziała PAP Karolina Rozwód, nowa szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.
PAP: Zacznijmy od pasji: jaki jest pani ulubiony polski film?
Karolina Rozwód: Nie odpowiem na to pytanie. Uważam, że moje prywatne gusta w żaden sposób nie mogą wpływać na moją pracę.
PAP: W takim razie pewnie nie będzie pani chciała też wskazać, który z ostatnich polskich filmów się pani spodobał.
K.R.: Tym bardziej nie odpowiem.
PAP: Polski Instytut Sztuki Filmowej złożył zawiadomienia do prokuratury w sprawie pani poprzednika Radosława Śmigulskiego. Dotyczą one m.in. nierzetelnego rozliczania środków, wydatkowania publicznych pieniędzy na cele prywatne i niegospodarności poprzez zakup urządzeń do rejestrowania rozmów niezwiązanych z działalnością Instytutu. Czy będą kolejne zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez byłego dyrektora?
K.R.: W PISF trwa kontrola Centralnego Biura Antykorupcyjnego, więc komunikację w tym zakresie pozostawiam im. Trwają też postępowania w prokuraturze. Informowanie o tej sprawie nie jest moją rolą.
PAP: W latach 2005-2007 pracowała pani w PISF - zajmowała się promocją kina polskiego za granicą, koprodukcjami międzynarodowymi, kontaktami instytucjonalnymi i edukacją filmową. Z początkiem lipca wróciła pani do tej instytucji, tym razem w funkcji dyrektorki. Jakie było pierwsze wrażenie po wejściu do budynku?
K.R.: Jestem w pracy siódmy dzień. Moje wrażenie jest takie, że to miejsce potrzebuje przede wszystkim rozmowy i transparentności. Mówiłam o tym komisji konkursowej i to się potwierdziło. Kluczowe jest dla mnie poznanie tej instytucji na nowo, wszystkich zachodzących w niej procesów. Chciałabym wesprzeć współpracowników, sprawić, żeby wszystkie procedury były jasne również dla nich. Bardzo zależy mi na dialogu z szeroko rozumianym środowiskiem - z twórcami filmowymi, ale też wszystkimi podmiotami, organizatorami festiwali związanych z upowszechnianiem kultury i promocją zagraniczną, dystrybutorami, środowiskiem kin czy wreszcie podmiotami, które na polską kinematografię wpłacają pieniądze, bo to jest jeden krwiobieg.
PAP: W ostatnich latach w komisjach eksperckich PISF zasiadało wielu prawicowych publicystów, niekoniecznie związanych ze światem kina. Pani zdaniem istnieje potrzeba odpolitycznienia PISF?
K.R.: Obecnie lista ekspertów liczy ok. 500 nazwisk, ale czynny udział w komisjach bierze znacznie mniejsze grono. System ekspercki wymaga dokładnej analizy. Bardzo bym chciała, żeby był on wolny od jakichkolwiek kwestii politycznych, znów - jak najbardziej transparentny. Środowisko filmowe nie jest aż tak duże i trzeba zminimalizować, a najchętniej wykluczyć wzajemne relacje biznesowe ekspertów i beneficjentów. Nie powinno dochodzić do sytuacji, że np. ekspert nagle staje się współpracownikiem beneficjenta albo eksperci wzajemnie dofinansowują sobie projekty, bo w jednym roku ktoś jest ekspertem, a w kolejnym - wnioskodawcą. Trzeba znaleźć na to sposób. Komisja konkursowa pytała mnie nawet, czy moja propozycja nie spowoduje, że nikt nie będzie chciał być ekspertem.
PAP: Jakie rozwiązanie pani zaproponowała?
K.R.: Myślę o karencyjności we współpracy zawodowej między beneficjentem a ekspertem. Np. w systemie portugalskim przyjęto, że przez rok beneficjent nie może zatrudnić eksperta, który brał udział w przyznawaniu dotacji. Trzeba się też przyjrzeć sytuacjom, w których ktoś, kto był ekspertem, staje się wnioskodawcą, a ostatecznie beneficjentem, któremu środki przyznaje ekspert, który wcześniej był beneficjentem decyzji obecnego wnioskodawcy. Rozpoczęłam już rozmowy ze środowiskiem filmowców. Oni również zastanawiają się, co można zrobić. Mają zgłaszać pomysły. Praca w komisji jest trudna - wpływa dużo projektów, które trzeba przeczytać, przeanalizować, a później odbyć rozmowy o nich. W tym czasie twórcy są wyłączeni z czynnej pracy nad filmami. Mam nadzieję, że w rozsądnej perspektywie uda nam się wypracować system transparentny dla wszystkich.
Odrębnej analizie zamierzam poddać system ekspercki związany z upowszechnianiem kultury i współpracą międzynarodową. Obecnie działa on na zasadzie wewnętrznych ekspertów oceniających projekty. Zależy mi również na powołaniu odrębnej komisji rozpatrującej odwołania od decyzji dyrektora. Na pewno nie będzie tak, że będę podejmowała te decyzje sama.
PAP: Filmowcy zasiadający w ostatnich latach w Radzie PISF narzekali, że ich głosy były ignorowane i nie mieli żadnej mocy sprawczej. Jak przywrócić opiniotwórczą rolę Radzie?
K.R.: W programie, który złożyłam w konkursie, i podczas pierwszego spotkania ze środowiskiem filmowym deklarowałam, że jestem osobą otwartą na rozmowę. Dotyczy to również Rady PISF, w której zasiadają przedstawiciele wszystkich interesariuszy - zarówno beneficjentów, jak i podmiotów składających się na polską kinematografię. Oczywiście, ustawa określa obszar, na który mają wpływ. Sądzę jednak, że rozmowy z nimi mogą być szersze niż obejmujące tylko to, co zapisano w przepisach.
Chciałabym również znaleźć sposób na dialog ze środowiskiem. Może to nie jest przykład do końca zbieżny z kinematografią, ale w Teatrze Starym w Lublinie repertuar opracowywałam na podstawie rekomendacji kuratorów, a z radą teatru omawiałam plany strategiczne. W podobny sposób chciałabym pracować tutaj. Żywię wielki szacunek do autorytetów. Mam nadzieję, że pokaże to choćby skład tegorocznej Komisji Oscarowej. Zaprosiliśmy do niej ludzi niezależnych w poglądach. To będzie grono kilkunastu osób. Zależało mi na tym, by w stosunku do lat poprzednich liczbę ekspertów typujących polskiego kandydata do Oscara poszerzyć i bardziej zróżnicować w kontekście obszarów, którymi zajmują się zawodowo, a nawet ich wieku. Mam nadzieję, że moją opinię podzieli ministra kultury i dziedzictwa narodowego, która musi zaakceptować tę listę. Kiedy to nastąpi, ogłosimy nabór filmów i podamy skład komisji.
PAP: Komisja Oscarowa będzie musiała zmyć z siebie ciężar decyzji sprzed roku, kiedy polskim kandydatem do Oscara zostali "Chłopi" DK i Hugh Welchmanów, a nie "Zielona granica" Agnieszki Holland. Przykłady, kiedy trzeba będzie zerwać z "dziedzictwem" ostatnich lat, można mnożyć. Ma pani poczucie, że PISF wymaga zupełnie nowego otwarcia?
K.R.: Nie chciałabym, żeby moje działania warunkowało to, co było. Jestem wiernym widzem polskich filmów, ale jednak przyszłam tu spoza środowiska, z innego obszaru sztuki. Zależy mi na tym, by trzymać się zasad, którymi powinny się rządzić instytucje publiczne - także tych związanych z wydatkowaniem finansów publicznych. Nie działam w kontrze do tego, co było, skupiam się na przyszłości instytucji. Od wielu lat nie pracowałam w PISF. Dotychczas sytuację znałam z przekazów medialnych, a teraz rozpoznaję ją osobiście. Staram się, żeby to była nowa karta.
PAP: Rozpoczyna pani pracę w środowisku bardzo podzielonym, o czym świadczą choćby skrajnie odmienne oceny pracy pani poprzednika lub wybór nowego prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich, kiedy o zwycięstwie Grzegorza Łoszewskiego przesądziły pojedyncze głosy. Czy widzi pani szansę na zjednoczenie filmowców?
K.R.: Wszystko zależy od ludzi i tego, jak będą ze sobą rozmawiać. Bardzo chciałabym, aby PISF zmniejszał podziały, a nie je powiększał. Na pewno nigdy nie będzie tak, że dla wszystkich wystarczy pieniędzy i każdy będzie maksymalnie usatysfakcjonowany. Wydaje mi się jednak, że jeśli ustalimy jasne reguły - i będą one przestrzegane, a twórcy szanowani - środowisko zrozumie, dlaczego podjęto taką, a nie inną decyzję. Natomiast na sytuację wewnętrzną w SFP nie mam wpływu.
PAP: Jednym z problemów zgłaszanych przez twórców jest rozwinięta biurokracja w PISF i długi czas analizy projektów. Jak usprawnić system?
K.R.: W tej chwili trwa analiza prawna, które dokumenty muszą być wymagane na etapie wniosku, a które mogą poczekać do momentu podpisania umowy. Chcemy odchudzić wymagania związane z samymi wnioskami. Analizujemy również nasze wewnętrzne procedury i system funkcjonowania różnych działów, aby wszystko przebiegało jak najbardziej efektywnie. Mam nadzieję, że uda nam się usprawnić system w rozsądnym czasie.
PAP: Jaki jest priorytet pani dyrekcji?
K.R.: Jestem przekonana, że PISF powinien przede wszystkim tworzyć ramy dla funkcjonowania i rozwoju polskiej kinematografii. W programie konkursowym dość dużo miejsca poświęciłam temu, że PISF powinien być jak najsprawniej, jak najbardziej transparentnie funkcjonującym urzędem - w dobrym rozumieniu tego słowa. To nie dyrektor Instytutu powinien wytyczać kierunki polskiej kinematografii. Jego zadaniem jest stworzenie takich warunków pracy instytucji, żeby ona - jako jeden z ważnych podmiotów finansujących polskie kino - zapewniała środowisku jak najlepsze warunki pracy.
PAP: A czy PISF jako instytucja państwowa powinien mieć swój szeroko pojęty światopogląd?
K.R.: Absolutnie nie.
PAP: Tak było w ostatnich latach. Państwo jasno stawiało sprawę, że potrzebne jest kino historyczne. Pojawiało się wiele kosztownych produkcji. To się zmieni czy dalej będziemy się starali poprzez kino kształtować "narodową tożsamość"?
K.R.: PISF jest finansowany ze środków publicznych, dlatego według mnie jest własnością wszystkich Polaków. Jedynym kryterium powinna być ocena jakości wniosków. Nie mogę i nie chcę narzucać, jakie tematy powinny zajmować artystów. Nie wykluczam, że pojawią się filmy historyczne, jeżeli filmowcy uznają, że warto poruszyć dany temat. Przed rządami Zjednoczonej Prawicy też zdarzały się inicjatywy takie jak np. konkurs na scenariusz o Powstaniu Warszawskim. Ale PISF nie powinien narzucać tematyki dzieł.
PAP: Decyzje o dofinansowaniu projektów, które zostały podjęte za poprzedniej dyrekcji, są twórcom zagwarantowane? Czy planuje pani analizę kosztów i może się np. okazać, że nie stać nas na film o Chopinie, Pileckim albo kimkolwiek innym?
K.R.: Tak jak wspomniałam, pracuję tu siódmy dzień i dotychczas nie zgłoszono mi żadnego projektu, który należałoby zrewidować. Mam też świadomość, że jeśli podjęto decyzje, to produkcja już ruszyła. Nie chciałabym dokonywać rozliczeń wstecz. Teraz wszystko będzie uzależnione od jakości projektów. Oczywiście, pozostaje pytanie, ile filmów rocznie powinno być produkowanych w Polsce. Być może należy dotować mniej filmów, ale na poziomie, który zagwarantowałby twórcom komfort pracy, bo to później przełoży się na efekt? Kolejna kwestia to dystrybucja polskich obrazów. Nawet niektóre filmy nagrodzone na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w ogóle nie wchodzą do kin. Może trzeba więc znaleźć mechanizm gwarantujący, że będą w obiegu? Jeśli film otrzymuje 1-3 mln zł dotacji, a ostatecznie nie trafia do kin, to oznacza, że środki publiczne nie zostały wydane efektywnie.
PAP: Należy zatem zmniejszyć liczbę dotowanych produkcji?
K.R.: Wolałabym uniknąć generalizowania. Myślę, że są takie projekty, którym pomoże relatywnie niewielka kwota, bo będzie ona sygnałem dla innych koproducentów, że warto film wesprzeć. Na pewno są też filmy, które bez znaczącego wsparcia PISF nigdy nie powstaną. Należy to rozpatrywać indywidualnie. Ważne, w którym momencie zapadnie decyzja o dotowaniu filmu. Kiedyś często PISF był jednym z pierwszych podmiotów deklarujących wsparcie dla filmu, co pomagało producentom zdobywać kolejnych partnerów. Później – i tak też było w ostatnich latach – dotacja PISF pojawiała się na późniejszym etapie. Zależałoby mi, żeby PISF, deklarując wsparcie, mógł być też gwarantem dla koproducentów, że film powstanie. Trzeba również zadbać o to, kiedy podpisywana jest umowa między beneficjentem i PISF – żeby faktycznie gwarantowało to realizację filmu i pomagało producentowi w dalszej drodze.
PAP: W przeszłości pracowały tu Magdalena Sroka i Agnieszka Odorowicz. A może ktoś całkiem inny ze świata kultury jest punktem odniesienia dla pani jako menedżerki?
K.R.: W momencie kiedy od podstaw tworzyłam Teatr Stary, moim mentorem był Krzysztof Torończyk, wtedy równolegle dyrektor Teatru Narodowego i Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Bardzo dużo mnie nauczył, jeśli chodzi o wewnętrzną organizację instytucji, jej funkcjonowanie, priorytety, transparentność. Pokazał, że dyrektor nie powinien uciekać od odpowiedzialności, ale i nie może narzucać swojej prywatnej opinii.
Gdy zaczynałam pracę zawodową, usłyszałam zdanie, które cały czas pamiętam: "jeżeli wydajesz pieniądze publiczne, to wydawaj je tak, żebyś z każdej złotówki w środku nocy bez wstydu mogła się rozliczyć". Wiem więcej wyłącznie o pierwszych dwóch latach pracy pani Agnieszki Odorowicz, bo z nią pracowałam. Była osobą otwartą na dialog ze środowiskiem. Nie podjęłabym się jednak oceny żadnego z poprzedników. Mogę odpowiadać tylko za siebie i za swoje działania.
PAP: Krzysztof Torończyk w Teatrze Narodowym w Warszawie ma dyrektora artystycznego, czyli Jana Englerta. Kto w PISF Karoliny Rozwód będzie Janem Englertem?
K.R.: Na pewno nie będzie to jedna osoba. I na pewno nie będzie to wąskie grono trojga, pięciorga czy dziesięciorga filmowców, którzy będą rozdawać karty i wpływać na moje decyzje. Oczywiście, nie wykluczam sytuacji, w których ostatecznie będę musiała podjąć decyzje nie do końca spójne z tym, o co postuluje środowisko. Może samo środowisko będzie zgłaszać czasami sprzeczne postulaty, a ja będę musiała wziąć na siebie odpowiedzialność i to ważyć. Natomiast na pewno będę chciała wsłuchiwać się w jego głos. Trzeciego czy czwartego dnia pracy podjęłam decyzję, że powstanie komisja analizująca wnioski z odwołania. Nie chcę robić tego sama, potrzebuję wsparcia. Zasady są do wypracowania, ale mam nadzieję, że uda nam się je szybko wdrożyć, a później – jeśli będzie taka potrzeba – udoskonalać.
PAP: Gdybyśmy mieli określić mapę czasową najbardziej palących zadań, to czym trzeba się zająć w PISF w pierwszej kolejności?
K.R.: Całym systemem związanym z programami operacyjnymi na przyszły rok, bo właściwie już musimy zacząć je pisać. W związku z tym należy się zastanowić, jak te programy operacyjne mają wyglądać. Tym trzeba się zająć jak najszybciej, żeby w przyszłym roku – być może jeszcze nie w wersji idealnej, ale już poprawionej - mogły funkcjonować.
Druga rzecz to wewnętrzna organizacja Instytutu, żeby jak najszybciej doprowadzić do rozliczenia projektów jeszcze nierozliczonych, jednocześnie nie blokując prac bieżących. To jest ważne i niełatwe zadanie. Bardzo się ucieszyłam, że prace nad poprawą internetowego systemu składania wniosków zaczęły się, jeszcze zanim tu przyszłam. Mamy harmonogram pracy rozpisany na parę miesięcy.
Dla mnie szczególnie ważne jest nauczenie się, jak funkcjonuje ta instytucja. Codziennie podpisuję bardzo dużo dokumentów i celowo na razie robię to osobiście – żeby się z nimi zapoznać. Oczywiście, później dla usprawnienia procesów w pewnych obszarach będę chciała dać pełnomocnictwa, ale zależy mi, by jak najszybciej, jak najbardziej dokładnie poznać Instytut od środka.
PAP: Jakie jest pani największe marzenie związane z pracą w PISF?
K.R.: Żeby za pięć lat komisja konkursowa oraz środowisko nie uznali, że komisja konkursowa pomyliła się w wyborze.
Rozmawiali Daria Porycka i Jacek Wakar
Karolina Rozwód jest menedżerką kultury, w przeszłości zaangażowaną m.in. w powstanie Lubelskiego Funduszu Filmowego oraz projekt "Lublin - Lwów. Miasta Filmowe". W latach 2005-2007 pracowała w Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, gdzie zajmowała się m.in. promocją polskiego kina za granicą i koprodukcjami międzynarodowymi, a także brała udział w pracach związanych z uruchomieniem Polsko-Niemieckiego Funduszu Filmowego. W latach 2011-2023 była dyrektorką Teatru Starego w Lublinie, gdzie prowadziła działalność filmową nawiązującą do tradycji działającego w tym miejscu, jednego z najstarszych w Polsce kin studyjnych - Kina Staromiejskiego. Od 2019 roku organizowała Festiwal Danuty Szaflarskiej "Śleboda/Danutka". Na początku lipca po zwycięskim konkursie została powołana przez ministrę kultury Hannę Wróblewską na stanowisko dyrektorki PISF.