EN

4.09.2023, 12:27 Wersja do druku

Sopot na przełomie sierpnia i września konsekwentnie dokumentalny

XII Festiwal Teatru Dokumentalnego i Rezydencja Artystyczna „Sopot Non-Fiction". Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej".

W dniach 26 sierpnia – 2 września 2023 r. odbyła się 12. edycja Sopot Non-Fiction – festiwalu poświęconego teatrowi dokumentalnemu. Tradycyjnie mogliśmy zobaczyć gotowe spektakle, a także Maraton Non-Fiction, czyli efekt pracy reżyserów, dramaturgów i aktorów, którzy podczas rezydencji artystycznej pracowali nad projektami teatralnymi opartymi na materiałach dokumentalnych. Organizatorem festiwalu jest Fundacja Teatru BOTO, a współorganizatorem Teatr Wybrzeże. Kuratorami Sopot Non-Fiction są: Adam Nalepa, Roman Pawłowski i Adam Orzechowski.

Festiwal rozpoczął pokaz spektaklu przygotowanego przez Teatr Gdynia Główna, „Ósmy. Trzeci” w reżyserii Jakuba Zubrzyckiego, który był jednocześnie twórcą scenariusza. Spektakl powstał w oparciu o sprawę samobójczej śmierci 14-letniej gdańszczanki Anaid, coa miało miejsce właśnie ósmego trzeciego, czyli 8 marca 2015 r. Prowadzone w tej sprawie śledztwo ujawniło wówczas przerażającą prawdę o wykorzystywaniu seksualnym nastoletnich kobiet przez mężczyzn związanych z sopocką Zatoką Sztuki. To wstrząsające przedstawienie poświęcone dramatowi zgwałconych nastolatek porusza niezwykle trudne tematy, które nie powinny zostać przemilczane. Pierwsze czytanie aktorskie „8.03” miało miejsce na Sopot Non-Fiction w 2020 r., a więcej o spektaklu można przeczytać w recenzji Katarzyny Wysockiej „Przesunięte granice”.

Kolejnym spektaklem zaprezentowanym w czasie festiwalu był dokument teatralny o wojnie w Ukrainie „How are you” autorstwa Vitala Karabana, wyreżyserowany przez Andreia Novika. Tym razem widzowie nie zostali zaproszeni na widownię Sceny Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie, ale do kawiarni „Dwie Zmiany”, a właściwie do piwnicznego pomieszczenia w tym lokalu. Przed rozpoczęciem przedstawienia dwie kobiety siedzące wcześniej między oczekującymi proponują, aby zgromadzeni przed wejściem, w oczekiwaniu na rozpoczęcie spektaklu, zaśpiewali wspólnie jakąś ukraińską piosenkę. Zaczynają swój spokojny śpiew, który pięknie brzmi do momentu, kiedy zmienia się w ton syreny alarmowej – sygnał do zejścia do piwnicy, po słabo oświetlonych schodach, do ciemnego i niewielkiego pomieszczenia, w którym można zająć miejsce jedynie na podłodze. To właśnie piwnica-schron stanie się przestrzenią teatralną. Jej skromne, typowe dla takich miejsc wyposażenie zastąpi dekoracje. Właśnie w takim otoczeniu wysłuchać mamy słów aktorów, którzy prezentują historie ludzi dotkniętych dramatem wojny. To relacje osób uciekających z bombardowanych miast, szukających schronienia i choćby namiastki spokoju i bezpieczeństwa w innych rejonach kraju, a także poza jego granicami, choć emigracja też budzi w nich szereg lęków.

Historie ukraińskich i białoruskich uciekinierów przeplatają się ze słowami Rosjanina komentującego wojenną rzeczywistość zgodnie z rosyjską propagandą, w którą wierzy. Jednak ta wiara nie obroni go przed okrutnymi skutkami wojny, w której ginie jego syn. Team Theatre (Andrei Bardukhaeu-Arol, Maksym Shyshko, Alesia Bardukhaeva-Arol, Andrei Novik, Maria Pietrowicz, Darya Novik), który przygotował ten spektakl, to zespół artystów-uchodźców z Ukrainy i Białorusi. Swoje przedstawienie nazwali „czytaklem”, czyli połączeniem spektaklu z czytaniem aktorskim. Rzeczywiście, cały tekst jest odczytywany przez aktorów, ale jednocześnie z tonu tych czytanych słów budowany jest bardzo wyrazisty obraz ludzkich losów. Na ruch tu nie ma miejsca. Aktorzy mówią po ukraińsku, białorusku i rosyjsku. Ich słowa są tłumaczone w formie napisów wyświetlanych nad ich głowami, ale częściowo rozumiemy to, co mówią. Podobnie chyba jest z treścią ich przekazu. Można nam „przetłumaczyć” to, czego doświadczyli, możemy to zrozumieć, staramy się współodczuwać, ale groza wojny jest tak niewyobrażalna i wieloaspektowa, że nie jesteśmy w stanie pojąć tego w pełni.

We wtorek, już na scenie Teatru Wybrzeż,e mogliśmy obejrzeć spektakl Teatru Polskiego z Bydgoszczy autorstwa Anny Mazurek, „Stella Walsh. Najszybsza osoba świata”, wyreżyserowany przez Jana Jelińskiego. Bohaterką spektaklu jest tytułowa Stella Walsh, a właściwie Stanisława Walasiewicz – polska interpłciowa lekkoatletka. Zostaje przedstawiona publiczności w momencie, kiedy zostaje napadnięta na parkingu przed sklepem i śmiertelnie postrzelona. Przeprowadzona sekcja zwłok ujawnia, że była ona osobą interpłciową, co wywołuje niezwykłe poruszenie przede wszystkim w świecie sportu, ale też wszystkich sportem zainteresowanych, bo Stella Walsh to utytułowana lekkoatletka, wielokrotna rekordzistka i medalistka. Sportsmence zarzuca się świadome oszustwo, nieuczciwą rywalizację z „prawdziwymi kobietami”. Mimo ogromnego zainteresowania medialnego Międzynarodowy Komitet Olimpijski i Międzynarodowa Federacja Lekkiej Atletyki nigdy oficjalnie nie zajęły stanowiska w tej sprawie i żaden z tytułów nie został Stelli odebrany. Przedstawienie choć przekazuje informacje biograficzne o bohaterce, robi to jakby na marginesie, głównie w formie notatek wyświetlanych na niewielkim bocznym ekranie, raczej po to, żeby uporządkować wiedzę widza na temat postaci. Nasze poznawanie Stanisławy Walasiewicz to poznawanie osoby interpłciowej, która poznaje swoją seksualność i musi się z nią ukrywać przez całe życie. Pokazany zostaje szereg scen, które są możliwe, ale być może nigdy nie miały miejsca, są to bowiem fakty nieznane biografom.

Jeśli masz problemy z obejrzeniem/wysłuchaniem poniższego filmu kliknij tutaj

Spektakl staje się próbą odpowiedzi na pytania o przyczyny ukrywania interpłciowości, odczuć związanych z odkrywaniem swej nienormatywnej tożsamości płciowej oraz ciężarem życia z tym związanym. Bohaterka prezentuje na scenie swoje relacje z matką, siostrą, mężem i sobą samą. Relacje trudne i bolesne. Stella Walsh doświadczyła dyskryminacji ze względu na swoją interpłciowość, ale doświadczyła też dyskryminacji jako kobieta, bo jednym z wątków spektaklu staje się temat dopuszczenia kobiet do startów w olimpiadzie, a także uwłaczające godności „zaglądanie w majtki”, żeby sprawdzić, czy osiągająca najlepsze wyniki nie jest mężczyzną. Może więc to nie tyle spektakl o tej konkretnej osobie interpłciowej, ale o wszystkich, którzy z problemem dyskryminacji muszą się zmierzyć. Aktorzy bardzo dobrze poradzili sobie z ładunkiem emocjonalnym, jaki niosło ze sobą to przedstawienie, bez przerysowań i egzaltacji.

Kolejnego dnia, tym razem w Teatrze BOTO, odbył się pokaz „Diafilm Live. Białoruskie bajki na taśmach”. W latach 60. niezwykle popularne były projektory, dzięki którym w domu można było zaprezentować dzieciom „prawdziwe” kino. Ręcznie przesuwane kadry, czytane przez rodziców podpisy, obraz drgający na naciągniętym na drzwiach szafy prześcieradle, to już przeszłość, która odeszła do lamusa. Białoruski projekt „Diafilm live” od ponad pięciu lat pokazuje stare diafilmy na dużym ekranie, w autorskiej interpretacji, z muzyką na żywo i aktorami. Tym razem prezentują coś wyjątkowego, bo taśmy specjalnie są stworzone na potrzeby tego projektu. Do jego stworzenia wykorzystane zostały bajki i wiersze współczesnych białoruskich pisarzy i poetów: Nadii Jaśminskiej, Olgi Gapiejewej, Andrieja Chadanowicza i Andrieja Skurki. Ilustrujące teksty rysunki białoruskich artystów zostały zaadaptowane i wydrukowane na taśmach w formacie „diafilm”, a potem udźwiękowione przez „Diafilm live”. Była to niecodzienna możliwość zanurzenia się w przeszłości i teraźniejszości jednocześnie.

Jeśli masz problemy z obejrzeniem/wysłuchaniem poniższego filmu kliknij tutaj

W czwartek na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże odbyło się czytanie performatywne współczesnej sztuki duńskiego dramaturga Christiana Lollike, za którą autor zdobył tytuł dramatopisarza roku oraz nagrodę specjalną jury w prestiżowym, najważniejszym w Danii konkursie im. Reumerta. Tekst monodramu „Manifest 2083” przetłumaczył Paweł Partyka, a wyreżyserował Adam Nalepa. Sylwia Góra wcieliła się w postać aktora, który przygotowuje się do roli Andersa Breivika, sprawcy masakry na wyspie Utoya w 2011 r. To tekst terrorysty „2083: Europejska Deklaracja Niepodległości”, rozsyłany przez niego pocztą internetową chwilę przed zamachem, stał się podstawą dramatu Christiana Lollike. To monodram o aktorze i trudach tego zawodu, kiedy konieczność zagrania roli prowadzi do potrzeby poznania i zrozumienia postaci. Jak zrozumieć bezlitosnego mordercę? A co, jeśli zrozumieć jest go nam zbyt łatwo? Co takie zrozumienie mówi o nas samych, jak nas definiuje? Czytanie performatywne pozwala skupić się widzowi na samym tekście, przeanalizować dokładniej znaczenie słowa, które nie jest wsparte jeszcze innymi środkami scenicznego wyrazu.

Dwa ostatnie dni festiwalu to Maraton Non-Fiction. Pokazy rozpoczął projekt „Auschwitz Tour” w reżyserii Elżbiety Depty. Przedmiotem zainteresowania stało się doświadczenie zwiedzania miejsca zagłady jako wydarzenia parateatralnego. To miejsce masowej śmierci stało się jedną z atrakcji turystycznych, do której bilet można kupić w pakiecie z Kopalnią Soli w Wieliczce. Obok niewątpliwie dydaktycznej warstwy tego pokazu, w którym podążamy za przewodniczką istniejącą trasą zwiedzania, mamy możliwość zwrócenia uwagi na dwa aspekty – doświadczenie zwiedzania oraz performance przewodniczki. Choć projekt ma już swoją wersję radiową, to nie osiągnął jeszcze ostatecznej formy scenicznej. Szczególnie interesujący wydaje się portret przewodniczki (w tej roli Anna Lenczewska), która jak dyrygent stojący przed pulpitem kieruje emocjami zwiedzających, a także widzów, bo choć nie widzimy tych baraków, drutów, krematoriów, to słowa przewodniczki tworzą je w naszej wyobraźni. Głos z offu informuje o tym, co się dzieje i co odczuwają uczestnicy zwiedzania. Wiemy też, co czujemy my – widzowie. A co czuje wtedy prowadząca wycieczkę? Jakie emocje jej towarzyszą? A może to tylko rola, którą odgrywa i okazywane emocje chowa do kieszeni razem z identyfikatorem przewodnika? Ten projekt ma szansę stać się bardzo interesującym spektaklem.

Kolejny projekt „Laurka” to efekt pracy reżysera Bartłomieja Kalinowskiego, dramaturżki Zuzanny Bojdy i aktorki Zofii Bąk. Punktem wyjścia stały się lęki przed odejściem rodziców, a artyści chcieli przyjrzeć się ich źródłom, możliwości przegotowania się na nieuniknione. Poruszają też problem relacji między rodzicami i dziećmi. To, co zobaczyliśmy na scenie, to dopiero szkic, zarys sposobu realizacji tego pomysłu – nagranie rozmowy z rodzicami, wspomnienia, obawy, wyobrażenie tego, co nadejdzie, taniec śmierci… Trudno jeszcze przewidzieć, co z tego finalnie powstanie.

Piątkowy Maraton Non-Fiction zakończył spektakl „Mozaika” Vitala Karabana, który jest realizowany w formie DJ-owskiego seta. Wśród pulsujących świateł, na tle rytmicznych bitów brzmią historie emigrantów, którzy doświadczają kilkukrotnie emigracji i zrządzeniem losu znaleźli się w Polsce. Tu chcą stworzyć swoje życie, bo choć tęsknią za miejscem, z którego pochodzą, to nie mogą do niego wrócić. Mówią o problemach z legalizacją pobytu, prawami, pracą, a także o doświadczeniu dyskryminacji, niechęci społecznej i uprzedzeń. To bardzo osobiste i subiektywne wyznania ludzi chcących dostosować się do życia w polskim społeczeństwie, ale pragnących jednocześnie zachować swą tożsamość kulturową. Bardzo interesujący spektakl, w którym możemy usłyszeć opowieść o emigrantach, ale jest ona bardzo uniwersalna, bo staje się refleksją nad wolnością, kulturą, czasem, miłością.

Sobotnią prezentację efektów pracy artystów-rezydentów rozpoczął projekt „Osoby kurewskie” przygotowany przez zespół: Szymon Adamczak, Wojtek Rodak, Aleksandra Kluczyk, Foxy, Fsu i Bartek Suxje. To sceniczne spotkanie osób z doświadczeniem pracy w różnych sferach sex workingu. Zaprezentowany szereg scen nie niesie ze sobą historii o konkretnej osobie, przyczyn i powodów tego, że tym się zajęli, a staje się próbą pokazania ich świata i głosem w sprawie praw dla osób z tego środowiska. Interesujące jest wykorzystanie w czasie spektaklu aplikacji Telegram. Widzowie dzięki kodowi QR na swoich telefonach mogą odbierać zdjęcia, wiadomości, ale też dodawać swoje komentarze. Bohater nie musi nas informować, co odczytał, bo widzimy to na ekranie własnej komórki. To ciekawe podejście do tematu, który zwykle jest prezentowany w postaci jednostkowych, często melodramatycznych opowieści. Ważny wydaje się ten temat również w aspekcie braku prawnej ochrony i inicjatyw wsparcia niestygmatyzującego dla osób świadczących usługi seksualne.

Kolejny zaprezentowany projekt to „Fall” zrealizowany przez zespół: Maksym Shyshko (reżyser, aktor, autor koncepcji), Vital Karaban (reżyser, dramaturg), Andrej Evdokimov (muzyk, kompozytor), Masza Piatrowicz (aktorka), Katevan Asratashvili (aktorka). Punktem wyjścia jest lęk. Każdy go ma w sobie. Ważne jest to, co z nim zrobimy. Narracji towarzyszą zdjęcia i autentyczne komentarze użytkowników rosyjskojęzycznych mediów społecznościowych. Twórcy odwołali się do czterech obszarów – tęsknoty za ZSRR, protestów na Białorusi, pandemii i wojny na Ukrainie. Strach odczuwany zostaje przykryty lekceważącymi komentarzami, które są nieadekwatne do sytuacji. Odczytywane słowa, choć prawdziwe, wydają się nierealne. Stąd w komentarzach ta pewność, że czasy, kiedy istniało ZSRR, były lepsze, że wojna jest słuszna. Narrator mówi o sobie, wspomina dzieciństwo, kiedy bawił się z kolegami w wojnę i strzelał z patyka imitującego karabin do wroga. Ale to była tylko bezpieczna zabawa. Czy w sytuacji prawdziwej wojny ułatwia to podjęcie decyzji o prawdziwej walce, bez zastanowienia i strachu? Przywołane komentarze pochodzą z rosyjskojęzycznej sieci, ale temat wojny czy pandemii dotyczy nie tylko ludzi z Rosji, Ukrainy i Białorusi. Co każdy z nas zrobił ze swoim strachem w ich obliczu? Reżyser Maksym Shyshko chciałby rozwinąć ten projekt, nadając mu formę monodramu. Jeśli się to uda, jest szansa na interesujący spektakl.

Jako ostatni zaprezentowany został projekt „Ciało”, wyreżyserowany przez Werę Makowskx. Choreografię przygotowała Magdalena Kawecka, która również wystąpiła na scenie, a w prezentowanym filmie towarzyszyła jej Wioletta Maciejewska. Twórcą filmu był Mateusz Rzońca, a za muzykę i materiały wideo odpowiedzialny był Kamil Tuszyński. Na scenie śledzimy trudny proces przygotowania do zawodu tancerki klasycznej, potocznie nazywanej przez laików baletnicą. Słyszymy głos nauczycielki, instrukcje, polecenia. Widzimy tancerkę, która tańczy, z pełnym poświęceniem przygotowując się do mającego kiedyś nastąpić występu. Ale ten cudowny moment nie nadchodzi. Z rozmowy po prezentacji dowiadujemy się, że tancerka nie mogła zrealizować swoich marzeń o tańcu klasycznym, bo budowa jej ciała nie była zgodna z obowiązującym na scenie baletowej kanonem. Jej umiejętności i ciężka praca przegrały w konfrontacji z konkretnymi wymaganiami dotyczącymi wzrostu tancerki. Pokaz kończy film pokazujący wspólny taniec na sali baletowej uczennicy i jej nauczycielki. Taniec pełen radości i optymizmu, bo taniec jest radością samą w sobie. Twórcy mówili o konieczności zmian w początkowym pomyśle ze względu na nieobecność nauczycielki Wioletty Maciejewskiej, niemogącej wziąć udziału w projekcie, który wiele by zyskał dzięki pogłębionemu spojrzeniu na relacje uczennica – nauczycielka albo przy wyraźniejszym położeniu nacisku na fakt, że ciało nie tylko ze względu na wiek staje się barierą do wykonywania zawodu, ale ze względu na swoje parametry, na które nie mamy żadnego wpływu.

Kolejny Festiwal Sopot Non-Fiction za nami. Ile z pokazanych projektów zobaczymy za jakiś czas na sopockiej scenie? Wiele z pomysłów wartych jest zainteresowania, bo mają szansę przeistoczyć się w ciekawe i ważne przedstawienia. Jak będzie? Czas pokaże.

Tytuł oryginalny

Sopot na przełomie sierpnia i września konsekwentnie dokumentalny

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła