Logo
Recenzje

Salome w mrocznym ogrodzie

17.07.2025, 12:00 Wersja do druku

„Salome" Richarda Straussa w reż. Romualda Wiczy-Pokojskiego w Operze Leśnej w Sopocie na III Baltic Opera Festival. Pisze Dorota Szwarcman na blogu Co w duszy gra.

fot. mat. teatru

Nawet nie pamiętałam, że ta opera nie rozgrywa się w pałacu Heroda (bo często robi się z niej „portret rodzinny we wnętrzu”, jak np. w dawnej realizacji Trelińskiego), tylko przed nim – co okazało się odpowiednie dla sceny w Operze Leśnej.

Tak gwoli ścisłości, to ma być nie ogród, lecz „taras ciągnący się wzdłuż komnaty biesiadnej”, na którym znajduje się wylot starej studni (gdzie przechowywany jest Jochanaan). Ale drzewa na scenie, uzupełniające te prawdziwe za sceną, komponują się bardzo ładnie. Trochę nie rozumiem idei wiszącego nad sceną białego kubika, w którym Salome ze swymi służkami raz przebywa, raz nie przebywa, i który jest symetryczny ze stojącą pod nim skrzynią zastępującą ową studnią. Nie rozumiem też idei koczujących z boku ni to uchodźców (raczej uchodźczyń), ni to demonstrantów (-ek), czy też zamiany Judejczyków w… żołnierzy izraelskich pilnujących pałacu (są przecież w libretcie inni żołnierze, a Judejczycy są osobną grupą, która chce wydania im fałszywego proroka, czyli Jochanaana). Mniejsza z tym jednak, dużo to nie wnosi, taki akcent, że koniecznie chce się jakoś nawiązać do problemów współczesności, nieważne, czy bardziej, czy mniej trafnie.

Naprawdę ciekawe jest, jak ta trudna przecież opera, ale o genialnej muzyce, wciągnęła publiczność w Operze Leśnej (choć przecież i warunki niełatwe) – wychodząc można było usłyszeć najróżniejsze komentarze psychologiczne, świadczące o sugestywności i uniwersalności dzieła: i o tym, że „najgorzej to sprzeciwić się zakochanej małolacie”, i o „matce dominującej i kastrującej”; w ogóle częsty był odbiór konfliktu matki i córki (jedna pani stwierdziła wychodząc, że teraz musi porozmawiać z córką). Można tu zobaczyć jeszcze coś innego: Salome, owszem, jest rozpuszczoną księżniczką, która zwykła dostawać wszystko, czego zechce, a ucięcie głowy Jochanaanowi jest dla niej jedynym sposobem na zaspokojenie pragnienia „ucałowania jego ust” (rozczarowującym jednak ostatecznie, bo jakże mogło być inaczej). Ale to, co Jochanaan z siebie wydaje, to nie tylko urojenia („proroctwa”), ale przede wszystkim wściekle mizoginistyczny bełkot incela. Boi się Salome, bo ona jest z innego świata, który tego, co mówi, kompletnie nie rozumie – i wzajemnie. Tylko Herod czuje z tą jego mizoginią rodzaj męskiej solidarności (nie znosi swojej żony) i dlatego też początkowo nie chce spełnić życzenia Salome. I tak można snuć różne interpretacje.

fot. Krzysztof Mystkowski/mat. teatru

Wróćmy jednak do sopockiego przedstawienia. I tu również praktycznie nie ma tańca siedmiu zasłon – to zwykle jedna z większych bolączek przy wystawianiu tej opery: niewiele jest śpiewaczek, które potrafią tańczyć, a powinien to być jeszcze taniec wyuzdany, po którym nikt się nie zdziwi, że Herod będzie gotów spełnić wszelkie życzenia Salome. A co było tutaj? Początek striptizu – Salome zdejmuje kapcie i szlafrok, a potem już właściwie nic. Wygląda więc na to, że Herod podnieca się czymś, czego nie ma – to podniecenie zresztą było oddane w sposób bardziej sugestywny, przez oblepiające go postacie pomalowane na złoto, które miały jego żądze symbolizować. On sam głosowo (Gerhard Siegel) był zresztą najbardziej przekonującą postacią tej inscenizacji. Salome – Jennifer Holloway, po komplementach, jakie wcześniej na jej temat słyszałam, trochę mnie rozczarowała nadmierną chwilami wibracją, ale ostatecznie udźwignęła tę karkołomną partię; Herodiada, Claudia Mahnke, też nie od razu zachwyciła barwą głosu. Biorę jednak dużą poprawkę na warunki i na to, że w tym roku zdecydowano się nie nagłaśniać śpiewaków, co czasem było zdradliwe, np. dla Jochanaana śpiewającego z pudła (Oleksandr Pushniak, ten sam, który uratował zeszłorocznego Holendra). Jednak paru śpiewaków w rolach pobocznych (Omer Kobijak – Narraboth, Jan Jakub Monowid – Paź Herodiady, żołnierze i Judejczycy) znalazło się w tym nieźle. Ale nie wiem, co było słychać z tyłu…

Orkiestra pod batutą Yoela Gamzou dała z siebie wszystko – imponujące tym bardziej, że przecież Sinfonia Varsovia nie gra na co dzień muzyki operowej, a już Strauss jest wyjątkowo trudny, ale, jak twierdzą, to wspaniała dla nich okazja rozwoju. W „Pasji” Pendereckiego będą mieli mniej roboty, ale czeka ich jeszcze niedzielne powtórzenie „Salome”, tym razem pod batutą Piotra Jaworskiego, które nawiasem mówiąc będzie transmitowane na kanale Orlenu, więc jak ktoś nie dojedzie, a chce to zobaczyć, ma przynajmniej taką możliwość.

Tytuł oryginalny

Salome w mrocznym ogrodzie

Źródło:

blog.polityka.pl
Link do źródła

Autor:

Dorota Szwarcman

Data publikacji oryginału:

12.07.2025

Sprawdź także