Logo
Magazyn

Rzuciła etat, nie teatr

26.05.2025, 16:20 Wersja do druku

Przede wszystkim czuję w sobie potężną siłę. Po pierwsze – udało mi się spełnić marzenie zostania aktorką. Po drugie – mogłam z tego uczynić źródło utrzymania przez tyle lat. A po trzecie – teraz potrafię i mogę z tego zrezygnować, by wykorzystać swoje umiejętności w inny sposób  z Ewą Lubacz, aktorką, pedagożką i reżyserką, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Po 19 latach żegna scenę Teatru Lalki i Aktora „Kubuś”, ale nie żegna się z teatrem. Wręcz przeciwnie – otwiera nowy rozdział, w którym sztuka, edukacja i animacja kultury przenikają się jeszcze silniej. W szczerej rozmowie aktorka, pedagożka i reżyserka opowiada o artystycznych wyborach, wolności twórczej, pracy z osobami z niepełnosprawnością, sile teatru amatorskiego i… spotkaniach z Dzidką Trzcińską. To opowieść o odwadze, która przychodzi z doświadczeniem, o pasji, która nie gaśnie, i o kobiecie, która naprawdę dopiero się rozkręca.

WK: Po 19 latach żegnasz się z etatem w Teatrze Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach. Co czuje aktorka, która zamyka tak ważny rozdział swojego artystycznego życia?

EL: Przede wszystkim czuję w sobie potężną siłę. Po pierwsze – udało mi się spełnić marzenie zostania aktorką. Po drugie – mogłam z tego uczynić źródło utrzymania przez tyle lat. A po trzecie – teraz potrafię i mogę z tego zrezygnować, by wykorzystać swoje umiejętności w inny sposób. Coraz bardziej doceniam własne możliwości i doświadczenie sceniczne. Poznałam siebie na tyle, by wiedzieć, że jestem tytanem pracy, ale także że lubię zmiany i wciąż potrzebuję nowych, ciekawych, coraz trudniejszych wyzwań, rozwoju i uczenia się. I to najlepiej w różnych dziedzinach. Jeżeli nie dostaję tego „z zewnątrz”, muszę sięgnąć po to sama.
Mam też smutną konstatację, że aktor na etacie jest całkowicie zależny od dyrektora, reżysera i wielu pozaartystycznych czynników, na które nie ma wpływu. A poczucie wpływu jest dla mnie dziś kluczowe. Czuję więc ulgę, ale i ciekawość – co uda mi się osiągnąć. A apetyt mam ogromny.

Czy jest jakiś moment, który szczególnie zapisał się w Twojej pamięci – taki, który chciałabyś zatrzymać na zawsze?

To były wszystkie pierwsze realizacje z ulubionymi reżyserami – pantomima z Bartkiem Ostapczukiem i pierwszy spektakl z Markiem Zakosteleckym. Twórcza praca, piękna przygoda i świetna lekcja.

Przez te lata zagrałaś wiele ról, ale także rozwijałaś się poza sceną. Kiedy zrozumiałaś, że chcesz i potrzebujesz działać szerzej niż tylko jako aktorka?

Cały czas starałam się inwestować w siebie i swój rozwój. Chodzę na szczudłach, śpiewam, mam doświadczenia w pantomimie, tańcu ludowym, działam w radiu i jako pedagog teatru – prowadzę warsztaty, reżyseruję. Nosi mnie po prostu. A w teatrze gros tych umiejętności jest zbędnych. Znalazłam więc inne miejsca, w których mogę się spełniać. I z czasem odkryłam, że to daje mi coraz większą frajdę.

Często mówiłaś, że scena to Twoje życie, ale jednocześnie bardzo wcześnie zaczęłaś też pracę z amatorami i edukację teatralną. Skąd ta potrzeba?

Moje teatralne działania zaczęły się od ruchu amatorskiego, konkursów recytatorskich i fantastycznych ludzi, których spotkałam na swej drodze. Jeszcze przed szkołą teatralną skończyłam kierunek Animator i Menedżer Kultury na UMCS. Stąd naturalne, że teraz staram się oddać innym to, co kiedyś sama otrzymałam.

Co daje Ci największą satysfakcję w pracy z dziećmi i młodzieżą – zwłaszcza w kontekście pantomimy czy teatru formy?

Ogromną satysfakcję daje mi możliwość wprowadzenia młodych ludzi w nową, nieznaną im dotąd teatralną poetykę. Udało się stworzyć kilka pięknych spektakli i pokazów. Teraz pracuję głównie z młodzieżą i dorosłymi w teatrze opartym na słowie. Z kolei teatr formy, którego pantomima jest częścią, to piękna lekcja milczenia i ciągłego poszukiwania sposobów wyrażania, uzasadniania i puentowania. Pantomima działa w oparciu o schemat: myśl – emocja – działanie, dając doskonałe panowanie nad rytmem. W ogóle mam wrażenie, że teatr formy uczy nie tylko bogatszego teatralnego języka, ale także pełniejszego, uporządkowanego rozumienia ludzi i relacji.

W czasie pandemii mocniej weszłaś też w świat radia. Jakie to było doświadczenie – dotknąć zupełnie innej przestrzeni artystycznej?

Praca z mikrofonem nie była mi całkowicie obca – to jeden z przedmiotów w szkole teatralnej. Mam też na koncie udział w kilku słuchowiskach – jedno z nich sama reżyserowałam. Teraz prowadzę własną audycję „Uśmiech do kawy”, w której lekko i dowcipnie opowiadam anegdoty o znanych ludziach.

Czy praca w radiu nauczyła Cię czegoś nowego w kontekście budowania opowieści lub kontaktu z odbiorcą?

Przede wszystkim uczy poczucia czasu – każda sekunda ciszy w radiu trwa dłużej niż ta sceniczna. Uczy refleksu. Dochodzi też kontakt z anonimowym, niewidzialnym odbiorcą. To ciekawe i miłe doświadczenie – teraz jestem rozpoznawana po głosie.

W spektaklach, które reżyserujesz – jak „Dziewictwo” czy „Umarli ze Spoon River” – korzystasz z wymagających, nieoczywistych tekstów. Co decyduje o tym, że sięgasz właśnie po takie formy literackie?

Lubię dobrą literaturę i traktuję moich aktorów bardzo serio – dlatego daję im trudne, poważne zadania. I jestem z nimi szczera. Na warsztatach nie tylko poznajemy aktorskie i teatralne narzędzia, ale też je nazywamy, świadomie analizujemy. Tak samo pracuję nad tekstem – także z recytatorami przygotowującymi się do konkursów. Chcę wychować nie tylko świadomego aktora, ale też widza. Chcę być takim reżyserem, z jakim sama chciałabym pracować.
Ale z drugiej strony wyreżyserowałam też „Przygody Koziołka Matołka” w Europejskim Centrum Bajki w Pacanowie. Najpierw przygotowałam adaptację i pełnowymiarowe słuchowisko z piosenkami, a potem – z animatorami z ECB – spektakl. Jest zabawny, popularny i bardzo często grany. Kolejny raz sprawdził się team z Wojtkiem Lipińskim i Michałem Lachem.

Czy Twoim zdaniem teatr amatorski może być równie poruszający i ważny jak ten zawodowy?

Więcej – teatr jako miejsce działań nie tylko artystycznych, ale społecznych, to potężne narzędzie. Od dwóch lat prowadzę Zespół Inscenizacji Tanecznych „Uśmiech”, zrzeszający osoby z niepełnosprawnością intelektualną – dwadzieścia dwie dorosłe osoby, głównie z zespołem Downa.
Nasze spektakle opierają się na choreografii, ruchu i muzyce. I to, co dzieje się na scenie – to prawdziwa teatralna magia. Wzruszenie widzów, wdzięczność rodziców, entuzjazm aktorów – bezcenne. Na próbach, gdy zdarzy się coś dobrego, moi aktorzy natychmiast nagradzają mnie przytulasami. Który reżyser tak ma?
Praca z amatorami przynosi spektakularne efekty artystyczne i społeczne. Prowadziłam warsztaty i spektakle z alumnami w seminarium, kobietami z kół gospodyń wiejskich, przedszkolakami, emerytami, studentami, uczniami. Uwielbiam poznawać ludzi i uczyć się ich, szukać sposobów, by do nich dotrzeć. Z każdą grupą współtworzę nowy język. A przecież język to podstawa poznawania i kreowania rzeczywistości. Powtórzę – teatr to potężne narzędzie.

Masz poczucie, że dzięki pracy edukacyjnej i warsztatowej współtworzysz lokalne środowisko świadomych odbiorców kultury?

Tak. Mam poczucie ogromnego wpływu na tutejsze środowisko twórcze. Wychowuję nie tylko przyszłych aktorów – bo mam na koncie kilka sukcesów edukacyjnych i laureatów konkursów – ale przede wszystkim świadomych odbiorców sztuki. Współtworzę i realizuję projekty oraz wydarzenia kulturalne. Współpracuję z muzykami, plastykami. Moi podopieczni aktywizują się w wielu dziedzinach, co daje mi poczucie, że dokładam swoją małą, ale ważną kulturotwórczą cegiełkę.

Zostałaś kierownikiem ds. kultury w GOK „Perła” w Nowinach. Co chcesz tam wprowadzić, co zbudować od nowa?

Nie zrobię tego sama. Mam zespół i przede wszystkim mądrą szefową, która jest dla mnie autorytetem. Zrealizowała mnóstwo wydarzeń i projektów artystycznych na dużą skalę. Jest przebojowa i skuteczna – mam nadzieję wiele się od niej nauczyć.
GOK w Nowinach to nowoczesny, dobrze wyposażony dom kultury z bogatą ofertą dla mieszkańców. Na początek zorganizowałam grupę teatralną – przed nami pierwsza premiera. Działa tu też wiele zespołów i grup, w tym ludowych. Folklor w tej gminie jest autentyczny i żywy, więc to doskonałe pole do działań artystycznych.
Piszemy projekty artystyczne, edukacyjne i folklorystyczne. Dzięki środkom ministerialnym jesienią zrealizujemy szereg wydarzeń inspirowanych literaturą Reymonta, Tischnera i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: konkursy, warsztaty, pokazy w różnych dziedzinach. Planujemy też koncerty i spotkania z twórcami – nudy nie będzie.

Czy łatwo jest Ci pogodzić duszę artystki z nową rolą organizatorki życia kulturalnego?

To fantastyczne wyzwanie. Spoczywa na mnie odpowiedzialność za poważne wydarzenia i projekty. Z jednej strony mam możliwość ich wymyślania i planowania podczas pisania projektów, z drugiej – muszę to robić skrupulatnie, z zachowaniem dyscypliny budżetowej. To bardzo podobne do reżyserowania, tylko na inną skalę i z innym budżetem. Na szczęście pracuję w zespole, więc nie jestem w tym sama.

Z perspektywy tych wszystkich lat pracy – kiedy czułaś największą artystyczną wolność?

Myślę, że teraz – bo nabrałam odwagi, która jest niezbędna do działań. A poza tym moje różnorodne dziedziny, zainteresowania i aktywności zaczęły się łączyć, przenikać, poszerzając moje możliwości. Tym bardziej, że z wiekiem przychodzi taki wewnętrzny luz.

Czy Twoje doświadczenie jako aktorki pomaga Ci dziś jako reżyserce i pedagożce teatru?

Zawsze miałam trudność ze skupieniem się wyłącznie na swojej roli – często miałam pomysły na grę innych aktorów, sceniczne rozwiązania. I kiedy była na to przestrzeń, sypałam pomysłami jak z rękawa – wiele z nich trafiało do spektaklu.
Doświadczenie bycia po drugiej stronie daje inną perspektywę – mogę domyślać się, co aktor czuje, czego nie lubi, co może mu pomóc. Czasem na próbach „przyaktorzę” – powygłupiam się, żeby rozluźnić atmosferę. Praca wtedy idzie przyjemniej.

Mówiłaś, że „nie chcesz wychodzić z garderoby”, że energia wciąż Cię niesie. Co dziś daje Ci największy napęd do działania?

Tworzenie, wymyślanie, kreowanie – takie, które sprawia przyjemność, ale jest też trudne i rozwijające. Czuję się przy tym jak dziecko w fabryce czekolady.

Na koniec chciałbym odwołać się do moich własnych doświadczeń – miałem okazję oglądać Cię w monodramie „Ciotka Wieża”, gdzie mierzyłaś się z niezwykle złożoną, niejednoznaczną postacią Jadwigi Prandoty-Trzcińskiej. Jak wyglądał proces budowania tej roli – emocjonalnie, aktorsko, fizycznie?

To był najpiękniejszy – ze względu na artystyczne wyzwania – czas w moim życiu, i równocześnie najtrudniejszy, jeśli chodzi o logistykę i organizację. Bałam się, czy damy radę czasowo, technicznie, organizacyjnie.
Zanim Ela Chowaniec napisała poruszający scenariusz, wysyłałam jej wszelkie dostępne materiały o malarce – listy, fotografie, notatki, dokumenty z Muzeum Historii Kielc. Wspaniałe było to, że Ela pracuje w dialogu – mogłam uczestniczyć w jej procesie twórczym. Spotykałyśmy się na Zoomie, przegadywałyśmy, co mamy i o czym chcemy opowiedzieć. Kiedy Ela przysłała gotowy tekst – poryczałam się. Poczułam ciężar i tragizm tej postaci.
Na próbach z Judytą Berłowską tekst jeszcze się zmieniał – skracaliśmy go, modyfikowaliśmy. Zaczęło się „lepienie” naszej Dzidki – szukanie tematów i środków wyrazu. To była wyprawa w nieznane emocjonalne rejony. Kocham też pracę z formą – lalki, przedmioty. Scenografia powstawała w domu i na korytarzach KCK-u, bo scenografem był mój mąż. Muzykę – ze świetną piosenką – zrobił Wojtek Lipiński, nasz kolejny wspólny projekt. U niego nagrywaliśmy też dźwięki, offy.
Było w tym wszystkim sporo dobrej zabawy, ale też ogromny wysiłek – grałam wtedy po dwa spektakle dziennie, potem gotowałam obiad dla rodziny, biegłam na próbę, a w nocy uczyłam się tekstu. Obłęd. Ale byłam niesamowicie dumna, że daliśmy radę.

To spektakl, który opowiada nie tylko o konkretnej artystce, ale też – szerzej – o kobiecości, niezależności i byciu „innym” w oczach społeczności. Co z tej opowieści zostaje z Tobą po zejściu ze sceny? Czy ta rola coś w Tobie zmieniła jako artystce i kobiecie?

Prawdziwej Trzcińskiej nigdy nie znałam. Czytałam jej listy, dokumenty, ale tak naprawdę znam tylko jej wyobrażenie – sceniczną kreację. Zastanawiałam się, jakby mnie potraktowała, gdybyśmy się kiedyś spotkały. Może wcale nie byłoby to miłe? A jednak – mimo że była postacią poranioną i skomplikowaną – jest mi bliska.
Podobnie jak ona – w dzieciństwie straciłam ojca. Podobnie czułam się inna, niedopasowana, niedoceniona. I zdarza mi się, jak jej, brutalnie wyrażać prawdę. Ludzie to doceniają, ale nie zawsze lubią. Myśl o Trzcińskiej bywa dla mnie przestrogą – żeby się nie zafiksować, nie popaść w skrajność, nie odklejać od życia.
Czasem, gdy wychodzę z psem na spacer, przechodzę ulicą Mazurską, obok jej domu. Zawsze wtedy mówię: „Cześć, Dzidka!”.
Ta rola zmieniła też moje postrzeganie jako aktorki. Z anonimowej odtwórczyni ról w teatrze dla dzieci stałam się w Kielcach rozpoznawalną artystką. Dostałam wyrazy uznania, prezenty, zaczepiano mnie na żywo i w internecie. To był fantastyczny feedback.
Mam jeszcze kilka pomysłów na monodramy – dojrzewają powoli. Mam też pomysły na inne, nieoczywiste działania artystyczne. Oby tylko starczyło życia. Bo czuję, że dopiero się rozkręcam. Teraz mam odwagę, narzędzia, ludzi wokół i niesłabnący głód tworzenia. A kiedy wszystko to się spotyka – wtedy naprawdę zaczyna się teatr. Ten prawdziwy, ważny i żywy.

Tytuł oryginalny

Rzuciła etat, nie teatr

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

26.05.2025

Sprawdź także