„Rohtko" Anki Herbut w reż. Łukasza Twarkowskiego w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Kamil Pycia na stronie Teatralna Kicia.
Kiedy tylko dowiedziałem się, że Twarkowski będzie robił nowy spektakl w Polsce to nie mogłem usiedzieć z emocji . Do dziś mam w głowie i w serduszku wspomnienia jego genialnego i totalnie niedocenionego „Akropolis” ze Starego Teatru w Krakowie. Śledząc od tego czasu poczynania twórcze reżysera wiedziałem, że muszę się przygotować kolejny raz na teatr totalny, co – jak się okazało – było przeczuciem słusznym, bo „Rohtko” to kolejny spektakl, który będę wspominał przez lata, ponieważ zakotwiczył się we mnie wieloma niesamowitymi sekwencjami.
Tekst wypłynął od doskonałej Anki Herbut i to jest świetnie napisana rzecz. Mimo swojej wielowarstwowości dramat nie jest przytłaczający i jest naprawdę zrozumiały, co mnie pozytywnie zaskoczyło – często zbędne ozdobniki i wygibasy w tekście mają na celu ukryć ziejącą w nim pustkę. W przypadku „Rohtko” mamy do czynienia z pełnokrwistą historią rozgrywającą się na dwóch liniach czasowych: współcześnie oraz w czasie życia Marka Rothki; łączy je miejsce akcji i ta sama problematyka – tam, gdzie rządzi pieniądz, nie ma miejsca na sztukę.
Ogromne wrażenie robi też scenografia: dostajemy dwie pełnowymiarowe restauracje Pana Chow, w których obserwujemy akcje. Gabarytowe kubiki są w ciągłym ruchu; zmieniając się miejscami tworzą wrażenie nieskończoności w niektórych scenach. Zmieniają się z restauracji w mieszkanie Rohtki, potem w muzeum; można tak wyliczać bez końca. To, jakiej precyzji wymaga od technicznych taki rodzaj scenografii, budzi szacunek.
Aktorzy dwoją się i troją w swoich rolach i odnajdują się w nich genialnie. Tworzą pełnokrwiste, realne postacie, które wciągają nas w ten szalony wir na scenie. Dodatkowo byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak zgrany jest to zespół, mimo że składa się z aktorów, którzy nie współpracują ze sobą na codzień i mówią wieloma językami (w spektaklu słyszymy język chiński, łotewski, polski i angielski).
Wisienką na tym wspaniałym torcie jest muzyka Lubomira Grzelaka. Po tym, co usłyszałem w opolskim spektaklu już wiem, że muszę uważniej się przyglądać temu twórcy. Muzyka wwiercała się w całe ciało, w wielu momentach blokując niemal możliwość oddychania. Przenikała i podkreślała istotne momenty spektaklu.
Ten konglomerat artystyczny, w moim odczuciu, stworzył najlepszy spektakl roku 2022. Wszystko jest tutaj w punkt, wszystkie elementy układanki wskoczyły w swoje miejsca pozostawiając mnie – po prawie czterech godzinach oglądania – zupełnie wymiętego i obolałego. A tego wymagam od teatru, żeby porządnie mnie przeciorał.
Chciałbym oglądać więcej takich spektakli: angażujących intelektualnie, ale też porywających wizualnie i muzycznie. Moja lepsza połówka po wyjściu z teatru zapytała „czemu ludzie nie robią takiego teatru skoro można robić taki teatr” i to jest chyba to pytanie z którym też zostałem na dłużej.
P.S. Śni mi się po nocach scena rozmowy Rohtko z jego żoną w łóżku; każda strona jest już tak samo zmęczona, każda strona czuje, że to koniec. Na wizualizacji przemykają psy. A woda leje się po horyzont.