„Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty z Teatru Wybrzeże na 48. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych. Pisze Ludwika Gołaszewska-Siwiak.
„Wyzwolenie” Teatru Wybrzeże w reżyserii Jana Klaty otworzyło tegoroczne Opolskie Konfrontacje Teatralne, festiwal będący prezentacją finalistów Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”. Spektakl, w przeciwieństwie do innych biorących udział w prezentacjach, grany był na macierzystej scenie – w Gdańsku. Nic dziwnego. Na takie wykorzystanie maszynerii teatralnej i ryzykowne rozwiązania inscenizacyjne mogła sobie pozwolić chyba jedynie wyremontowana dopiero co scena przy Targu Węglowym.
Dźwięk jakby tłuczonego szkła. Na obitej blachą scenie (scenografia Mirka Kaczmarka) wiją się ludzkie poczwary. Przeszło dwudziestka aktorów tworzy bezkształtną masę. Białe, nagie ciała, umazane krwią, nienaturalnie powyginane. Słowa z trudem przechodzą im przez gardło. Budzą się trupy. Uczą się chodzić, mówić. Powszechna niemoc czeka na nowe określenie.
Pusta ogromna scena, poprzecinana uskokami zapadni, obniża się w stronę horyzontu. W kącie, z zapaloną pochodnią w ręku, siedzi w rozkroku (jak po gwałcie) nieruchoma Muza. Powstaje Konrad. Słaby, nieporadny. Głośne „Czego żądasz” tłumu spotyka ledwie słyszalną zachętę do czynu. Jan Klata demokratyzuje postać Konrada. Odgrywana przez kilkoro aktorów naprzemiennie, nie ma w sobie nic z dawnych bohaterów – jak wszyscy wyrasta z przegniłego mitu o chwale.
W drugim akcie pojawia się surowy mur wykończony potłuczonym szkłem na grzbiecie. Igrają na nim projekcje fragmentów obrazu „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga – żywo wrośniętego w tkankę Gdańska (można go oglądać w pobliskim Muzeum Narodowym). Karykaturalnie przedstawione Maski przebijają się przez pęknięcia w ścianie niczym mroczne przebłyski podświadomości, wchodzą w intensywne dialogi, ukazują schizofrenię wspólnoty.
Przedstawienie jest pokazem niesamowitej zespołowej siły Teatru Wybrzeża. Wytrawieni przez charakteryzację i kostiumy z indywidualnych cech, przeobrażeni do cna w masę, zdają się jednym zwierzęcym organizmem. To także zasługa niezwykle wymagającej choreografii Maćko Prusaka, pot zalewający ciała aktorów staje się kolejnym kostiumem. Klata ustawia spektakl na organiczności, akompaniamentem dla działań są przede wszystkim oddechy, stęki, odgłosy kroków. Ostre muzyczne kontrapunkty pojawiają się rzadko.
Do Stanisława Wyspiańskiego Klata wrócił po sześciu latach od głośnej premiery „Wesela” w krakowskim Starym Teatrze, która – jak się okazało – zakończyła jego dyrekcję, ale do dziś jest w repertuarze, elektryzuje aktualnością. Gdańska inscenizacja nie ma tyle szczęścia i niespełna w pół roku po premierze zdaje się być z lekka przeterminowana. Przez większą część spektaklu reżyser pozwala dramatowi mówić. Udowadnia tym samym jego niezależną od czasu aktualność. Ale gdy wprowadza odsyłające do współczesności wtręty, spłyca przekaz Wyspiańskiego, umieszcza widza w przedwyborczych realiach roku 2023. Dziś, już w innej rzeczywistości, taka dekonstrukcja mitów narodowych grzeszy oczywistością, nie budzi do reakcji, nie wyzwala. Chwilę przed podniesieniem kurtyny, zostajemy ostrzeżeni z offu o podejściu do twardego lądowania. Niestety, niedoczekanie.
Ludwika Gołaszewska-Siwiak – studentka III roku filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Absolwentka szkoły muzycznej I stopnia w Opolu i krakowskiego Lart StudiO – Policealnego Studio Aktorskiego. Odbyła staż w Dzienniku Teatralnym.