EN

23.01.2025, 10:14 Wersja do druku

Ratując czyjeś życie

Z Markiem Kaliszukiem, aktorem i wokalistą, Mariola Morcinkova spotkała się tuż po Nowym Roku. Rozmowa miała wiele wątków, ale nie mogło w niej zabraknąć pytań dotyczących debiutanckiej płyty Kaliszuka „lnny nie będę" i zostania dawcą przeszczepu. 

mat. Film Polski

Co czuje się, ratując czyjeś życie? Ile w tych emocjach towarzyszących całemu procesowi jest strachu? Jak duża jest wiedza na temat przeszczepów wśród społeczeństwa? Jest Pan osobą niezwykle pozytywnie nastawioną do świata, lubiącą ludzi i otwartą na nich. Chyba nawet nie mógłby Pan inaczej, prawda? (śmiech)

Wydaje mi się, że to kwestia genów, charakteru, ale też wychowania przez rodziców.

No właśnie. Takie wzorce i wartości wynosi się przede wszystkim z domu rodzinnego, prawda?

Dokładnie. Najbardziej kształtują nas nasi rodzice, opiekunowie, dziadkowie, a w drugiej kolejności otoczenie, szkoła, studia oraz nasi przyjaciele.

Z mamą łączy Pana piękna relacja, wspieracie się. W wywiadach otwarcie Pan mówi o tym, że odziedziczył po niej wrażliwość, empatię, a co za tym idzie - chęć do pomagania. Co jeszcze?

Po Mamie odziedziczyłem na pewno wrażliwość na świat, zamiłowanie do muzyki i do sztuki w ogóle, ponieważ moja mama całe życie była bardzo zainteresowana wszystkimi rodzajami sztuki. Do dziś uwielbia festiwale, spektakle muzyczne, teatr, muzykę i koncerty. Najbardziej ze wszystkich przeżywa jednak moje występy. Nie ma znaczenia, czy mam premierę, koncert czy występ w telewizji. Wszystko ją cieszy. Być może do pewnego stopnia jest to spełnienie jej marzeń, których tak do końca nigdy nie spełniła.

W tym pięknym, a jednocześnie trudnym, zawodzie, takie wsparcie się przydaje, prawda?

Jak najbardziej. Jest to trudny świat. Powiedziałbym nawet, że nieco niebezpieczny. Trzeba być bardzo czujnym i uważać. Posiadanie takiego prawdziwego wsparcia zaufanych osób jest niezwykle ważne.

W tym momencie jest Panu bliżej do aktorstwa czy kariery scenicznej? Wiem, że nie lubi Pan tego pytania, ale może padnie jakaś odpowiedź. (śmiech)

No właśnie, nie lubię tego pytania. (śmiech) Blisko jest mi do muzyki i aktorstwa. Nie rozdzielam tego i nie wybieram. Inny nie będę.

Dokładnie. 6 października 2023 roku wydał Pan swoją debiutancką, solową płytę „Inny nie będę". Ten tytuł jest poniekąd odpowiedzią na to pytanie, tak nurtujące dziennikarzy.

Tak, zgadza się! Pod tytułem płyty kryje się także nazwa singla, który ją promuje.

Fajnym posunięciem jest pokazanie w klipie Pana wcieleń aktorskich. Od początku miał Pan taki pomysł na teledysk?

Kiedy wymyśliłem temat i przesłanie tej piosenki, pomysł na takie zrealizowanie teledysku od razu pojawił mi się w głowie. Oczywiście ewoluował, zanim doszło do jego nagrania, ale zrodził się zaraz, jak tylko wiedziałem, o czym będzie utwór. Tytuł płyty nawołuje również do bycia sobą.

Czy pod wpływem jej wydania, dochodziły do Pana głosy, że ktoś odważył się na coś, czego wcześniej się bał? Że postawił na siebie, zaczął spełniać marzenia?

Pod teledyskiem faktycznie pojawiło się kilka takich komentarzy. Ludzie pisali, że fajnie, że taki tekst powstał, ale też, że warto wierzyć w siebie, w swoje cele i ideały.

Które z wcieleń, jakie zostało tam pokazane, jest Pana ulubionym?

Trudno powiedzieć. Zawarłem tam najbardziej wyraziste i najbardziej znaczące dla mnie role teatralne, w które obecnie się wcielam. W każdej znajduję dla siebie coś ciekawego, fascynującego i intrygującego do grania. To inne postaci, osadzone w innym czasie. Są albo bardzo realne, albo nierealne.

Jak chociażby postać na szpilkach, którą gra Pan w spektaklu „Goło i wesoło".

To rzeczywiście wyjątkowa rola. Trudno sprecyzować, kim jest. Wchodząc na scenę „Goło i wesoło", staram się zagrać po prostu kobietę. Mimo, że nie jestem w 100 proc. ucharakteryzowany i widać, że to mężczyzna, wszyscy to widzą, i ludzie w to wchodzą.

Frajda jest, prawda?

Tak, mam dużo radości z grania tej postaci.

Gdyby miał Pan pracę nad płytą zamknąć w jednym słowie lub zdaniu, jakie mogłoby paść? Trudne pytanie, (śmiech) Spełnienie.

23 maja 2023 ogłosił Pan w mediach społecznościowych, że został dawcą przeszczepu, po tym, jak ok. 10 lat temu zarejestrował się w DKMS. W jednej z rozmów powiedział Pan, że gdyby nie był synem swojej mamy, nie wie, czy w ogóle odważyłby się zgłosić. Poniekąd to ona Pana do tego namówiła?

Nie, Mama mnie nie namawiała. Być może takie stwierdzenie gdzieś się pojawiło, kiedy udzielałem wywiadów już w temacie oddania komórek macierzystych. Wtedy, rzeczywiście, gdzieś powiedziałem, że radziłem się Mamy, co o tym myśli, czy według jej wiedzy, ze względu na to, że przez całe życie pracuje w służbie zdrowia, to jest bezpieczne. Powiedziała, że tak. Trzymała kciuki, by wszystko się udało. Rozmowa z nią bardzo mnie uspokoiła.

Często, w kontekście dawcy przeszczepu, pada pytanie o strach. Pan się bał?

„Bać się" to chyba za duże słowo. Miałem pewne obawy i lęki. Pojawiła się też niepewność. Było to coś, z czym spotkałem się po raz pierwszy w życiu. Wiedziałem, że jest to poważna procedura. Decyzja musiała być bardzo dobrze przemyślana. Po tym doświadczeniu wiem, że nie ma się czego bać.

Co się czuje, ratując czyjeś życie?

Nie umiem tego dokładnie sprecyzować. To taka mieszanka. Jest w niej strach, lęk o siebie, lęk o biorcę, o człowieka, o którym nic nie wiem, a jednak ratuję mu życie. Siłą rzeczy, zaczyna nas łączyć nie tylko więź mentalna, ale łączą nas też geny. Jest w tym dużo nadziei, by wszystko się udało, bym sprawdził się jako dawca, a biorca wrócił do zdrowia. Jest też euforia, radość. Jednym słowem - koktajl wielu bardzo skrajnych emocji.

Myślę, że Pana historia zmobilizowała wielu do zapisania się do DKMS. Spotkał się Pan z takim odzewem?

Tak. Do dzisiaj zdarza mi się dostawać wiadomości, nie tylko od obcych mi osób, ale też od osób ze świata artystycznego i z mojej rodziny. Cały ten proces pokazywałem na bieżąco, ponieważ zależało mi na szerzeniu tej świadomości, która wbrew pozorom, jest bardzo mała. DKMS działa w kraju 15 lat, a mimo to, wiedza niektórych ludzi na ten temat jest zerowa. W całym procesie towarzyszyła mi również kamera. Niektórzy chcieliby się zarejestrować, ale trochę się boją, nie do końca wiedzą, czy jest sens, po co to robić. Dlatego, bardzo świadomie o tym mówiłem, co zresztą robię do tej pory. Uważam, że tak trzeba, bo czyjeś życie może być w naszych rękach.

Po sukcesie spektaklu „Wieczór Panieński Plus", autor, Marcin Szczygielski, stworzył kolejną sztukę. „Podróż poślubna Plus" jest kontynuacją perypetii Waszych bohaterów. Co w tej odsłonie podoba się Panu najbardziej?

Nie chcę spoilerować, ale cała ta historia i wszystko, co będzie się działo w drugiej części, jest fajne, ciekawe, zabawne i intrygujące. Uważam, że dla widzów bardzo dużym zaskoczeniem, będzie pojawienie się na scenie dodatkowej postaci, do końca owianej tajemnicą. Nie ma jej ani na plakacie, ani w programie. Wprowadzi wiele zamieszania.

Jak zmienił się Krystian?

Wiadomo jedynie, że będzie ratował sytuację. Z tym ratowaniem sytuacji, to tak chyba nie do końca. Wbrew pozorom, będzie się bardziej skupiał na Krysi i ich relacji. Wszyscy będą siebie wpędzać w tarapaty, ale też wzajemnie wyciągać się z kłopotów.

Mylę się, czy taką rolą serialową, z którą jest Pan najbardziej do tej pory kojarzony, jest Boguś z „M jak Miłość", w którego wcielał się Pan w latach 2005-2009?

To wcale nie pomyłka, (śmiech) Faktycznie, był to Boguś. Do dzisiaj mnie ludzie kojarzą z tą rolą. Fascynuje mnie, że widzowie ciągle to pamiętają. To bardzo miłe.

Wróciłby Pan do serialu, gdyby była taka możliwość?

Gdyby był to powrót, w ramach którego miałbym coś ciekawego do zagrania, a udałoby się pogodzić terminy, to pewnie tak.

A gdyby była to zupełnie nowa postać?

Szczerze mówiąc, nie wiem. Czasami lepiej wejść w coś nowego. Czy to się wydarzy, nie mam pojęcia. Może kiedyś produkcja wróci do tych dawnych postaci i postanowi ich przywrócić.

Źródło:

„Głos Ziemi Cieszyńskiej" nr 3

Autor:

Mariola Morcinkova

Data publikacji oryginału:

17.01.2025