„Iliada” Homera w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
Parafrazując pierwsze wersyIliadyw przekładzie Franciszka Ksawerego Dmochowskiego, można w pełni oddać zamysł reżysera Jakuba Roszkowskiego na wystawienie w krakowskim Teatrze Ludowym starożytnego tekstu przez duże „T”. Poemat przypisywany Homerowi należy bowiem do tego kalibru utworów, które niczym pole minowe, tylko czekają na potknięcie tego, kto próbuje się z nimi zmierzyć.
Twórcy spektaklu postawili na minimalizm. Na przekór rozbuchanym homeryckim porównaniom, opisom walk itd. itp. scenografię stanowi fragment muru (całkiem współczesnego, upstrzonego niezbyt finezyjnymi tagami), z którego z jednej strony wystaje tułów konia, z – jak się później okaże – otwieranym zadkiem (głowa, niczym rozpędzony samochód w domyśle wbita jest w ową symboliczną granicę, oddzielającą Trojan od Achajów). W kącie sceny, na gumowych koniach zasiadają wyraźnie znudzeni całą sytuacją: Dzeus (Kajetan Wolniewicz), Afrodyta (Weronika Warchoł) i Hera (Marta Bizopń).
Znużenie olimpijskich bogów ma swoje uzasadnienie: otóż wojna trwa już bardzo długo, wszyscy są nią zmęczeni. Obustronne poczucie klęski, bezsilności, rozumianej jako zużycie paliwa – pierwotnych emocji towarzyszących wojownikom na początku wyprawy, daje się we znaki wszystkim bohaterom. I wydaje się, że ten stan zawieszenia trwałby w nieskończoność, gdyby nie historia, która musi być opowiedziana. Show must go on, jak zaśpiewałby pewien wąsacz z Zanzibaru. Roszkowski w przewrotny sposób odnosi się do tradycji ustnych podań, przekazywanych sobie przez kolejnych aoidów.
Wydarzenia muszą być opowiedziane, zaśpiewane, by mogły istnieć. Ponieważ jednak twórców bardziej interesują zgliszcza, przerażająca pustka, jaką pozostawia po sobie każda wojna, to sama akcja znana z Iliady, jest opowiedziana dość mechanicznie, zdawkowo. Na uwagę zasługują partie śpiewane (chór przeplatających się damsko-męskich głosów wprowadza magiczny nastrój rodem ze starożytnych misteriów). Kolejnym wytrąceniem z utartych kolein jest wygląd bohaterów – na przekór helleńskiemu ideałowi człowieka, aktorzy noszą na sobie uniformy uwydatniające sporą nadwagę (co ciekawe, bardzo podobne kostiumy nosili bohaterowie Mein Kampf Jakuba Skrzywanka. Czyżby doszło do korespondencyjnego pojedynku scenografów? To by dopiero była historia!).
Ujednolicenie wyglądu Trojan, Achajów, a nawet bogów, prowadzi do dość oczywistego wniosku, że na wojnie nie wygrywa tak naprawdę nikt a tracą wszyscy. Śmierć, przemoc, gwałt itd. choćby poetycko opisane i w pewien sposób usprawiedliwiane rzeczywistością sprzed ponad dwóch i pół tysiąca lat, w gruncie rzeczy wyglądają tak samo i przynoszą takie same skutki niezależnie od miejsca i czasu występowania. Stąd również podwójne role aktorów, grających bohaterów po dwóch stronach muru (jak się okazuje w trakcie trwania spektaklu obrotowego, kojarzącego się z psem biegającym za własnym ogonem).
Iliada Jakuba Roszkowskiego nie zawodzi, ale też nie zachwyca. Pójście w kierunku psychologicznego obrazu zawieszonego w czasie i przestrzeni pola bitewnego, zamiast bawienia się w batalistyczne scenki, wydaje się ciekawym pomysłem na Homera. Z drugiej strony, chcąc przenieść ciężar opowieści z tarcz i mieczów do głów bohaterów, powinno się dać im więcej tekstu do opowiedzenia, przetrawienia, wyplucia w stronę widza. Skoro nie idziemy w stronę bebechów na scenie, to uplastycznijmy grozę wojny słowami, gestem, mimiką. W Ludowym nie dostaniemy ani krwawej sieczki, ani krzyku zabitych, ani okrzyku zwycięzców. Jest wiele mówiąca pustka. I piękny koń z otwieranym zadem.