"Kuchnia Caroline" Torbena Bettsa w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie, pokaz online. Pisze Joanna Popiel Szut w portalu Kultura Na Co Dzień.
Określenie „od kuchni” oznacza zazwyczaj możliwość zobaczenia spraw od strony ich nieujawnionych aspektów i nie znanych szczegółów. Tytuł sztuki Torbena Bettsa „Kuchnia Caroline”- którą prezentuje nam w wersji online Teatr Współczesny w Warszawie – to w pierwszej warstwie znaczeniowej popularny program kulinarny znanej telewizyjnej celebrytki. Jednak już po kilku pierwszych minutach spektaklu przekonujemy się, że o gotowaniu raczej nie będzie tu mowy.
Sztuka nie wyróżnia się skomplikowaną fabułą. Pokazuje problemy tak powszechne, że aż zdumiewa to, jak małe czasami robią na nas wrażenie. Mamy tutaj kilkoro bohaterów, którzy żyją obok siebie ze względu na powiązania rodzinne lub zawodowe, ale nie wszystko – albo nawet prawie nic – o sobie nie wiedzą. Tajemnice i sekrety mnożą się – w dodatku każdy ma swoje własne „grzeszki” na sumieniu. Ostatecznie nie wiadomo, czyja tajemnica jest większa, znaczniejsza, i która wydobyta na światło dzienne może wiązać się z największymi konsekwencjami.
Smaczku dodaje fakt, że wszystko to dzieje się za piękną i podziwianą przez innych „fasadą”, ponieważ dla fanów jej kulinarnego programu tytułowa Caroline jest kobietą idealną, doskonałą gospodynią i osobą o nieskazitelnej opinii. Czy w związku z tym będą w stanie wybaczyć jej drobne słabości, związane na przykład ze zbyt dużą ilością wypijanego alkoholu? Być może tak, bo przecież taką zwykłą ludzką słabość da się łatwo usprawiedliwić. Czy to jednak jedyna rysa na obrazie kobiecego ideału?
Nie jest niczym odkrywczym, że to, co błyszczy na pierwszy rzut oka, traci blask, kiedy zmienimy kąt widzenia. Małżeńska niewierność, problemy długoletnich związków, w których uczucia zastępuje z czasem przywiązanie i rutyna – to tematy eksploatowane zarówno przez dramaty, jak i liczne komedie. Tutaj do tego dochodzi jeszcze zupełny brak zainteresowania dla problemów, uczuć, rozterek innych, nawet bardzo bliskich osób, także wtedy, kiedy te osoby głośno domagają się uwagi i zrozumienia. To problemy nawet trochę już „ograne”, jednak wciąż warto je pokazywać i o nich mówić, bo ludzie uparcie nie chcą wyciągać wniosków i uczyć się na błędach – obojętnie: swoich czy cudzych.
Patrząc na pozornie idealną rodzinę Caroline widzimy nie troje ludzi, którzy wspierają się wzajemnie i stanowią drużynę, tylko osoby bardzo osamotnione ze swoimi zmaganiami z otaczającym światem i własnymi uwarunkowaniami. Zdaje się, że żyłoby im się dużo łatwiej, gdyby spróbowali być w tym wszystkim razem. Kiedy słuchamy opowieści Amandy – osobistej sekretarki Caroline – o jej trudnym dzieciństwie i chorobie matki, automatycznie zestawiamy tę historię z pięknym domem Caroline i Mike’a i ich „wypieszczonym” synem, który właśnie z wyróżnieniem skończył studia na prestiżowej uczelni. Jednak po jakimś czasie przekonujemy się, że smutek i samotność mogą być jeszcze głębsze, kiedy pozornie ma się w życiu wszystko.
Na scenie przykuwa uwagę Katarzyna Dąbrowska. W roli nie do końca panującej nad sobą, a jednocześnie zagubionej żony Greame'a, jest bardzo przekonująca. Nie wzbudza naszej sympatii, ale jednocześnie bardzo intryguje. Jej kreacja jest bardzo autentyczna. Jak zwykle świetny jest Andrzej Zieliński, grający męża Caroline, Mike’a, człowieka, który jest na takim etapie życie, kiedy odcina się kupony od osiągniętego w życiu sukcesu, i trochę kokieteryjnie wzdycha tęsknie do minionej młodości. Z jednej strony jest niesamowicie z siebie zadowolony, z drugiej – wpatrzony głównie w czubek własnego nosa, poza którym nie jest w stanie dostrzec właściwie nic więcej. Monika Krzywkowska w roli Caroline kreuje portret osoby, która chciałaby żyć zgodnie ze swoimi zasadami i głośno wciąż o nich mówi – jakby w ten sposób dało się zaczarować rzeczywistość – jednak przeszkadza jej w tym temperament i zwykła ludzka słabość. Dla widzów jej programu i fanów jest wcieleniem ideału. Nieco inaczej widzi ją jej syn, zagrany świetnie przez Konrada Szymańskiego, który zresztą w żadnym z rodziców nie znajduje zrozumienia ani oparcia. Jest dla nich jedynie czymś na podobieństwo atrybutu, kolejnym elementem pięknej układanki, która odzwierciedla ich życiowy sukces. Leon w ich mniemaniu powinien wpasować się dokładnie w obraz idealnego życia, które dla niego zaplanowali i które inni mogliby podziwiać.
Tytułowa „Kuchnia Caroline” może okazać się dla niektórych nieco ciężkostrawna. Jednak jako ludzie, którym nic, co ludzkie nie powinno być obce, możemy też spróbować spojrzeć na scenę, jako na wcale nie tak rzadko spotykany obrazek skomplikowanych relacji interpersonalnych, w które „wplątani” jesteśmy w swoim codziennym życiu wszyscy. Świetnie zagrana sztuka, pokazuje problemy w jakiś sposób już znane, jednak warto zawsze znaleźć czas na to, aby przejrzeć się w krzywym zwierciadle ustawionym przez autora sztuki na scenie. I zastanowić nad tym, co ujrzeliby inni, gdyby zajrzeli do naszej kuchni.