EN

18.09.2021, 12:12 Wersja do druku

Prawdziwe i aktualne

"Śmierć komiwojażera" Arthura Millera w reż. Radka Stępnia z Teatru Wybrzeże w Gdańsku na III Kieleckim Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym. Pisze Tomasz Domagała w dzienniku festiwalowym na blogu domagalasiekultury.pl.

fot. Dominik Werner

Dokładnie rok temu, w Kaliszu pisałem o wybitnej kreacji Mirosława Baki w Millerowskiej Śmierci komiwojażera tak:

Willy Loman spotyka się kolejny raz ze swoim przyjacielem Charleyem (Jarosław Tyrański), żeby – jak wiele razy przedtem – pożyczyć od niego pieniądze. Choć Mirosław Baka używa swojego normalnego głosu, zachowując opanowanie i spokój, jest dziwnie pobudzony, nie patrzy na przyjaciela, czujemy, że zwyczajowa pożyczka to nie wszystko. Po chwili sprawa się wyjaśnia: zadanie jest trudniejsze, gdyż oprócz rutynowych 5o dolarów, Willy musi pożyczyć jeszcze dwa razy tyle na ubezpieczenie. Z ich poprzedniej sceny wiemy już, że relacja ta nie jest idyllą, pełno w niej trudnych momentów i nieporozumień. Charley wydaje się znużony całą tą sytuacją, dodatkowa prośba przyjaciela wywołuje w nim bunt i irytację. Wyrzuca Willy’emu, że ma dla niego zatrudnienie, i nie rozumie, dlaczego ten woli znosić upokorzenie ciągłego pożyczania pieniędzy, niż podjąć uczciwą pracę za 50 dolarów tygodniowo. Willy zaczyna się miotać, początkowo próbuje się tłumaczyć, widać jednak, że ta propozycja wywołała u niego gdzieś z dna duszy problem o wiele poważniejszy. Charley naciska, Willy wije się jak piskorz, żeby wreszcie wyrzucić z siebie całą niechęć i pogardę, jaką – jak się okazuje – od lat żywi dla przyjaciela. Baka zachowuje się na scenie jak chore, zapędzone do klatki zwierzę, któremu ktoś właśnie próbował opatrzyć ranę. Gryzie z całej siły swojego dobroczyńcę. Po chwili szału przychodzi jednak ludzka refleksja. Pieniądze. Musi je zdobyć. Zwłaszcza, że osłupiały przyjaciel milczy. Baka w sekundę tłumi w sobie szał. Opanowuje się i wraca do tematu pożyczki. Jego głos jakąś nadludzką siłą wraca do tego z pierwszych minut spotkania, oczy są pełne łez, ale i dopiero co poskromionej nienawiści. Baka stoi, chcąc w jakiś sposób zaprzeczyć temu, co przed chwilą miało miejsce. Dochodzi do niego, że wszystkie karty są na stole. A on musi już otwarcie błagać o pomoc kogoś, kim pogardza, kto jednak jest jedyną osobą, która chce mu jeszcze podać pomocną dłoń. Spuszcza głowę w poczuciu pełnej rezygnacji, czekając na „być albo nie być” z ust przyjaciela. Choć poczucie upokorzenia wydaje się monstrualne i trudne do zniesienia, to jeszcze nie koniec. Gdy Charley – wprawdzie niezbyt chętnie – wyciągnie z kieszeni pieniądze i mu je wręczy, Baka jeszcze bardziej się w sobie zapadnie, po chwili jednak, gdy gorycz opadnie na dno duszy, a przyjaciel zniknie, ruszy dalej w swoją drogę, z wyrazem twarzy wyrażającym ulgę, że udało mu się przetrwać tę niezwykle trudną próbę. W końcu nie takie przecież upokorzenia musiał przez całe życie znosić ten stary lis na swojej komiwojażerskiej drodze. Willy dobrze wie, że umiera, w związku z tym jest nieobliczalny i nie zawaha się przed niczym, żeby zrealizować swój ostatni plan.

A my siedzimy urzeczeni, zapłakani w fotelach, zastanawiając się, jak to jest możliwe, że jakiś mężczyzna może przemienić się na scenie w innego, w sytuacji, w której niewiele tak naprawdę ich łączy, i zmaterializować nam jego życie i przeżycia tak precyzyjnie i dogłębnie. To najbardziej prozaiczna tajemnica teatru, tajemnica naprawdę wielkiego aktorstwa, tajemnica Mirosława Baki.

Przytaczam ten tekst, bo nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Wczorajszy kielecki spektakl utwierdził mnie w uwielbieniu dla Baki, choć musze przyznać, że jego Willy Loman mnie wczoraj zaskoczył. Był jakiś rozedrgany, bardziej poddenerwowany, jakby dotarło do niego, że zostało mu jeszcze mniej życia, niż mu się początkowo wydawało. Pojawiało się wrażenie, że głębiej wchodzi w emocje Willy’ego, trudniej więc mu je kontrolować. Trudniej nie znaczy jednak mniej skutecznie, czego dowodem było jeszcze precyzyjniejsze a przez to bardziej wstrząsające aktorstwo w przywołanej przeze mnie scenie czy w ogóle w całym spektaklu.

Swój znakomity moment miał również Piotr Biedroń w roli Beefa, zdobywającego się wreszcie w finale dramatu na szczerość wobec rodziny oraz siebie i wykrzykującego jestem nikim. Biedroń – podobnie jak Piotr Chys (Happy Loman) i Anna Kociarz (Linda Loman) – zawsze gra na wysokim poziomie, ale na wczorajszym pokazie cała czwórka gdańskich aktorów, tworząca rodzinę Lomanów sięgnęła perfekcji. Wszystkie aktorskie klocki złożyły się w świetnie funkcjonujący mechanizm, który zachwycał wyczuciem rytmu, niuansu i perfekcyjnego timingu. Dołożyłbym do tego jeszcze stuprocentową obecność aktorów w swoich rolach, jakby nie grali spektaklu, ale byli w jakimś nieznanym dla siebie świecie, w którym ciągle trzeba się orientować, co się dzieje. Na takiej pożywce, Baka mógł sobie pozwolić na jeszcze więcej i tak się stało, a my, widzowie, ocierając raz po raz łzy wzruszenia, otrzymaliśmy wielką lekcję życia, spuentowaną przez zamyśloną widzkę, która w przerwie spektaklu powiedziała do koleżanki – jakie to prawdziwe i aktualne.

Tytuł oryginalny

Prawdziwe i aktualne – o Śmierci komiwojażera wg Arthura Millera w reż. Radka Stępnia z Teatru Wybrzeże w Gdańsku

Źródło:

domagalasiekultury.pl
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

16.09.2021