„Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceaușescu" Julii Holewińskiej w reż. Wojciecha Farugi z Teatru Polskiego w Bydgoszczy na 44. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”, dodatku „Plus Minus”.
Sztuka Julii Holewińskiej „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceausescu” w reżyserii Wojciecha Farugi z bydgoskiego Teatru Polskiego nie bez powodu zapraszana jest na wiele festiwali teatralnych.
Nie wiem, czy Elena, żona rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceausescu, znała twórczość Szekspira i mówiła jej coś postać Lady Makbet, z pewnością znała natomiast opowieść o złotej rybce. Tam żona rybaka miała tak nieposkromione ambicje i żądzę władzy, że zakończyło się to i dla niej, i dla męża katastrofą. W sztuce „Ostatnie dni Eleny i Nicolae Ceausescu” Julia Holewińska bardziej niż na postaci rumuńskiego komunisty skupia się na osobie jego żony. Dziewczyna o imieniu Lenuta, która w młodości z biedy zajmowała się prostytucją i zarabiała na życie jako sprzątaczka w laboratorium chemicznym, jako żona komunistycznego przywódcy postanowiła napisać swoje życie na nowo.
Zaczęła od zmiany imienia na Elena, które brzmi znacznie bardziej szlachetnie niż Lenuta, bo przecież pochodzi od słowa selene, czyli „księżyc”, podobnie więc jak Helena ma grecki rodowód i nawiązuje do mitologii. Jako przyszła pani Ceausescu postanowiła się też nieco odmłodzić, bo czuła, że nie wypada być starszą od męża. Przemodelowała też nieco swój życiorys i laboratorium chemiczne, w którym pracowała jako sprzątaczka, uczyniła instytutem naukowym, gdzie miała rozpocząć się jej wielka kariera chemika. Choć nie zdołała ukończyć nawet czterech klas podstawówki, kiedy wstąpiła do partii i została żoną przywódcy, oficjalnie pisano o niej jako o naukowcu światowej sławy. Tego nie wymyśliłby nawet twórca teatru absurdu Eugène Ionesco, choć także pochodził z Rumunii.
Z tolerowanych przez świat ambicji naukowych, Lejdi (to taka powiatowa odmiana Lady) Makbet, przyznawanych jej honorowych doktoratach, niespełnionym śnie o Nagrodzie Nobla można się śmiać. Holewińska w swej sztuce zwróciła jednak uwagę na rzeczy istotniejsze: konsekwencje wprowadzonej przez panią wicepremier (bo takie piastowała stanowisko) polityki urodzeń, które doprowadziły do wzrastającej liczby dzieci niechcianych, porzucanych przez rodziców i praktycznie skazanych na śmierć w zaniedbanych sierocińcach. Tragicznie zakończyły się też podejmowane przez nią próby zakłamywania rzeczywistości. Samozwańcza geniuszka zdecydowała się nie uznawać istnienia w Rumunii AIDS, nakazała więc masowe transfuzje, co doprowadziło do znacznego rozprzestrzeniania tej choroby i śmierci wielu osób.
Wojciech Faruga, reżyser i scenograf tej sztuki, potraktował utwór Holewińskiej jako coś więcej niż historyczną opowieść o dyktatorach. Sceneria spektaklu przypomina wielką piaskownicę, otoczoną z dwóch stron publicznością. Na środku wisi połyskujący złotem siermiężny żyrandol. Piaskownicę wypełniają płatki śniegu – oboje dyktatorzy bowiem zostali rozstrzelani w środku zimy. Najmocniejsze postacie to grana przez Małgorzatę Witkowską Elena oraz Michalina Rodak w roli jej córki. Przez ponad godzinę obserwujemy niezwykły pojedynek aktorski. Matka jest na tyle pewna swego, że nie podnosi głosu. Ta nieokrzesana prostaczka w opiętej, połyskującej sukni wypowiada swą dość cyniczną filozofię życia jakby od niechcenia, ale to, co mówi, jest tak zdumiewające, że przechodzą człowieka ciarki. Słowa córki to krzyk rozpaczy, głos rozsądku wynikający z wściekłości i rozczarowania. W tym zestawie Mirosław Guzowski jako Nicolae Causescu wydaje się wyjątkowo bezbarwny i bezradny. Po prostu nijaki. Są na szczęście postacie bardziej wyraziste: Marcin Zawodziński jako tępy i cyniczny funkcjonariusz bezpieki, karierowicz, Damian Kwiatkowski jako sparaliżowany strachem człowiek o przetrąconym kręgosłupie. I Karol Franek Nowiński jako prześladowany gej, barwny ptak wolności, rodem z filmów Piera Paola Pasoliniego.
Utwór Julii Holewińskiej to nie tylko rodzaj literackiego rozrachunku z komunizmem, to współczesny moralitet. Spektakl przestroga dla wszystkich polityków, którzy uważając się za potencjalnych zbawców narodu, dążą do takiego monopolu władzy, który często bezwiednie zamienia się w dyktaturę. A swe najbardziej niedorzeczne decyzje tłumaczą dobrem społeczeństw, których w swej bucie i poczuciu bezkarności nawet nie starają się zrozumieć.