EN

3.02.2025, 09:02 Wersja do druku

Potrzeba luster

„Solaris” wg Stanisława Lema w reż. Darii Kopiec w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Pisze Magdalena Rewerenda, członkini komisji Artystycznej X Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Izabela Rogowska/mat. teatru

„Spoglądam w wypukłe okno. Wielkie grzbiety fal połyskują, wznoszą się i opadają. Powoli. Ocean lśni tłusto, jakby z fal spływała zaczerwieniona oliwa”, mówi Kris Kelvin – grany w monodramie przez ubraną w strój astronauty Beatę Niedzielę z doczepionymi bokobrodami (kostiumy: Patrycja Fitzet) – gdy jego statek kosmiczny zbliża się do pokrytej oceanem planety Solaris. Umieszczony na scenie ekran wyświetla projekcję falującej wody. Po chwili pojawia się na niej także wizerunek aktorki – ruch fal sprawia, że jej twarz ulega zniekształceniu. Już pierwsze sceny wyreżyserowanego przez Darię Kopiec w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie spektaklu, wraz ze słowami Krisa „Solaris ergo sum. A więc jestem”, zapowiadają główny temat podjęty w przedstawieniu: opowiada ono o introspektywnej podróży, w której spotkania z widmami przeszłości i konfrontacje z wypartymi częściami osobowości prowadzą do transformacji bohatera – głębszej i bardziej otwierającej niż większość wypraw w geograficznie odległe miejsca.

Toporny początek przedstawienia, w którym Beata Niedziela z przesadnie komediową swadą odgrywa nieco irytujące dialogi Kelvina z innymi astronautami obecnymi na Solaris, czyli Snautem i Sartoriusem, traktuję jako element niezbędny do zawiązania akcji. Pokazują one też etapy pobytu głównego bohatera na Solaris. Rozpoczyna się on jako rutynowe zadanie służbowe mające przynieść mu uznanie. Stopniowo pobyt spowijan coraz większy mrok, a kończy się pogodnym rozliczeniem z przeszłością, pogodzeniem z samym sobą oraz zerwaniem z patriarchalnym imperatywem podboju i kolonialnej dominacji.

Premiera spektaklu Kopiec na podstawie zaadaptowanej przez Martynę Lechman powieści „Solaris” Stanisława Lema miała miejsce niemal równocześnie z premierą polskiego przekładu powieści „Nasze podmorskie żony” brytyjskiej pisarki Julii Armfield (tłumaczenie: Agnieszka Walulik, Wydawnictwo Poznańskie). Książka opowiada historię małżeństwa dwóch kobiet: pisarki Miri i oceanolożki Lei, która – zmieniona nie do poznania – wróciła właśnie z tajemniczej i traumatycznej wyprawy badawczej łodzią podwodną. Choć zarówno kontekst powstania książki, jak i jej problematyka różnią się od „Solaris”, to powieść Armfield przypomina współczesną i kobiecą odpowiedź na prozę Lema. Obie te historie opowiadają o podróży do nieznanego świata, mającej moc transformacyjną dla postaci udającej się na wyprawę. W opowieściach tych ocean staje się staje się symbolem mrocznego zwierciadła umożliwiającego samopoznanie i pogodzenie z przeszłością, bo – jak pisze Armfield w pierwszym zdaniu swojej powieści – „podmorska głębina to nawiedzony dom: miejsce, gdzie rzeczy, które nie powinny istnieć, poruszają się w ciemnościach”[1]

fot. Izabela Rogowska/mat. teatru

Mimo podobnych założeń perspektywa u brytyjskiej pisarki jest inna niż u Lema: nie mężczyzna, ale kobieta, w dodatku lesbijka wyrusza w introspektywną i tożsamościotwórczą misję. To zbliża „Nasze podmorskie żony” do koszalińskiego przedstawienia, które – podobnie jak powieść Armfield – poddaje refleksji kategorie takie jak rozum, rozwój czy intuicja, rewidując oświeceniowe myślenie o świecie i człowieku. Twórczynie spektaklu – zrealizowanego w całości przez kobiety: od reżyserii przez wideo (Magdalena Parszewska) i choreografię (Helena Ganjalyan) po plakat (Anna Waluś) – zmieniając powieść o mężczyźnie w monodram aktorki, przyglądają się nie tylko przemianie głównej postaci, ale także wpływającym na jego emocjonalną konstrukcję genderowym uwarunkowaniom. Wewnętrzna podróż przez wzburzone fale i mroczne otchłanie okazuje się oczyszczająca. Spotkanie i konfrontacja z Harey, dawną ukochaną, za której śmierć się obwinia, sprawia, że kobieta przestaje być złowróżbnym upiorem nawiedzającym Kelvina, ale integralną częścią jego tożsamości, a ta jest na tyle złożona, płynna i procesualna, że wymyka się prostym klasyfikacjom i naukowym teoriom. Gdy Kris to zrozumie, może zrzucić pancerny skafander ochronny, a następnie założyć sukienkę i trampki, upodabniając się do ukochanej. Budowane od początku spektaklu interesujące napięcie wynikające z różnicy między płcią powieściowego bohatera i płcią aktorki nabiera głębszego wymiaru. Pokazuje uniwersalność introspektywnej podróży wykraczającej poza granice płci, odnosi się do pracy pamięci czyniącej przeszłość elementem obecnej tożsamości, ale również subtelnie wprowadza temat szukania i definiowania własnej tożsamości płciowej.

Poruszające rozmowy z Harey pozwalają odkryć najważniejsze przesłanie twórczyń przedstawienia: ludzkość nie potrzebuje statków kosmicznych, ale luster, w których przyjrzy się sobie i swoim demonom. Może nam to pomóc poznać siebie, zanim zaczniemy marzyć o podbijaniu dalekich lądów i nieznanych planet. Metafora zwierciadła, choć relatywnie prosta i zgrana, w spektaklu Kopiec trafnie obrazuje podwójność znaczenia słów takich jak „refleksja”, „refleksyjność” czy „refleksywność”, oznaczających zarówno lustrzane odbicie, jak i namysł. A ten – o czym świadczy między innymi choreografia Heleny Ganjalyan – wymaga siły, atletyczności i gotowości do walki z niesprzyjającym, dosłownym i metaforycznym, brakiem grawitacji.

Dzięki adaptacji prozy Lema wykonanej przez Martynę Lechman monodram Beaty Niedzieli zasługuje na uwagę w kontekście żywotności klasyki. To spektakl zwarty, przekonujący i poruszający mimo nieco zbyt wysokiego rejestru emocjonalnego niektórych scen. Z prozy, na podstawie której powstały monumentalne filmy Andrieja Tarkowskiego czy Stevena Soderbergha, grupa twórczyń stworzyła kameralne przedstawienie podejmujące konkretny i czytelny temat, a także wykorzystujące całą teatralną machinę w sposób i mądry, i efektowny. Rozbudowana jak na maleńki spektakl warstwa wizualna, imitująca rozległy kosmos, a jednocześnie oddająca intymność osobistego przeżycia głównej postaci, nie jest jedynie ozdobnikiem – należy ją czytać razem z wypowiadanymi przez aktorkę słowami. W koszalińskim przedstawieniu fantastyka Lema staje się punktem wyjścia do poetyckich, ale bardzo rzeczywistych rozważań o kosmosie w człowieku i ludzkiej egzystencji na Ziemi.

[1] J. Armfield, „Nasze podmorskie żony”, przeł. A. Walulik, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2024, s. 11.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne