EN

6.02.2025, 13:00 Wersja do druku

Pół żartem, pół serio

„Sprzedawcy bajek” Marii Wojtyszko w reż. Jakuba Krofty we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Adam Karol Drozdowski, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Chyba nie zdarzyło mi się jeszcze, żebym wyszedł z Wrocławskiego Teatru Lalek rozczarowany. Pamiętam tę scenę jako epicentrum kilku co najmniej rewolucji w podejściu do teatru młodego widza. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje dramat Sam, czyli przygotowanie do życia w rodzinie Marii Wojtyszko – jego wrocławska premiera w inscenizacji Jakuba Krofty sprzed ponad już dekady pokazała, z jaką czujnością można zauważać problemy nastolatków, zarówno te osobiste, jak i spowodowane systemowymi zaniedbaniami – ale, co chyba ważniejsze, jak czule da się reprezentować ich na scenie, i z jaką powagą się do nich zwracać. Sam... doceniony został zresztą jako najlepszy spektakl dwudziestej edycji Konkursu na Wystawienie, wyznaczając pewien kierunek w dramaturgii dziecięcej. Chciałbym móc powiedzieć, że dziś poważne traktowanie młodego widza przez twórców jest już standardem, ale musiałbym skłamać – choć przyznaję, że chlubne takiego podejścia przykłady widuję coraz częściej.

Tymczasem tandem Wojtyszko-Krofta wrócił niedawno na afisz WTL-u z tytułem zgoła innym, w którym czujny wgląd w tematy współczesności odziany został w kostium klasycznej komedii pomyłek, przywodzącej na myśl dramaturgię Złotego Wieku. Jakiż to jest – wbrew pozorom – skomplikowany spektakl, ci Sprzedawcy bajek, jak błyskotliwie myli tropy, a na jak wiele dzięki przegiętemu, komediowemu entourage’owi może sobie pozwolić! Od razu zapowiadam: nie będę próbował rozplątywać tu wszystkich skrupulatnie powęźlonych przez autorkę i precyzyjnie wygranych na scenie motywów. Po pierwsze dlatego, że grzechem byłoby psuć wam, drodzy potencjalni widzowie, frajdę z waszego własnego odbioru tego spektaklu i odkrywania jego smaków i smaczków. Po drugie dlatego, że powyższa frajda jest doświadczeniem erudycyjnej zabawy raczej dla widza dorosłego; odbiorca mieszczący się w przewidzianym przez Teatr targecie wiekowym 7+ (ale tak samo i 14+, i 18+) nie musi rozpoznać wszystkich kontekstów, żeby wyraźnie usłyszeć to, co mają mu Wojtyszko z Kroftą do powiedzenia, wciąż bawiąc się przy tym przednio. Po trzecie wreszcie – jestem przekonany, że sam wobec tempa i gęstości tego spektaklu wiele drobiazgów mam jeszcze do wyłapania, więc i sobie nie chcę psuć frajdy przed ponowną wizytą w WTL, a mam na nią ochotę.

Fabularnie rzecz jest wariacją na temat prostej, czy znów: klasycznej baśni. Smok pustoszy królestwo, król obiecuje rękę córki śmiałkowi, który pokona bestię. Podejmuje się tej misji książę z sąsiedniej krainy, ale jego drogi przypadkiem przecinają się z parą wędrownych komediantów; ostatecznie wszyscy trafiają na królewski dwór, rodzą się romanse, smok zostaje pokonany, a zakończenie jest szczęśliwe jak związki, które narodziły się podczas tej przygody. Sęk w tym, że w wyniku splotu intryg i nieporozumień nikt nie występuje na dworze pod własną postacią; przebieranek jest mnóstwo, w grze pojawiają się magiczne eliksiry, sfabrykowane proroctwa i zwyczajne oszustwa; dość powiedzieć, że oryginalny podtytuł dramatu brzmi „bajka z dużą ilością intryg miłosnych i przebierania się za innych ludzi”. Wrócimy jeszcze do niego.

Pisałem wcześniej o gęstości i tempie spektaklu. Podkręcone do granic tempo jest pierwszą i najważniejszą cechą formalną tej inscenizacji. Ekspresowe podawanie dialogów, wprost wywiedzione ze slapsticku, jest Sprzedawcom bajek niezbędne z kilku powodów, poza oczywiście samą komediową estetyką. Przede wszystkim pozwala niemal natychmiast, już w pierwszej scenie, zawiesić niewiarę, rozkokosić się w tej pełnej dystansu formule i dać się beztrosko porwać scenicznemu wirowi; może wręcz do tego zmusza. Tu szczególne brawa należą się realizatorom: w spektaklu, w którym doprawdy trudno spamiętać, co zdarzyło się przed kwadransem, bo tyle się działo w międzyczasie, i tak podąża się za fabułą bez problemu. A jest to przedstawienie długie, niemal dwugodzinne – tu też nieustannie bodźcujące tempo klasycznej komedii dobrze służy, pozwalając utrzymać uwagę widza intensywnością doznań jak ze współczesnych mediów cyfrowych (choć w odróżnieniu od trendu panującego ostatnio w teatrze dla dzieci, Sprzedawcy… cyfrowych wizualizacji nie nadużywają, wręcz przeciwnie). A że w przerzucanych szybko dialogach łatwiej przemycić też żarty przeznaczone dla widza z kategorii zdecydowanie bardziej niż 7, nie muszę chyba dodawać.

Nie tylko zresztą niektóre puenty mogą (i powinny!) we wrocławskim przedstawieniu trafić do widza dorosłego, ale i wiodący, a żywy w dzisiejszej debacie publicznej, temat. Tak, ten, który nie jest w żadnym momencie nazwany wprost, który opowiada się poprzez konteksty, tematy pokrewne, teatralne i metateatralne formy; to z nich wynikają wszelkie zamiany ról. Wiodącym z tych kontekstów, jak na porządną baśń przystało, są nierówności społeczne. Komedianci Ariel i Aurelia pochodzą ze społecznych nizin, a nie mogąc zarobić na chleb sprzedając swoją sztukę podobnym sobie (co daje wiele powodów do gorzkich żartów z zawodu aktora), na handel biorą litość: dopiero bajeczka o tym, jak to są wygnanymi z dalekiej krainy książętami, zaskarbia im sympatię odbiorców (i ostatecznie wstęp do królewskich komnat). Z kolei Książę Dacjan nie chce wykorzystywać władzy, automatycznie płynącej z jego szlacheckiego przywileju; woli na dworze królewskim pojawić się incognito, przebrany w strój własnego służącego. Mistrz Egon z kolei zrobi wszystko, żeby w blasku królewskiej łaski móc się grzać – i choć mistrz z niego żaden, zdolność do snucia intryg daje mu stały dostęp do władzy i bogactw.

Znajome to przecież motywy, wpisane w setki znanych baśni, więc i w naszego kręgu kulturowego tożsamość tak głęboko, że stają się przezroczyste. Podobnie z motywem miłości: będą w Sprzedawcach bajek i zakochania od pierwszego wejrzenia, i porwania wybranki przemocą, aranżowane małżeństwa, gdzie królewnę traktuje się jak nagrodę dla śmiałka, i nagłe zauroczenia silniejsze od konwenansu. Wśród kilku, udanych zresztą, pojawiających się w spektaklu piosenek do muzyki Grzegorza Mazonia, wyjątkowo ważna wydaje mi się ta, którą śpiewa Książę Dacjan: “Kochaj we mnie mnie / A nie z bajki księcia / W tobie ciebie chcę / zobaczyć, nic więcej”. Warto nałożyć na siebie choćby i tylko te dwie topiczne kategorie, społeczną i romantyczną, pamiętając, że w kulminacji spektaklu nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Rodzeństwo Ariel i Aurelia (nadający rytm spektaklowi, brawurowi Agata Kucińska i Radosław Kasiukiewicz) zamienia się płciami, Dacjan i sługa Dominik (adept AST Mateusz Zilbert i Piotr Starczak) zamieniają się klasami społecznymi, zamiast królewny (Natalia Herman, znów gościnnie z AST) w osobie, która rozgromiła smoka, zakochuje się król (Krzysztof Grębski). Robi się ta wielowarstwowa struktura doprawdy ciekawa, a motywy niby znajome wybrzmiewają z nową mocą. Faktycznie, duża to ilość „intryg miłosnych i przebierania się za innych ludzi”, podtytuł nie kłamał.

Nie, nie użyję żadnego z określeń, dotyczących Sprzedawców bajek, jakie cisną mi się na usta – bo byłyby to określenia z porządku publicystyki, więc niepotrzebnie polaryzujące, a tego właśnie udaje się wrocławskiemu spektaklowi doskonale uniknąć. Podobnie zresztą, jak kilku innych pułapek, jakie umiałbym sobie wyobrazić, póki nadal żartem z telewizyjnych kabaretów bywa przysłowiowy “chłop przebrany za babę”. WTL udowadnia tym razem, że da się ten zgrany motyw rozegrać ze smakiem, świeżo i jako wspierający głos w sprawie niebłahej, gdy ostatecznie wybrzmiewającym ze sceny, choć do końca niewypowiedzianym tematem jest świadome decydowanie o własnej tożsamości. Happy end przedstawienia następuje ani w zgodzie, ani wbrew tradycyjnym rolom społecznym, związanym z klasą, płcią czy miejscem na drabinie władzy – następuje pomimo nich. Bo też w końcu to one okazują się być sprzedawanymi bohaterom bajkami, a nie te historie, które to oni sami postanowili w swoim życiu opowiedzieć. I choć patrząc po reakcjach widowni miałem poczucie, że dziecięca jej część znacznie naturalniej przyjmowała owo zakończenie od opiekunów, wierzę, że tym ważniejszą może być – przynajmniej dla tych drugich – lekcją. Przykro tylko pomyśleć, że jej waga nic nie zmalała od czasu bydgoskiej prapremiery tekstu z roku 2018.

O ile pamiętam, finałową kwestią komediowego musicalu Billy’ego Wildera z 1959 roku Pół żartem, pół serio, który swego czasu regularnie zasilał telewizyjne ramówki, więc i który wielokrotnie widziałem w dzieciństwie, było zdanie „Nikt nie jest doskonały”. Wychodząc ze Sprzedawców bajek poczułem, że choć chciałem sobie do tego filmu wrócić, już nie muszę. Jestem przekonany, że Wojtyszko z Kroftą zrobili to lepiej.                     

Maria Wojtyszko SPRZEDAWCY BAJEK. Reżyseria: Jakub Krofta, scenografia i kostiumy: Matylda Kotlińska, choreografia: Milena Czarnik, muzyka: Grzegorz Mazoń, video: Jakub Lech, reżyseria światła: Damian Pawella, asystent reżysera: Piotr Żukowski (AST). Premiera we Wrocławskim Teatrze Lalek 6 czerwca 2024.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne