EN

23.06.2022, 10:44 Wersja do druku

Please HAMER don’t hurt’em

„Hamer. Sit-up" w reż. Justyny Sobczyk z Teatru 21 i STUDIO teatrgalerii w Warszawie na V festiwalu Open The Door w Katowicach. Pisze Tomasz Domagała na swoim blogu, w oficjalnym dzienniku festiwalowym NA OŚCIEŻ!.

fot. Grzegorz Press/mat. teatru

Rzadko się w teatrze wstydzę, a to dlatego, że twórcy teatralnych spektakli zazwyczaj wygłaszają kazania, krzyczą na mnie bez powodu, chcą mi udowodnić, że jestem głupi, niemoralny, pozbawiony empatii albo – ostatni krzyk mody – faszystowski. Jeśli oczywiście ośmielam się nie podzielać steku infantylnych idei, podawanych mi przez nich w opakowaniu kopernikańskich przewrotów, i nie ulegać ich tanim manipulacjom. W skrócie – mam siedzieć cicho, czuć się winnym i wychwalać potem na fejsbuku nowe/stare osobowości teatru. Po wczorajszym monodramie Karoliny Hamer Hamer. Sit-up w reżyserii Justyny Sobczyk zdałem sobie sprawę, że przez cały spektakl (prawie, zostałem bowiem wyciągnięty na scenę dwa razy) siedziałem cicho, czułem się winny, a po spektaklu wychwaliłem na fejsbuku Karolinę, jako nową autentyczną osobowość teatru.

Ta znakomita pływaczka, wielokrotna medalistka paraolimpijska, mistrzyni Polski, Europy i świata wchodzi na scenę, by opowiedzieć nam o sobie i swoich doświadczeniach, ale nie po to, żeby się użalać, ale po to, żeby pokazać, że w życiu – nawet tym niezbyt łatwym – tylko sky is a limit. Oglądamy więc osobę niepełnosprawną, fantastyczną kobietę, wybitną sportowczynię, która całe swoje życie walczyła, ze sobą i swoimi ograniczeniami, z rywalkami na arenach sportowych całego świata, wreszcie z nami, społeczeństwem, które wczoraj siedziało na widowni teatru, a codziennie osobom takim jak ona gotuje piekło na ziemi – architektoniczne, instytucjonalne, systemowe, ludzkie. Karolina zawstydziła mnie, bo w swojej scenicznej wypowiedzi skupiła się – oprócz oczywiście kilku nieprzyjemnych słów prawdy o naszej szarej polskiej rzeczywistości – na uświadomieniu mi, widzowi, co znaczy dla człowieka przezwyciężenie siebie i swoich ograniczeń, uwierzenie, że nawet w najgorszej sytuacji można stanąć do walki i wygrać – nie Oscary, nie medale (które zresztą wygrała!!!), ale siebie, swoją godność, poczucie wartości i spełnienia, będące największym bogactwem w życiu człowieka. Z tej perspektywy niestraszne schody, głupie prawo bezmyślnie egzekwowane przez bezdusznych urzędników czy po prostu źli ludzie. Bo jeśli raz nauczyłaś się pływać, to nie utoniesz, nawet gdy zdarzy się bomba – nagłe odcięcie życiowego/pływackiego prądu – wyrównasz oddech, skupisz się i spróbujesz w jakiś sposób dopłynąć do brzegu. I w basenie, i w życiu. Wstydziłem się, bo Karolina w stosunku do mnie startowała do swojego życiowego wyścigu od razu spóźniona, a jednak ruszyła ostro z kopyta, zacisnęła zęby i wyprzedziła mnie (i miliony innych osób) o kilka długości. I choć okupiła to wieloma ciężkimi doświadczeniami, stać ją jeszcze na to, żeby wyjść na scenę i nie tylko się swoim życiem z innymi podzielić, ale jeszcze ich za jego pomocą zawstydzić i zmotywować. Hej, jeśli ja mogłam, to jakie ty masz wymówki?

fot. Grzegorz Press/mat. teatru

Karolinie Hamer serdecznie dziękuję za tę piękną lekcję człowieczeństwa, za brak pretensjonalności, szczerość i bezpośredniość. Gratuluję jej zaś przede wszystkim tego, że umiała w tym koszmarnym dla niepełnosprawnych państwie i stworzonym (niestety) tylko dla pięknych i zdrowych osób sporcie wydrapać swoje miejsce na podium, nie karmiąc się gniewem, złością i resentymentem, ale budując w sobie piękno doświadczonego życiem trudnego człowieczeństwa. Tym mi zaimponowała najbardziej, za to już zawsze będę ją podziwiać i szanować.

Jeśli chodzi o teatralną formą sit-up-u, jak sama nazwa wskazuje – siedzącego stand-up-u, wydaje się ona stworzona dla Karoliny. Jej hiphopowe powiązania znalazły bowiem ujście w płynącym ze sceny quasi-raperskim monologu, zręcznie opakowanym w kostium (lśniący kombinezon plus powszechny w tym świecie gruby łańcuch na szyi) oraz piosenkę pierwszego (jak Karolina w świecie teatru) amerykańskiego rapera z prawdziwego zdarzenia, popularnego na początku lat 90 XX wieku MC Hammera (zręczna i zabawna gra słów z nazwiskiem performerki). Brawa Justynie Sobczyk i jej współpracowniczkom należą się przede wszystkim za to, że pokornie oddały się w służbę bohaterce i jej herstorii, wzmacniały tylko scenicznie elementy jej opowieści mające potencjał teatralnego znaku. Przykładem Oscar przyznany wprawdzie bohaterce na scenie, ale jak się okazuje zaraz – ironicznie – w najgorszych, najbardziej niszowych kategoriach.

Na koniec trzeba też powiedzieć, że Hamer. Sit -up to kolejny spektakl nurtu dokumentalnego, w którym bohaterka rozsadza na scenie teatralną opowieść swoją obecnością, demaskuje fałsz teatru i za pomocą tej niezwykłej, niepojętej machiny, jaką jest teatr, oddaje widzom czystą prawdę. W tym przypadku nawet coś więcej, bo niepełnosprawna, naprawdę znakomita sportowczyni opowiada swoje życie na scenie fałszywego medium, niejako w nawiasie czy cudzysłowie, a my otrzymujemy czystą prawdę ludzkiego doświadczenia. Korci mnie, żeby postawić pytanie: czy gdyby Karolina Hamer przyjechała jako Karolina Hamer na spotkanie autorskie, z książką w ręku i trenerem u boku w roli gościa, efekt byłby taki sam? Czy wówczas teatr byłby niepotrzebny?

Hamer. Sit -up to mały wielki spektakl. Wart zobaczenia w nocy o północy. Pięćdziesiąt minut czystej ludzkiej prawdy, jak mawia Krystian Lupa. Może dlatego to ja czułem się na tym spektaklu niepełnosprawny, niepełny, ułomny, duchowo ubogi i przewrażliwiony na swoim punkcie. I niech tak zostanie, warto bowiem czasem wrócić w bloki startowe i zacząć wyścig jeszcze raz. Tym razem jednak z większą wrażliwością na drugiego człowieka.

Tytuł oryginalny

Please HAMER don’t hurt’em – o spektaklu Hamer. Sit-up w reżyserii Justyny Sobczyk z Teatru 21 i STUDIO teatrgalerii

Źródło:

DOMALAŁAsięKULTURY
Link do źródła

Autor:

Tomasz Domagała

Data publikacji oryginału:

20.06.2022