EN

14.11.2022, 15:48 Wersja do druku

Pijacy

„Pijacy” Franciszka Bohomolca w reż. Artur W. Barona w Teatrze Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego w Krakowie. Pisze Grzegorz Janikowski, członek Komisji Artystycznej VIII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. fot. Patrycja Wiercichowska / mat. teatru

Sukces przeniesienia na scenę krakowskiego Teatru Bagatela im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego osiemnastowiecznej komedii Pijacy pióra jezuity Franciszka Bohomolca jest efektem wysmakowanej zabawy tekstem i konwencjami aktorów oraz realizatorów przedstawienia. Autorem scenariusza i reżyserem spektaklu jest Artur W. Baron (tak właśnie podpisał się na afiszu i w programie twórca), który postanowił nienachalnie uwspółcześnić oświeceniową satyrę Bohomolca, w której autor ganił „narodowy nałóg” Polaków. Uczynił to bardzo zręcznie, bowiem postanowił sparodiować świat szlachecki, nie oceniając moralnie członków towarzystwa, poigrać ze skojarzeniami z sarmatyzmem, a zarazem ukazać w bohaterach komedii typy nowobogackich i ludzi z tzw. „awansu społecznego”. Wplótł w akcję świadome anachronizmy muzyczne i plastyczne, co przydało spektaklowi pikanterii i ponadczasowości.

Unikając dydaktyzmu reżyser uwspółcześnił tekst Bohomolca monologami i refleksjami zaczerpniętymi z książek Jerzego Pilcha Pod Mocnym Aniołem i Inne rozkosze. Co ważne, brzmią one autentycznie; odcinają się na tle pędzącego, wirującego tempa przedstawienia, skłaniając do refleksji nad mechanizmem i powodami picia.

Twórca odwołał się też do tradycji pieśni biesiadnych, przyśpiewek kibiców piłkarskich, szlagierów Kabaretu Dudek, utworów chóru Dana i piosenek Kazika. Są nawet dwudziestowieczne przeboje dyskotekowe – francuska Comme ci, comme ça i Nie ma wody na pustyni Bajmu. A jednak ta podróż muzyczna przez czasy i epoki nie dziwi. Widz odbiera ją jako naturalny zabieg, który umożliwia dojrzenie w bohaterach Bohomolca komizmu „ponadczasowych” postaci, a nie tylko dawnych sarmackich szlachciurów. Czy pijaństwo – zda się pytać za Bohomolcem reżyser – to stan polskiego ducha?

Oszczędna i skromna scenografia Łukasza Błażejewskiego nie odwraca uwagi publiczności od gry aktorskiej. Jej głównym elementem są zwisające z sufitu (zamiast żyrandola) zielone i białe puste butelki – symbolizujące to, co dusi polską duszę. Scenę otaczają ściany o metalicznym połysku, a w początkowej scenie w jej centrum znajduje się wielki drewniany stół zastawiony, a jakże inaczej, jadłem i napitkami. Wystarczy na ten przedziwny butelkowy żyrandol rzucić barwne światła i mamy na scenie dansing lub dyskotekę.

Spektakl otwiera korowód postaci, który powraca „w dobrym humorze” z grzybobrania do prowincjonalnej posiadłości Pijakiewicza (znakomity Krzysztof Bochenek). Każdy zaś podśpiewuje, co mu w duszy gra. Stąd widz nie dziwi się, że usłyszy i W stepie szerokim, i Hej, hej, hej sokoły…, a nawet Polacy, nic się nie stało….

Po kolei publiczność obserwuje sceny pijatyk, rosnącego zadufania w sobie, przechwałek, a następnie porannych kaców i wzajemnego namawiania się, by sięgnąć po przysłowiowego klina. A to wszystko przerywane niczym refrenem solennymi zaklęciami i modlitwami, przyrzeczeniami, że nigdy już nie sięgną po kieliszek. Pięciu aktorów grających tytułowe postaci czyni to z prawdziwym talentem. Ubrani w synkretyczne kostiumy – jak na przyjęcie przystało (marynarki, kamizelki, surduty, spod których od czasu do czasu wyziera pas szlachecki) – potrafią też przeobrazić się w „obraz nędzy i rozpaczy”, gdy rano głowy pękają. Są wtedy często niechlujni, ponurzy, flejtuchowaci. Bo też świetne, wielofunkcyjne kostiumy zaprojektowała na potrzeby tej inscenizacji Dorota Roqueplo.

Fizjonomie, ale też sposób poruszania się, gesty, a i wymowa Bohomolcowych pijaków zostały zindywidualizowane. Każdy z aktorów bardzo precyzyjnie i bez przesady odgrywa rozmaite stadia upojenia. I tak widzowie podziwiają imć panów: Iwrońskiego (Wojciech Leonowicz), Łykaczewskiego (Dariusz Starczewski), Ebriackiego (Adam Szarek), Lusztykiewicza (Juliusz Krzysztof Warunek), no i przede wszystkim zaściankowego szlachcica, piewcę dawnych obyczajów „ojców naszych” porywczego Pijakiewicza (Krzysztof Bochenek).

W znakomitej scenie wieczornej libacji panowie swawoląc rozegrają mecz biało-czerwoną piłką do wtóru lejtmotywu z serialu Noce i dnie. W tle wyświetlone zostaną klasyczne obrazy, symbole dumy historycznej Polaków, jak np. Kościuszko pod Racławicami. Pojawi się też np. krajobraz ojczysty z wierzbą płaczącą. Całość zaś kończy nieśmiertelne pijacko-kibicowskie Biało-czerwoni, nic się nie stało.

Równie interesujące w spektaklu są role kobiece. Nieco znudzone, ale i przywykłe do ignoranctwa oraz birbanckich zwyczajów mężów, ubrane w wykwintne kreacje z dodatkami panie: Pijakiewiczowa (Aleksandra Godlewska), Łykaczewska (Ewa Mitoń) i Ebriacka (Alina Kamińska) narzekają, wymyślają swoim ślubnym, a zarazem w świetnej scenie nocnej wyprawy do apteczki same zdradzają ciągoty do kieliszeczka. Każda z aktorek inaczej i na swoją modłę przepija do drugiej, kryguje się, tłumaczy, deklaruje, że zemści się na mężu. A gdy już nieco „zaczerpną z lekarstwa” – brawurowo wykonają znane piosenki: Tańcz, głupia tańcz Lady Pank i Nie ma wody na pustyni Bajmu.

W kontrze do nich ustawiona została ciotka Teresy, synowicy Pijakiewicza (Justyna Schneider), pani Roztropska (Magdalena Walach). W jednej ze scen widzimy ją ubraną w zielony kostium sportowy, jak wraca po porannym joggingu. To ona sprzyja staraniom o rękę Teresy jedynego niepijącego w tym towarzystwie mężczyzny – kawalera Sobreckiego (nieco nieśmiały, konkretny Patryk Szwichtenberg). Jest w tym spektaklu głosem rozsądku. Klaruje Pijakiewiczowi, by zadbał o gospodarstwo i w kluczowej scenie nieco podstępnie zachęca go do oddania ręki Teresy Sobreckiemu, co ma być formą zemsty na Iwrońskim (Wojciech Leonowicz), który ośmielił się w pijanym widzie obrazić gospodarza.

Jednak nie o intrygę w tym spektaklu chodzi. Jej zawiłości i rozwiązanie zostawmy widzom, którzy odwiedzą teatr. Dodajmy tylko, że scena happy-endu małżeńskiego, gdy po powrocie z kościoła Sobrecki z ubraną w białą ślubną suknię Teresą „na barana” przebiega przez salon do wtóru melodii ze Stawki większej niż życie – wzbudza powszechny entuzjazm na widowni.

Nawet służba ma tu swoje solówki, jak choćby w scenie gdy Hajduk Bachusewicz (Tomasz Lipiński) serwuje służącej Magdalenie (Lidia Olszak) iście zabójczy koktajl z resztek alkoholi i innych trunków o zagadkowej nazwie Silver Star.

A cała ta wirująca opowieść przedstawiona została widzom z dynamizmem i energią przez aktorów, którym w zindywidualizowaniu gestów, póz i ruchów pomocna była przemyślna, precyzyjna choreografia, którą opracował Maćko Prusak.

Porywający spektakl, pełen dobrych scen zbiorowych, tempa i wysmakowanego aktorstwa.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne