„Korfanty. Rebelia!” Artura Pałygi w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z Pierwszego Rzędu.
Wy, głosiciele idei, owładnięci marzeniami o stwarzaniu świata na nowo bez względu na cenę; wy, na wieki zainfekowani romantycznym szaleństwem, domagający się „rządu dusz”, gotowi diabłu duszę oddać za zwycięstwo własnych ambicji – jakie macie prawo żądać od ludzi, by za wami poszli? Jakie macie prawo wymagać od matek, by oddawały wam swoje dzieci? By ich krew użyźniała ziemię, po której będziecie stąpać, obwieszczając własne klęski i zwycięstwa?
Robert Talarczyk bohaterem najnowszej reżyserowanej przez siebie sztuki uczynił Wojciecha Korfantego. Posła do Reichstagu, endeka-nacjonalistę, populistę i radykała, ludowego trybuna, zagorzałego katolika, dyktatora III powstania śląskiego. To drugi w ciągu ostatnich miesięcy spektakl, który połączył tę postać historyczną z tym twórcą – w listopadzie miał premierę „Hotel Korfanty” zrealizowany na potrzeby Teatru Telewizji. Oba przedstawienia łączy także nazwisko autora tekstu, Artura Pałygi, oraz odtwórcy głównej roli – Dariusza Chojnackiego.
„Korfanty. Rebelia!” nie pretenduje jednak do roli opowieści biograficznej. Sztuka odwołuje się co prawda do wydarzeń, których uczestnikiem lub inicjatorem był Korfanty, ale stają się one pretekstem do zadania pytań, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź.
Twórcy spektaklu umieszczają bohatera… w piekle i każą mu, niczym Dantemu, przemierzać kolejne kręgi podziemnych czeluści. Inferno pozbawione zostało jednak artefaktów tak chętnie reprodukowanych przez popkulturę, jak ogień czy jęki potępionych. Zamiast tego jest pusta przestrzeń, tonąca w mroku lub malowana wyrazistymi plamami białego, czerwonego, niebieskiego światła (za ich reżyserię odpowiada Piotr Roszczenko) oraz projekcje w tle (autorstwa Wojciecha Doroszuka). W pustce porusza się tłum postaci. Ich zunifikowanie podkreślają jednakowe kostiumy Justyny Łagowskiej, a potęguje ekspresyjna choreografia Natalii Dinges, sprowadzająca często ciało do kanciastych, mechanicznych ruchów. Potępieni to? Duchy powstańców? Ich rodzicielek? Czasem z grupy wyodrębniają się pojedyncze osoby – Ignacy Paderewski (Anna Lemieszek), powstaniec Gałązka (Paweł Kempa), Jezus (Aleksandra Bernatek) – otrzymujące na chwilę własny głos (i ruch).
Przewodnikiem tytułowego bohatera po piekielnych otchłaniach jest Mefisto (gościnnie Cezary Studniak), a nieodłącznymi towarzyszami – Arszenik (Kateryna Vasiukowa) i… Drakula (Piotr Bułka), ucharakteryzowany na Maxa Schrecka z filmu „Nosfertu – symfonia grozy” Friedricha Murnaua.
Korfanty chce tworzyć nowy kraj – Polskę, przyswajaną w okresie młodzieńczego buntu, wbrew niemieckim nauczycielom. Polskę utkaną z nadziei, snów, widm i ułud, które uznał za własne. Diabeł zadaje mu pytania – ale on nie zna odpowiedzi. Za to uparcie stawia żądania. Za swe ambicje przehandluje duszę. Jak Faust, Kordian, Konrad-Gustaw – chce rozdawać karty, być mistrzem i „milijonem”.
A koszt tych decyzji? Zrywy, walka, powstania zawsze są okupione krwią i życiem zwykłych ludzi. Czy „chłopcy malowani” rozumieli, dla jakich idei umierają? A polityk mówiący, że nie miał świadomości takiego zakończenia – gra kartą cynizmu czy naiwności? Tłum matek idzie za Korfantym krok w krok, nie ustępując. Jak długo da radę nie patrzeć im w oczy, ukrywać się za plecami diabła?
Tematyka historyczna podana w rytm współczesnej muzyki to konwencja, która na dobre rozgościła się na scenach teatralnych. Potwierdza to amerykański „Hamilton” o ojcach założycielach, brytyjski „Six”, oddający głos żonom Henryka VIII, a na rodzimym podwórku – bijący rekordy popularności „1989”. Twórcy „Korfantego. Rebelii!” zdecydowali się wykorzystać muzykę szwedzkiego zespołu The Baboon Show (otrzymali także zielone światło na dostosowanie tekstów utworów do fabuły, co skwapliwie wykorzystali). Ze sceny uderzają energetyczne, pełne rockowego brudu, niepokorne riffy wykonywane na żywo przez zespół w składzie: Krzysztof Kurek (gitara), Artur Rumiński (gitara), Wojciech Grabarczyk (gitara basowa), Bartosz Lichołap (perkusja). Taka muzyka w murach zasłużonej instytucji kultury? Oto rebelia wychodząca poza granice tekstu i spektaklu.
Królem sceny jest niewątpliwie Cezary Studniak w mocnej, granej z nerwem kreacji Mefistofela. Dysponuje potężnym głosem oraz charyzmą na miarę Micka Jaggera i Iggy’ego Popa, dzięki którym pełne buntu utwory mogą wybrzmieć z całą mocą. Sam Wojciech Korfanty w interpretacji Dariusza Chojnackiego zdaje się przytłoczony i pełen wątpliwości. Interesująco wybrzmiewa jego rozmowa z żoną (Ewa Kutynia) – statyczna i wyciszona scena jest kontrapunktem dla reszty sztuki. Chociaż ostatecznie zatrzymuje powstanie, chociaż wzywa do „rebelii przeciwko rebelii”, w zgodzie ze zdobiącą t-shirt uniesioną pięścią – być może już za późno na odpuszczenie win.
Czy przedstawienie z Teatru Śląskiego buduje legendę Korfantego, kreuje superbohatera? Nie wiem. Na pewno zachęca do odrobienia lekcji historii (na początek można przeczytać tekst Roberta Ciupy „Wiele twarzy Wojciecha Korfantego” w dostępnym online programie). Pozostawia z pytaniami o narodowe mity, romantyczną spuściznę, cenę politycznych działań – także tych w słusznej sprawie. Reżyserski zamysł dramaturgiczny łamie konwenanse, a energia spektaklu rozsadza mury teatru, w finale przemieniając publiczność w uczestników punkrockowego koncertu. „To, co jest niemożliwe, rób!” – jestem za!