Na powyborcze gorączki najskuteczniejsze są historyczne kompresy. Politycy, komentatorzy i artyści nieustannie korzystają z zanurzonych w przeszłości klisz. Jedną z nich jest dwudziestolecie międzywojenne. Oczywiście, w wersji uproszczonej i dopasowanej do „tu i teraz” – gdzie trzeba groźne, gdzie trzeba sentymentalne. Raczej sensacyjne niż filozoficzne, czego świetnym przykładem Król duetu Strzępka-Demirski według powieści Szczepana Twardocha (Teatr Polski w Warszawie, 2018).
Opowieść o żydowskiej Warszawie ociera się o politykę, ale koncentruje na szarej strefie półświatka. Tymczasem międzywojenna kalka najprzydatniejsza politycznie jest w wersji czarno-białej. Starcie sił światła i ciemności. Antagonistami mogą być oczywiście Józef Piłsudski i Roman Dmowski, ale też ich – mniejsza o to, czy pasujący poglądami – potencjalni następcy, na przykład Jarosław Kaczyński i Donald Tusk. Grunt, żeby było ich dwóch, wrogo do siebie nastawionych. Który jasności agentem, a który mroku – niech każdy sobie wybierze. I choć łatwo się z takimi opowieściami identyfikować, zostając kibicem danej frakcji, to dużo ciekawsze są historie, w których głównym bohaterem jest ten trzeci, trickster.
Delikwent taki usiłuje wywrócić stoliki i do kieszeni zwinąć srebrną zastawę. Trudno powiedzieć, czy robi to dla zgrywy, pragnienia władzy, czy kieruje nim jeszcze inna motywacja – wiara w zmianę świata? Taką właśnie zniuansowaną postać zakreślił w powieściach Juliusz Kaden-Bandrowski. Trylogia napisana w latach trzydziestych ubiegłego wieku nazywa się tak, jak jej główny bohater – Mateusz Bigda. Czytelnicy, którzy poznali charyzmatycznego chłopa w 1933 roku, upatrywali w nim zarówno Wincentego Witosa, jak i Piłsudskiego.
Do Teatru Telewizji wprowadził go sześćdziesiąt sześć lat później Andrzej Wajda, reżyserując znakomity spektakl Bigda idzie! Widzowie mogli odnaleźć w granym przez Janusza Gajosa Mateuszu, nowego lidera komitetu protestacyjnego Samoobrona – Andrzeja Leppera. Nową teatralną opowieść o tej postaci napisał właśnie Jarosław Murawski, a wyreżyserował Marcin Liber – Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć (Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, 2023). W kampanii wyborczej o jego dziedzictwie opowiadał kandydat do Sejmu i lider Agrounii – Michał Kołodziejczak. Polityk zdobył mandat. Czy będzie w nowej kadencji parlamentu odgrywał rolę Bigdy? Raczej nie. Brak mu – cytując klasyczkę – kurwików w oczach. A może wyczerpał się już model rolnika-buntownika?
Radek Rak, Baśń o wężowym sercu, reżyseria: Beniamin N. Bukowski, scena zbiorowa; Narodowy Stary Teatr w Krakowie (2022), fot. Magda Hueckel
Polscy tricksterzy często wywodzą się ze wsi. Czy to powidok rabacji? Historię Jakuba Szeli teatr XXI wieku zna doskonale. Opowiedział ją zarówno przełomowym spektaklem W imię Jakuba S. duet Strzępka-Demirski (Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2011), jak i niedawną realizacją Beniamin N. Bukowski, który zaadaptował powieść Radka Raka Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli (Narodowy Stary Teatr w Krakowie, 2022). Znamienna to opowieść, bo utrzymana w konwencji fantasy. Jak najdalsza od politycznej doraźności i realizmu, który dominuje w spektaklu Wajdy, obnażając polityczną kuchnię. Dynamiczna praca kamery i kadry z perspektywy podglądającego sugerują, że razem z Bigdą odkrywamy tajemnicę prawdziwego oblicza państw. Widok to okropny. Tymczasem Bukowski społeczno-historyczny problem, czyli kluczową dla modnego dziś „zwrotu ludowego” dychotomię pan–chłop, sublimuje w baśń. To, co u Wajdy było realne, u Bukowskiego staje się magiczne.
Juliusz Kaden-Bandrowski, Bigda idzie!, reżyseria: Andrzej Wajda; Krzysztof Kolberger (Lider Mieniewski), Olgierd Łukaszewicz (Hrabia Lachowski), Krzysztof Globisz (Władysław Deptuła), Janusz Gajos (Mateusz Bigda), Wojciech Siemion (Gruszka), Jerzy Łapiński (Ciarach); Teatr Telewizji (2000), fot. Weronika Wojnach, filmpolski.pl
Gajos gra Bigdę świetnie. Straszny jest i żałosny, gdy bez litości chłoszcze pasem psa marszałka Stachowskiego (Andrzej Seweryn). Jakby w odwecie za to, że sam do niedawna bliższy był zwierzęciu niż człowiekowi. I ze strachu przed tym, że skoro już został panem, to musi być gotów na atak sfory warczących sług. Przemoc to za mało, dlatego w innej scenie obłaskawia psy kiełbasą. Odwet za dawne upokorzenie czyni go narzędziem siły, której nie jest w stanie (i chyba nie chce) kontrolować. Trudno polubić bohatera, który sympatię biednych legionistów zjednuje teatralnie obnażoną stopą, a hrabiowskiego lokaja kopie w dupę, gdy ten pomaga mu zzuć buty. Świadomość klasowa do niczego nie jest Bigdzie potrzebna, ponieważ realizuje on wyłącznie siebie. W tym sensie jest to bohater niezwykle aktualny, reprezentujący całe zastępy populistów – spod różnych partyjnych sztandarów. Upiorny Nikodem Dyzma.
Bigdę napędza resentyment. Jego źródła upatruję jednak nie w nim samym, a w głęboko tkwiącej w polskiej inteligencji obawie przed chamem o czarnym podniebieniu, który ani myśli wstydzić się słomy wystającej z butów. I który – co fundamentalne – ma ku temu moralne prawo. „Pięćset lat ściskali tu chłopa za gardło” – woła do Bigdy Gruszka, nestor ruchu ludowego grany przez Wojciecha Siemiona. To niestety zły adres, ponieważ nowy chłopski trybun żadną sprawiedliwością się nie zajmuje. I w tym sensie panowie nie muszą się go obawiać. Interesuje go wyłącznie władza, gotów jest dla niej na wszelkie sojusze. Chyba nie kłamie, gdy wyznaje, że nie wierzy w historię, nie wierzy w nic poza samym sobą. „Mnie kupić nie można”. Wszystkich innych zaś – owszem. I w tym sensie panowie powinni się go bać.
Jego sukces i na tym polega, że potrafi otaczać się przydatnymi ludźmi i wykorzystywać ich słabości. Przykładem grany przez Krzysztofa Globisza wykształcony i zdolny, a jednocześnie moralnie śliski i cyniczny Władysław Deptuła. Ale i w tym niezwykłość Bigdy, że nie poddaje się kalkulacjom, które sam skutecznie prowadzi i rozgrywa. Jakby z innego pochodził porządku, a właściwie z Chaosu. Co to za straszna przestrzeń ta polska wieś, skoro takie z niej wyrastają smoki? Jest w wąsatym Gajosie coś nadprzyrodzonego, gdy tak niechlujnie pożera trzymaną w kieszeni spodni kiełbasę.
Polityka u Wajdy nie jest polem bitwy o idee, choć wiele się tu o nich mówi. To bagno wzajemnych zależności, w którym nie istnieją żadne stałe. Obnaża to wątek krzyża, którego wieszanie w sali plenarnej staje się przełomowym punktem politycznej intrygi. A przy okazji nawiązaniem do wydarzeń z 1997 roku, kiedy to nocną porą krzyż w Sejmie powiesili posłowie AWS. W spektaklu rezultatem sporu o symbol (nie o wiarę właśnie a o znak) jest nie tylko nowa większość parlamentarna, ale także trupy wśród protestujących pod gmachem. Każde hasło, wartość i przekonanie są tu elementami handlu. „Piast był najlepszy wśród chłopów. Piast to był pan” – mówi do hrabiego Lachowskiego (Olgierd Łukaszewicz) Deptuła, oferując mu sojusz w zamian za prezydenturę.
Sprzeciw w tym królestwie cynizmu zgłasza jedynie reprezentant wolnych mediów, Tadeusz Mieniewski, redaktor naczelny „Głosu Sumienia”. Mariusz Bonaszewski gra idealistę świadomego realiów. Odwagę daje mu rozgoryczenie tym, że Polskę, o którą bił się w Legionach, zamieniono w targowisko, na którym wygrywa najsprytniejsza przekupka. Gdy do redakcji pisma – na polecenie Bigdy – wtargnie policja i pałkami wyjaśni, że krytyka ma granice, ukochana naczelnego Zuza (Dorota Segda), sama zresztą zamieszana w polityczne intrygi i obyczajowe szantaże, zaoferuje Mieniewskiemu najprostsze rozwiązanie – wyjazd. „Ludzie stale jeżdżą do Włoch albo na wyspy, są różne wyspy”. Słyszę to, co wybory. Ale większość jednak w Polsce zostaje. Najwidoczniej coś ich w niej trzyma. Czegoś od niej oczekują. Mają z nią – mówiąc poetą – jakąś sprawę i gotowi są wykręcić rekordową frekwencję przy urnach. To dobrze o nich, o nas, świadczy.