„Fizyka kwantowa, czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone” w reż. reż. Julii Wyszyńskiej w Komunie Warszawa. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Każdy z nas potrzebuje seansu terapeutycznego. W bezpiecznych warunkach, w przyjaznym otoczeniu. Z nadzieją na zrozumienie. Na pomoc, ratunek. Dla uwolnienia się od tajemnicy przeszłości, wszelkich ograniczeń, tego co boli, uwiera, zatruwa radość życia. Kiedy można wypowiedzieć swoje bolesne traumy, wspomnienia, wyznać lęki, opisać trudne emocje, nazwać ból, spojrzeć z innej perspektywy. Z dystansem, by można było przepracować problemy, które przez lata rosły, pęczniały, nabierały siły. Prześladowały niepokojem, dusiły paniką. Rozkwitały jak kwiaty zła. Jak pajęczyna paraliżowały działanie, powstrzymywały przed nieskrępowanym byciem sobą, bo potęgowały samotność, bezradność, lęk. Pogłębiały poczucie nieprzystosowania, niemożności decydowania o sobie i brania odpowiedzialności za siebie, swoje czyny. Prowokowały w końcu do wykorzystywania własnej inności, by bez względu na wszystkich i wszystko, być prawdziwym sobą.
Moment, gdy decydujemy się na otwarcie przywołując przeszłość, która w brew nam samym ukształtowała nas, za nas decydowała, to gest dojrzały, desperacki, szalony. Nazwanie traum, wspomnienie depresji, tego, co się do niej przyczyniło, tych, którzy byli jej fundatorami, to początek przywrócenia kontroli nad własnym życiem, wracania do normalności po ostrym stanie choroby. Przywrócenia równowagi. Jak bardzo jest to trudne, jak bardzo boli, ile wymaga determinacji, poczucia humoru, odwagi, zawierzenia sobie świadczy fakt, że przez cały swój autorski spektakl Julia Wyszyńska ubrana w szczelny kostium rudej wiewióry, otulona w barwy ochronne, ukryta w miękkim futerku pozostała do końca wycofana, tajemnicza, ostrożna. Pełna ekstremalnych emocji. Z pragnieniem odkrywania w teatrze prywatności, siebie poprzez kreowaną postać sceniczną. Demonstrację wolności wyboru. Determinację pójścia własną drogą.
Spektakl jest pomysłowym, dowcipnym, nowoczesnym coming outem tego, co zazwyczaj jest niewidoczne, skrywane, a jednak kształtuje osobowość, decyduje o życiu człowieka. Udziwnia je, komplikuje. Rysuje mapę życiorysu z zaznaczonymi punktami przemocy, ale i źródłami siły. Pomaga wyrwać ostre zadry głęboko tkwiące w psychice ludzkiej, zostawiające emocjonalne blizny. Jest ostrzeżeniem, by nie ranić dzieci, nie "łamać" im kręgosłupów, pozwalać na indywidualny, swobodny rozwój, zbyt łatwo nie oskarżać, inności nie zwalczać, nie atakować, bezrefleksyjnie nie hejtować. Odróżniać to, co jest kreacją aktorską, a co prywatną, osobistą sferą aktora, człowieka.
Zanim się spektakl na dobre zacznie, Julia Wyszyńska - z ukrycia, z offu - skonfundowana, ze wsparciem męskiego głosu, zabawnie wprowadza widzów w materię tematu. By go za chwilę - już na scenie - rozwinąć, przedstawić. Wyraźnie stawia granice. Mówi stop głupocie, miernocie. I gdy już wszystko, co chce, zagra, wyrazi, wyzna, wykrzyczy, zaśpiewa, na powrót wycofuje się w szczelny kostium wiewióry. Założenie rękawic dopełniło dzieła kamuflażu aktorki, mocnego podkreślenia dystansu do siebie a także zagranej właśnie perfekcyjnie roli. Ukryło Julię Wyszyńską. Odgrodziło od świata zewnętrznego. Zakończyło wyznanie, spektakl. Zakomunikowało, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje. Jak łatwo przychodzi ludziom krzywdzić innych. Jak trudno sięgać głębiej. Mimo maski sztuki, oczywistości.
W jakim kostiumie każdy z nas chodzi po scenie tego świata? Jakie rozmowy chce przeprowadzić?