„Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk” w reż. Anny Sroki-Hryń w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Od dawna obserwuję teatralne działania Anny Sroki-Hryń i jak tylko mam możliwość, to biegnę na spektakle w których występuje lub które reżyseruje. Szczególnie te muzyczne! Ale szczerze podziwiam tę artystkę za jej – uwaga, wielki słowo!!! – misję. Bo jak inaczej nazwać fakt, że od wielu już lat, cyklicznie, z kolejnymi rocznikami Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, tworzy cudowne spektakle muzyczne i wprowadza je na deski Teatru Collegium Nobilium? Niektóre z nich trafiają później do stałego repertuaru zawodowych teatrów! A misja polega według mnie na tym, że przedstawienia te oparte są na tekstach największych współtwórców kultury polskiej, którzy co jest nieuniknione, z biegiem lat zanikają w świadomości coraz młodszych roczników odbiorców. Sroka-Hryń przywraca pamięć o nich, każdorazowo namawiając do współpracy najwybitniejszych współczesnych aranżerów i w ten sposób tworząc niezapomniane wydarzenia artystyczne, które nie dość, że są wspaniałą lekcją dla uczestniczących w niej studentów, to równocześnie przyciągają na widownię tłumy widzów. Jako przykłady tego działania, można podać:
BAL W OPERZE – teksty Juliana Tuwima, muzyka autorstwa Leszka Możdżera (ze studentami III roku);
JEDNEGO SERCA - piosenki z repertuaru Czesława Niemena, z oprawą muzyczną Profesor Miłki Brzezińskiej (ze studentami II roku);
LUNAPARK - piosenki Grzegorza Ciechowskiego, w aranżacji Mateusza Dębskiego (ze studentami III roku);
SEN NOCY LETNIEJ - z muzyką Leszka Możdżera (ze studentami IV roku);
A PLANETY SZALEJĄ. Na podstawie utworów z repertuaru zespołu Maanam Młodzi w hołdzie Korze! – aranżacje Mateusz Dębski (ze studentami II roku, w repertuarze Teatru Współczesnego).
W ramach nadrabiania zaległości widziałem niedawno to ostatnie przedstawienie, a teraz przyszła kolej na „Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk”, w aranżacjach Jakuba Lubowicza, który sprawował również kierownictwo muzyczne nad całością.
Ten spektakl różni się troszkę od wymienionych wyżej, ponieważ tym razem występują w nim zawodowi już artyści i artystki. Co prawda, w większości będący dopiero u progu swoich karier, ale jednak już z dyplomami. A niektórzy już z sukcesami na scenach innych teatrów.
Obserwując kolejne premiery Sroki-Hryń konstatuję, iż za każdym razem podnosi sobie poprzeczkę i zwiększa stopień trudności. Nic nie ujmując (a wprost przeciwnie!) poprzednim dokonaniom, zdecydować się na reinterpretację utworów wykonywanych przez Ewę Demarczyk, graniczy z mission impossible. Ale okazuje się, że w przyrodzie nie ma rzeczy niemożliwych! W tym przypadku potrzeba było „tylko” współpracy: Anny Sroki-Hryń (scenariusz / reżyseria); Jakuba Lubowicza (kierownictwo muzyczne i aranżacje); Eweliny Adamskiej-Porczyk (choreografia); Moniki Malec (przygotowanie wokalne); Grzegorza Policińskiego (scenografia); Sabiny Czupryńskiej (kostiumy) i Piotra Hrynia (reżyseria światła). Ta siódemka, podobnie jak to się dzieje w jednym z moich ulubionych filmów „Siedmiu wspaniałych” – oczywiście mam na myśli western z 1960 r., w reżyserii Johna Sturgesa – dokonała niemożliwego! Stworzyła materiał, dzięki któremu wykonawcy mogli wykazać się swoim kunsztem artystycznym, równocześnie bardzo wyraźnie nawiązując do pierwowzorów. I – co za magia! – znowu pojawia się siódemka, bo na scenie występują trzy panie i czterech panów. Natalia Kujawa (Malachit); Monika Pawlicka (Mewa); Natalia Stachyra (Latrodectus Mactans); Michał Juraszek (Lód); Przemysław Kowalski (Ariel); Tomasz Osica (Wilk); Jakub Szyperski (Ćma).
Tego typu spektakl nie może obyć się bez muzyki na żywo, która grana jest przez występujących na zmianę: Jakuba Lubowicza/ Jacka Kitę/ Tymoteusza Hartmana (fortepian); Marcina Murawskiego/ Piotra Filipowicza (kontrabas); Jakuba Szydło/ Jarosława Korzonka (instrumenty perkusyjne).
Nie jestem specjalistą z zakresu muzyki. Sytuuję się raczej w pozycji przeciętnego słuchacza, rozróżniam dźwięki i mam swoje ulubione utwory i wykonawców. Jest tajemnicą poliszynela, że Ewa Demarczyk, nazywana „Czarnym aniołem”, była nie tylko jedną z najwybitniejszych artystek, ale również przylgnęła do niej opinia tak zwanej „trudnej”. W podwójnym tego słowa znaczeniu. Nie będę rozwijał wątku „ludzkiego”, czyli charakterologicznego, ale stopień skomplikowania wykonywanych utworów, był ogromny. Bardzo rzadko znajdował się śmiałek lub taka odważna, która podejmowała się wykonania utworów Demarczyk. A jeszcze rzadziej te wysiłki nie kończyły się totalną klapą i kompromitacją.
W przedstawieniu „Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk” jest inaczej! Niesamowita jest różnica w dwóch oglądanych przeze mnie w krótkim odstępie czasu spektaklach Sroki-Hryń, czyli w tym z piosenkami Kory i w tym z utworami Demarczyk. Aranżacje w tym pierwszym pozwalały odgadnąć co to za piosenka dopiero, gdy pojawiał się tekst. Były to utwory krańcowo inne niż pierwowzory i to stanowiło o ich sile. To było znakomite! W przypadku aranżacji utworów Demarczyk już od pierwszych taktów wiedziałem czego będę słuchał. A moje każdorazowe zdumienie budził fakt, że były to utwory równocześnie podobne i zupełnie różne od tych sprzed lat. Nie potrafię tego wytłumaczyć, muszą to Państwo sami usłyszeć i przeżyć, ale na mnie zrobiło to ogromne wrażenie. I znowu, podobnie jak przypadku Kory, było według mnie znakomite.
„Z ręką na gardle….” jest składanką trzynastu utworów, bez żadnego tekstu wiązanego, przechodzących od jednego w drugi, czasami płynnie, czasami gwałtownie. Każda z tych piosenek jest samoistną etiudą aktorsko-wokalno-choreograficzną. Bo w tym spektaklu ogromną rolę odgrywa ruch sceniczny wyreżyserowany przez Ewelinę Adamską-Porczyk. Jest bardzo intensywny i gwałtowny, chociaż bywają również układy wyciszone, liryczne. Jednak większość tych etiud kojarzyła mi się z kubrykiem lub pustą ładownią okrętową, w której w czasie burzy, od burty do burty przewala się ładunek. W tym przypadku złożony z ciał ludzkich, wraz ze wszystkimi opowiadanymi historiami. I ten kiwający się pod powałą żyrandol!
Niektóre z tych aktorsko-wokalno-choreograficznych etiud wbijały w fotel. Na mnie największe wrażenie swym dynamizmem zrobiły „Karuzela z madonnami”, „Konie Apokalipsy”, „Czarne anioły”. Dla odmiany, zasłuchałem się pełen zauroczenia liryzmem w „Tomaszów”, „Jaki śmieszny” czy „Skrzypka Hercowicza”. Wspaniały był Grande Valse Brillante, a wisienką na tym pysznym torcie było kończące spektakl „Na moście w Avignon”.
Bardzo dziękuję Sroce-Hryń i wszystkim artystkom, i artystom, których oglądałem na Scenie w Baraku, w Teatrze Współczesnym, w znakomitym „Z ręką na gardle. Piosenki z repertuaru Ewy Demarczyk” za to, że mogłem przypomnieć sobie wspaniałe utwory z dawnych lat w rewelacyjnym wykonaniu artystek i artystów, którzy urodzili się wiele lat po tym, nim te piosenki były wykonywane po raz pierwszy. Nie zapomniany wieczór!