„Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego” Bogusława Schaeffera w reż. Jana Peszka, gościnnie w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Bardzo rzadko zdarza mi się, że jestem bezradny wobec jakiegoś wydarzenia artystycznego. A napisany przez Bogusława Schaeffera „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego”, grany od 47 lat przez Jana Peszka, jest wydarzeniem nie tylko artystycznym i właśnie wobec niego jestem bezradny. Bo przez te dekady został już zrecenzowany, opisany, przeanalizowany, itd. nie tylko przez krytyków teatralnych, ale również przez mądre głowy zajmujące się zjawiskami socjologicznymi. To jest polski rekordzista, który, z tego co się orientuję, nie ma zbyt dużej konkurencji w Europie i na świecie. Co prawda „Pułapka na myszy” Agathy Christie jest grana na londyńskim West Endzie od listopada 1952 r. (71 lat), ale to nie jest monodram, a obsada zmieniała się już wielokrotnie. Więc to nie ta dyscyplina!
A Peszek szaleje na scenie sam już od prawie pół wieku!
Tak szaleje! Bo chociaż wszystko zaczyna się jak poważny wykład uniwersytecki, prowadzony przez eleganckiego prelegenta, to później widzimy na scenie wszystko: i ostentacyjne jedzenie jabłka, i ekwilibrystyczne, wręcz cyrkowe ćwiczenia na drewnianej drabinie, i granie na cynowych wiadrach i wydobywający się z nich ogień i kłęby dymu, i etiudy artystyczne z mokrą szmatą i zmywaniem podłogi, wyrabianie mąki i rzucanie mokrym ciastem, granie na rurach do odkurzacza i dużo, dużo więcej. A wszystkie te działania ani na chwilę nie przerywają prowadzonego przez cały czas (bez żadnej zadyszki) „wykładu”, w mistrzowskiej interpretacji tekstu, artykulacji i modulacji głosu!
Schaeffer napisał ten utwór specjalnie dla Peszka i już w tytule zawarł swoje wymagania dotyczące sztuki i wykonawcy. Aktor, który ma wykonywać ten utwór „nie istnieje”, ale jest „możliwe”, że taki „aktor instrumentalny” zmaterializuje się kiedyś. W innych wypowiedziach precyzował, co przez to rozumie. „(…) możliwy” jest aktor instrumentalny, który całkowicie panuje nad swoimi środkami, który rzeczywiście potrafi potraktować siebie samego jako instrument i może zafascynować widownię ekspresywnymi działaniami, poczuciem humoru i w dodatku wytrzymuje kondycyjnie godzinę takiego scenicznego szaleństwa”.
To tłumaczy fakt, że chociaż utwór został napisany dla Peszka w 1963 r., to na jego premierę trzeba było czekać do 1976 r. Autor i aktor dopiero po 13 latach uznali, że Peszek jest już „aktorem instrumentalnym”.
I od tego momentu Peszek zagrał już ok. 3 tys. razy, a KAŻDY spektakl, z założenia jest inny, ponieważ Schaeffer stworzył ramy, ale pozostawił wykonawcy swobodę w działaniach aktorskich i interpretacji tekstu.
Ja widziałem „Scenariusz….” po raz czwarty i nie żałuję. Peszek jeździ z nim po całej Polsce (za granicę też) i jeżeli tylko będą Państwo mieli możliwość obejrzenia go, skorzystajcie z tej szansy i zobaczcie Jana Peszka jako aktora instrumentalnego! Tu mała dygresja…
…na zakończenie fascynującej książki Marii Peszek „Naku.wiam Zen” (Marginesy), będącej zapisem jej kilkuletnich rozmów z ojcem, czyli właśnie Janem Peszkiem, można przeczytać o zdumiewającej umowie zawartej między ojcem a córką, w myśl której to ona będzie kiedyś występować w tym monodramie. Wszystko wiedzące wróble teatralne informują uprzejme, że nie jest to fikcja literacka, bo spektakl który właśnie oglądałem, był rejestrowany na potrzeby przejęcia w przyszłości schedy po ojcu. Szczegóły tej umowy można poznać we wspomnianym wywiadzie rzece. Polecam tę lekturę.
A tak na marginesie, ten „Scenariusz…” oglądałem w Teatrze Polonia, który ma magiczną moc przyciągania aktorek i aktorów grających fenomenalne monodramy. Wśród rekordzistów z najdłuższym stażem są Krystyna Janda z jej „Białą bluzką” (premiera w 1987 r.), i „Shirley Valentine” z 1990. Jerzy Stuhr zaczął wcielać się w „Kontrabasistę” w 1985 r. Ale w bieżącym repertuarze są dużo nowsze spektakle, w których panie dają popis aktorstwa: Anna Sroka-Hryń w „CAFÉ LUNA”; Joanna Liszowska w „Siedem sekund wieczności” czy Anna Seniuk w „Życie pani Pomsel”.
Moja dobra rada: bez względu na to, gdzie będą mieli Państwo możliwość obejrzenia „Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” w wykonaniu Jana Peszka, nie wahajcie się ani sekundy, tylko korzystajcie z okazji.