EN

15.05.2023, 16:04 Wersja do druku

Karol ukoronowany

Iluż aktorów chciałoby móc tak długo jak Ty sposobić się do występu, ćwiczyć, przymierzać maski i gesty. Tak często życie wypycha nas na scenę nagle, zupełnie nieprzygotowanych. I trzeba od razu znaleźć właściwą nutę, grać, nie do końca wiedząc, kogo. Czasem fałszując. A występ, bywa, kończy się, nim ktoś dobrze swoją rolę oswoi. Pisze Marek Kochan w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

Drogi Karolu,

Twoja prośba trochę mnie zaskoczyła, ale w sumie rozumiem, co masz na myśli. W pewnym wieku człowiek myśli już o takich sprawach.

Żeby nie zapomnieć, zacznę jednak od podziękowań: za życzenia urodzinowe i dołączone do nich ciasteczka owsiane Duchy Originals z twojej farmy w Highgrove. Wiesz, jak je uwielbiam, sprawiłeś mi tym prezentem wielką przyjemność. Bardzo dziękuję.

Przy okazji gratuluję Ci też koronacji. Przejrzałem media, myślę, że przedstawienie wyszło bardzo na poziomie. Twoja stylówka (mam na myśli to białe futrzane wdzianko i ciepłą czapę z metalowym rusztowaniem) była wystrzałowa. Kamili zresztą też, wyglądała jak wróżka. A już złota karoca z szóstką siwych koni to był przebój. Wszystko jak z bajki, brakowało mi tylko trochę smoków i machin oblężniczych. Królewna zamknięta w wieży i czekająca na zbawcę była (czyli Ty).

Słyszałem, że wystawienie tego spektaklu trochę kosztowało. Podawali u nas w mediach, że na samą ochronę poszło kilkadziesiąt milionów funtów, a łączne koszty miały wynosić miliard trzysta milionów. Ale podobno to i tak był dobry biznes, bo mieliście zarobić na tym osiem miliardów funtów, czyli na czysto prawie pięć, czapki (i futrzane czapy) z głów! Czyli na teatrze można jeszcze w tych czasach zarobić. Jakie to pocieszające.

Ale do rzeczy. Twoja prośba, jak napisałem na wstępie, zarazem mnie zaskoczyła i nie zaskoczyła. Masz rację w tym co piszesz: być zapamiętanym to jedno, a być jakoś zapamiętanym, to drugie. Doskonale rozumiem, że się o to obawiasz. Trochę w życiu nawywijałeś, mówiąc delikatnie. Zresztą, słyszałeś to ode mnie nie raz, podczas naszych uroczych kolacyjek w Highgrove, spędzanych we czwórkę, z Tobą, Kamilą i Dżordżem od końca lat osiemdziesiątych. Zawsze dobrze się tam bawiłem, a ty powtarzałeś, że cenisz sobie moje spojrzenie z dystansu i szczerość, której Ci nigdy nie żałowałem.

Szczerze więc napiszę: nie bój się, jakieś miejsce w historii już masz.

Po pierwsze, jako aktor telenoweli, wystawianej od kilkuset lat przez jedną trupę (z założeniem naturalnej rotacji: jedni aktorzy umierają, zastępują ich inni), w tych samych dekoracjach. Czym są współczesne sitcomy i telenowele wobec Waszej produkcji. Wasz spektakl to tacy Matysiakowie do dziesiątej potęgi. Już tylko z tego powodu będziesz zapamiętany.

Po drugie, masz już na koncie kilka rekordów, które czynią Twoją postać w tej produkcji wyjątkową. Przede wszystkim jako najdłużej w historii czekający na tron. Siedemdziesiąt lat! Ho, ho, to naprawdę coś. Czekanie jest dziś bardzo nie na czasie, nikt nie ma na czekanie czasu, wszyscy są w niedoczasie, chcą mieć wszystko natychmiast. A obaj dobrze wiemy, że na cenne rzeczy warto poczekać, jak na najnowszy model Rolls-Royce’a Phantoma. To co przychodzi za szybko, nie ma smaku. Poza tym czekanie jest ważne, można się dobrze przygotować do tego, co ma być. Na przykład do roli. Iluż aktorów chciałoby móc tak długo jak Ty sposobić się do występu, ćwiczyć, przymierzać maski i gesty. Tak często życie wypycha nas na scenę nagle, zupełnie nieprzygotowanych. I trzeba od razu znaleźć właściwą nutę, grać, nie do końca wiedząc, kogo. Czasem fałszując. A występ, bywa, kończy się, nim ktoś dobrze swoją rolę oswoi.

Ty wśród czekających i przygotowujących się jesteś rekordzistą. Wzorem do naśladowania. Owszem, byli tacy, co czekali na swój moment dłużej niż Ty, jak Norwid. Ale ten biedak nie doczekał się – zmarł w przytułku długo przed tym, nim przyszła sława. Ty zaś czekałeś, czekałeś, i doczekałeś się. Zagrałeś swoją rolę i jeszcze jakiś czas pograsz, ten spektakl na pewno tak szybko nie zejdzie z afisza. Brawo!

Jesteś też, o ile dobrze sprawdziłem, najstarszym w historii debiutantem w swojej roli, tej, którą właśnie zagrałeś – króla. Choć tu bywają starsi, na przykład prezydenci Stanów Zjednoczonych. Ten ostatni zaczął, gdy miał siedemdziesiąt dziewięć lat, jeszcze starszy od Ciebie. Może taki trend. To jest dla ludzi ważne, pokazuje, że w tym wieku też można zabalować. Warto żyć, warto czekać, aż zacznie się prawdziwa impreza.

Trzecia sprawa, która Cię wyróżnia, to oczywiście Twoje ekscesy obyczajowe. Nie oceniam tego, ale dobrze wiesz, o czym mówię. Historia z Kamilą, afera tamponowa, rozwód jej i Twój, potem ślub i Wasze życie razem. Historia nieprosta, ale przez to ciekawa. Poznać kogoś w wieku dwudziestu dwóch lat, a potem wziąć z tą osobą ślub po trzydziestu pięciu latach i to z tyloma przygodami po drodze – to jest materiał na nielichą fabułę. I jeszcze ten happy end na końcu, w postaci koronacji. Masz jak w banku, że będzie to pamiętane.

Tylko, że Ty, przechodzę wreszcie do rzeczy, chcesz być częścią Historii. Nie tylko być pamiętany i nie jako bohater skandali obyczajowych, ale jako ktoś wybitny, ważny.

Cóż, Karolu, jak by Ci to powiedzieć… Pewne rzeczy już się dokonały. Aleksander Macedoński na przykład zaczął znacznie wcześniej niż Ty i uwinął się szybciej – już po dekadzie rządów był naprawdę kimś. Żył krótko, jak Chrystus, ale i tak osiągnął sporo.

Ale w Twoim przypadku jeszcze nie wszystko stracone. Jak dobrze pójdzie, masz przed sobą dwa, może trzy dziesięciolecia na to, by naprawdę zaistnieć. Pytanie czym. Trzeba się na coś zdecydować.

Teraz co do samej prośby. Twoja wiara w moc sztuki bardzo mnie wzrusza, ale przykład, który podajesz (Shakespeare i jego Ryszard III) nie jest do końca relewantny. Znacznie łatwiej kogoś zohydzić niż uwznioślić. To, że pamiętamy Ryszarda III takiego, jak go opisał Shakespeare, wynika z wielu czynników. Nie piszę tego po to, by się wykręcać, tylko wskazać na pewne okoliczności. Owszem, mogę napisać sztukę poświęconą Twojej osobie i sama taka prośba bardzo mi pochlebia, ale nie powinniśmy mieć pewności, że właśnie to zadecyduje o tym, jak będziesz zapamiętany. Dziś nawet serial Netflixa nie gwarantuje, że czyjś wizerunek będzie dokładnie taki, jak tam pokazano (nawiasem mówiąc Wasze naciski nie zrobiły dobrze temu serialowi, piąty sezon moim zdaniem zbytnio ocieka wazeliną, a reklama twojej działalności charytatywnej jest tam tak nachalna, jak sprzedawca kebabów w Dzielnicy Łacińskiej w Paryżu) .

Tobie, jeśli dobrze zrozumiałem, chodzi o wytworzenie jednego prostego skojarzenia, o gest-pomnik-symbol. Chciałbyś być ikoną, tak jak król Bertie, Edward VII, zapamiętany raz jako chłopiec w marynarskim ubranku (jak wszyscy wiedzą to on wylansował modę ma takie stroje dla młodych chłopców już w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku), dwa jako ten, który opatentował niezapinanie dolnego guzika w kamizelce (po prostu zapomniał zapiąć ten guzik i już zostało, że tak wypada).

Tutaj uwidacznia się przewaga dramatu nad produkcją filmową, nawet najbardziej popularną. Z konieczności musi on operować skrótem, syntezą, symbolem. Jedna wyrazista scena, jedno charakterystyczne zdanie (np. „królestwo za konia!”) waży więcej niż kilka sezonów serialu. Ludzie nie mogą pamiętać wszystkiego, słów i obrazów jest dziś za dużo.

Mam kilka wstępnych pomysłów na dramat biograficzny o Tobie. Oczywiście to tylko robocze koncepcje, jeśli coś Ci się spodoba, będę pracował dalej.

Jako, że znamy się długo, mogę wykorzystać w swojej sztuce pewne tropy i wątki nieznane opinii publicznej. Mógłbym napisać sztukę o twoich stand-upach dawanych w Teatrze Apollo. Do dziś pamiętam, jak przemykaliśmy pieszo w przebraniach z Buckingham do Soho, na Shaftesbury Avenue. Twój pomysł, żeby występować tam jako sobowtór księcia Charlesa do-złudzenia-podobny-do-oryginału był po prostu genialny. Nikt by na to nie wpadł, że ten stand-uper wyglądający zupełnie jak Charles i mówiący zupełnie jak Charles to po prostu Ty. A przy tym mogłeś tam bez granic i oporów stroić żarty z samego siebie i ze wszystkich royalsów, mówiąc rzeczy, których byś się nigdy nie odważył im powiedzieć, ani na głos przy nich, ani tym bardziej w twarz. Ten monolog: Kocham cię, mamusiu, ale zejdź ze stołka pamiętam do dziś, to było mistrzostwo świata.

Myślę, że te stand-upy były dla Ciebie ważne, dla Twojego dobrostanu, a przy tym lepsze niż psychoanaliza. Pomysł, że następca tronu gra stand-upera grającego następcę tronu, a potem przemyka pieszo do Buckingham i znów gra to samo, tylko w innych dekoracjach i mniej śmiesznie, ale tak naprawdę bardziej śmiesznie, przez to, że też gra – to był majstersztyk. I te oficjalne protesty Pałacu przeciwko obscenicznym żartom, które miały tak naprawdę zareklamować Twój show, nazywał się on wtedy, jeśli dobrze pamiętam, Royal Bejbi. Miałem z tego ubaw prawie taki jak Ty sam. Taką sztukę, o księciu grającym stand-upera grającego księcia pisałoby mi się łatwo. Mógłbym wykorzystać oryginalne teksty z twoich występów, pokazać to całe napięcie, które im towarzyszyło i zarazem, które mogłeś tam rozładować. Mam też roboczy tytuł: Standing Up And Down.

Mam też inny pomysł: mógłbym w dramacie pokazać Twoją tajną misję podczas którejś wojny w Zatoce. Roboczy tytuł: Dust Hero. Styczeń 1991, Pustynna Burza. Ty, oczywiście incognito, z twarzą wymazaną kamuflażową szminką, na czele doborowej grupy żołnierzy z Regimentu Księcia Walii, w ważnej misji, od której zależą losy wojny. Może w Umm Kasr, razem z polskimi komandosami, rozminowujecie port? W tle sypiące się małżeństwo z Dianą i rozkwitający romans z Kamilą. Dramatyczne telefony do jednej i drugiej tuż przed akcją. Albo podczas drugiej wojny w Zatoce. Wrzesień 2002. Ty z brytyjskimi komandosami z Twojego Regimentu wkraczacie z Jordanii do południowego Iraku, aby przygotować rebelię kurdyjską. Rozmowy z przywódcami Kurdów, których Ty osobiście przekonujesz, by ruszyli do walki. Kamila, już wtedy Twoja oficjalna partnerka, przez telefon zagrzewa Cię do boju, jak tylko potrafi. Ostatnia scena: tuż przed atakiem na oddziały irackiej Gwardii Narodowej, albo na fedainów Saddama. Ty owijasz sobie wokół przegubu jedwabną chustkę, którą od niej dostałeś, gdy wyruszałeś na bój, i wyciągasz pistolet, z którego wystrzelisz racę, dającą sygnał do szturmu. Za monarchię! Z takim krzykiem naciskasz spust i ruszasz na wroga. Możesz zginąć. Ale dla Korony – wszystko. W tle wideo projekcje z Waszego ślubu w 2005. A przecież mogło do niego nie dojść – myśli widz i wstaje do braw. Chwała bohaterowi!

Jeszcze inny kierunek poszukiwań to pójście tropem afery tamponowej (swoją drogą, mam nadzieję, że firma Tampax wypłaciła Ci solidne honorarium: to był product placement stulecia, ich konkurencja dałaby miliony, żebyś wymówił w tej rozmowie telefonicznej inną nazwę). Myślę tak: Wasza konwersacja jako element skomplikowanej gry miłosnej między Tobą a Kamilą. Tutaj mógłbym trochę opierać się na tym, co przy winie (eh, ile butelek tam poszło) opowiadaliście z Kamilą w Highgrove, a trochę popuściłbym wodze fantazji, bo pewnie nie wszystko chcieliście opowiadać, nawet tak bliskim przyjaciołom jak ja i Dżordż. Roboczy tytuł sztuki: Fred, Gladys & Tampax (ewentualnie w tytule inna marka tamponów, zależy kto by więcej zapłacił za product placement, ale ta marka jakoś dobrze mi tu leży). Hasłowo: perwersje, sado-maso, seks tantryczny, eksperymenty z wstrzymywaniem oddechu i przedłużaniem orgazmu, rekwizyty, campowe fototapety, odrobina przemocy, sznurki i łańcuchy, pejczyki, karnawałowe maski. Jak daleko można się posunąć? Kto pierwszy się zatrzyma: Ty czy ona? Obowiązki następcy tronu versus potrzeba ekstremalnych rozkoszy, może jakieś połączenia, na przykład orgie za kulisami oficjalnych spotkań czy wizyt, źródło nieoczekiwanego komizmu, który zawsze dosmacza perwersje, jak u Buñuela. Ty jako seksualny radykał, drapieżca niestawiający sobie żadnych granic, ekstremista rozkoszy. Kamila jako godna Ciebie partnerka, zawsze gotowa spełniać Twoje najdziksze fantazje.

Jestem pewien, że taka sztuka nie schodziłaby na West Endzie z afisza przez lata, a może i dekady. Za jakiś czas możliwy sequel: Fred & Gladys Crowned. Twój wizerunek zostałby trwale zrewitalizowany: zamiast czerstwego staruszka w szarym garniaku Twoi poddani i ludzie na całym świecie widzieliby w Tobie już zawsze jurnego Adonisa.

Może to nie jest intuicyjne rozwiązanie, ale taki jest świat, wszystko zmierza w tę stronę, a monarcha, jak sam zauważyłeś, musi iść z duchem czasu.

Wreszcie, gdyby żaden z roboczych pomysłów, które naszkicowałem wyżej, nie przypadł Ci do gustu, jest jeszcze inna możliwość. Krótkie hasło: klimat. Sztuka zaczynałaby się od Twoich znanych słów: „z radością rozmawiam z drzewami i roślinami i słucham ich. Myślę, że to absolutnie kluczowe”. Wykorzystujemy Twoje, trzeba przyznać, od lat pielęgnowane i konsekwentne zainteresowania ogrodnictwem, ekologią i zdrową żywnością. A także Twoje wykształcenie: magistra archeologii, specjalisty od wypraw krzyżowych.

Można to połączyć.

Ekokrzyżowiec: jak Ci się podoba taki kierunek? To temat bardzo nośny, jest dziś duże zapotrzebowanie na pozytywne wzory. Nie można wszystkiego oddać tej autystycznej oszołomce, pacynce Putina albo Chińczyków. Ty jako Ecocrusader (taki sobie wyobrażam roboczy tytuł) walczysz o to, by ludzie szanowali przyrodę i zużywali mniej zasobów, aby zaczęło się, jak to sam nazwałeś, „zielone uzdrowienie”. Jesteś zdecydowany, wiesz, czego chcesz, jak Twoje alter ego w serialu The Crown – od piątego odcinka piątego sezonu.

Oczywiście, żeby to było wiarygodne, bohater takiej sztuki zaczyna od siebie. Najpierw wyznaje swoje własne grzechy, spowiada się publicznie ze swojej dawnej skłonności do polowań na lisy. Przeprasza duchy zamordowanych lisów, jeleni i innych zwierząt, w ramach rytuału wzorowanego na ceremoniach indiańskich. Poddaje się – tym razem dobrowolnie – inicjacji jako ekowojownik: daje się zamknąć nago w wiklinowym koszu, który następnie jest polewany zimną wodą z prysznica (pamiętasz pewnie te okrutne rytuały ze szkoły w Gordonstoun). Potem nasz bohater, już jako zainicjowany ekokrzyżowiec, rusza do walki. Wyprzedaje kosztowności, aby zakupić jak najwięcej gruntów i zasadzić tam drzewa. Rezygnuje także w tym celu z licznej służby, niezliczonych posiadłości i pałaców, bibelotów, aut, zostawia sobie tylko to, co najpotrzebniejsze (w tym swój sławny cerowany garnitur i łatane buty), po czym wraz ze swoją kobietą rusza rowerem w objazd świata, aby głosić ekonowinę: „mniej znaczy całkiem fajnie” (po angielsku mogłoby to być : „Less is fun”). A przy tym bezkompromisowo promuje siemię lniane. Napotyka różne przeszkody i różnych ludzi. Początkowo media się z niego śmieją i wyszydzają tę krucjatę, ale jego siła i upór w końcu triumfują. Zaczynają iść za nim wszyscy – i biedni, i bogaci. Staje się nowym Mesjaszem, zmienia świat. Okazuje się, że jeśli ci, którzy zużywają najwięcej, ograniczą swoją konsumpcję, zasobów starczy dla wszystkich. Na końcu sztuki Ecocrusader jest bardziej popularny, niż od dekad chyląca się ku upadkowi monarchia. Wykorzystuje jej gasnący blask, by uratować planetę.

Co myślisz? Wiem, to nie jest łatwe, zrezygnować z tych wszystkich bibelotów, wygód, z tych wszystkich przyzwyczajeń i nawyków próżniaczej klasy, kształtowanych od stuleci. Ale jeśli naprawdę chcesz przejść do historii, czy nie warto się trochę samoograniczyć? Jeśli tak zrobisz, ja taką sztukę o Twojej krucjacie szybko napiszę, na pewno ktoś to wystawi w Londynie, bo w Warszawie to bym już nie miał pewności, z tymi dyrektorami trudno się czasem rozmawia, w każdym razie moje doświadczenia nie są najlepsze. Może Ty, jako koronowany, miałbyś łatwiej. Obietnica, że przyjedziesz na premierę i dasz sobie zrobić z tubylcami selfie, na pewno otworzyłaby wiele drzwi.

A jeśli Ci się ten pomysł nie spodoba, mamy w zanadrzu wszystkie poprzednie: mogę napisać dla Ciebie Standing Up And Down, Dust Hero albo Fred, Gladys & Tampax, co wolisz.

To naprawdę miłe, Karolu, że zwróciłeś się z tym do mnie. Macie tam pewnie jakichś swoich dramatopisarzy, ale ci lokalni – wiadomo – zawsze będą Cię malować na kolanach. Jedni w ramach cenzury wewnętrznej, inni w imię fałszywie rozumianego patriotyzmu, jeszcze inni – bojąc się procesów z Pałacem. A ja, z dystansu, może zobaczę i zaproponuję coś, czego inni nie widzą z bliska. I powiem Ci szczerze, co myślę. Wiesz o tym, znamy się nie od dziś.

A więc, podsumowując: tak, Karolu, możesz przejść do historii. I ja chętnie Ci w tym pomogę, choć nie jestem w stanie Ci obiecać, że będę równie skuteczny jak Shakespeare w przypadku Ryszarda III. Ale zrobię, co w mojej mocy. Tylko napisz, nad którą sztuką mam pracować. Albo daj znać przez telefon.

Pozdrawiam Cię gorąco, Karolu. Trzymajcie się z Kamilą. Jeśli już po tylu latach weszliście na królewski stołek, nie pospadajcie z niego. Jak powiedział Twój ulubiony wuj, książę Windsoru David, miłośnik nazistów, „korona zawsze trafia na właściwą głowę”,

Twój M.

Tytuł oryginalny

KAROL UKORONOWANY

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Marek Kochan

Data publikacji oryginału:

11.05.2023

Wątki tematyczne