„Okno na parlament” Raya Cooneya w reż. Krystyny Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Jeżeli widzieli już Państwo w OCH-TEATRZE sztuki autorstwa Raya Cooneya: „Mayday”, „Maydey 2”, „Przedstawienie świąteczne w szpitalu św. Andrzeja” i wydaje się Państwu, że autor „wystrzelał” się już ze wszystkich szalonych i zaskakujących pomysłów scenicznych, to jesteście Państwo w ogromnym błędzie. Najnowsza premiera w OCH-TEATRZE, czyli „Okno na parlament” udowadnia, że Cooney jest twórcą posiadającym niczym nieokiełznaną i niewyczerpalną fantazję. Mnogością zwariowanych sytuacji, w których uczestniczą bohaterowie i bohaterki tej sztuki, można by obdzielić kilka innych spektakli. Muszę przyznać, że od pewnego momentu zacząłem po cichu zgadywać, co też może jeszcze przytrafić się jej czy jemu (mam na myśli wiodące postacie). No i z reguły nie zgadywałem, bo okazywało się, że przytrafiało się zupełnie coś innego i co najważniejsze, bardzo śmiesznego. W rzadko którym spektaklu ilość absurdalnych sytuacji osiąga takie natężenie, jak w przypadku „Okna na parlament”. Dodatkowo nurtowało mnie, czy aktorkom i aktorom uda się uniknąć wpadki przy przechodzeniu przez różne drzwi: wejściowe, od sypialni, szafy czy okna. Udało się! Gratulacje! Podobny „młyn”, czy jak kto woli „mrowisko”, pamiętam z „Godziny, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem” Petera Handke w reżyserii Zbigniewa Brzozy w Teatrze Studio (1996 r.). Zwracam na to uwagę, bo często widz w ogóle nie bierze pod uwagę uwarunkowań technicznych, z którymi muszą borykać się aktorzy. Widz wymaga, aby na scenie byli tymi, kogo mają grać i nic innego go nie obchodzi. A powinno, bo im bardziej skomplikowany technicznie jest spektakl, tym większe uznanie dla występujących, że pokonali opór materii.
Główną rolę w tym spektaklu gra Krzysztof Stelmaszyk, który jest Richardem Willeyem, ministrem. A propos! Jeżeli w ciągu ostatnich kilku lat nie zorientowali się Państwo jeszcze jaką główną umiejętność powinien mieć premier, to Richard Willey wyjaśni to Państwu. Na pewno nie przegapicie tego momentu! Stelmaszyk właściwie prawie cały czas jest na scenie i to wokół niego toczy się cała akcja. A zadanie jakiemu musi sprostać zarówno Stelmaszyk, jak i grany przez niego Willey, nie jest proste. „Okno na parlament” to farsa. Tu nie ma żartów! Jeden fałszywy ruch, jeden fałszywy ton i posypie się nie tylko własna rola, ale można też wsadzić kolegów na przysłowiową „minę”. Stelmaszyk wychodzi z tej próby zwycięsko, zresztą tak jak cały zespół. Żadna postać nie jest przeszarżowana, chociaż sytuacji, które stwarzają takie możliwości jest w sztuce bardzo dużo. Jedynie Aleksandra Szwed jako Pokojówka jest maksymalnie ekspansywna i głośna, ale to wynika z roli, która jej przypadła. I jej włoska dziewczyna, gotowa na wszystko, byle za odpowiednią zapłatę, wyróżnia się nadekspresją, ale zagrana jest kapitalnie. Jej partner z obsługi hotelu (kelner), czyli Mirosław Kropielnicki, ubrany w szkocką spódniczkę, wspaniale wymyślił swoją postać. Stare wróble teatralne dostrzegły podobieństwo w sposobie poruszania i mówienia, w gestykulacji, artykulacji tekstu, a nawet w mimice twarzy, między kelnerem a postacią wykreowaną przez Stana Laurela. Tak, tak! Mam na myśli Flipa (chudego), tego od Flapa (Grubego). Podobieństwo nie jest nachalne, a dzięki temu postać grana przez Kropielnickiego jest bardzo wyrazista, śmieszna i zapadająca w pamięć.
Jak już wspomniałem „Okno na parlament” jest farsą napisaną przez mistrza tego gatunku - bądź co bądź, nie wszystkich autorów Pałac Buckingham odznacza Orderem Imperium Brytyjskiego IV klasy (OBE). I chociaż może to wydawać się dziwne, ale w takich sztukach obowiązują dosyć sztywne ramy/reguły. Wyłamanie się z nich czy ich przekroczenie rozbija całe przedstawienie. Nie można grać zbyt serio, ale też i zbyt wesołkowato. Często jest tak, że dana postać nie zmienia się zbytnio przez cały czas trwania akcji. W „Oknie na parlament” jest jedno odstępstwo od tej zasady. Taką postacią jest asystent ministra - George Pigden - czyli Krystian Pesta. To on doświadcza losu wszystkich asystentów i asystentek ważnych person, czyli musi być na każde zawołanie, kryć i tłumaczyć najdziwniejsze posunięcia i wyskoki szefa, ale co najgorsze to na niego spadają wszystkie nieszczęścia zawinione przez pryncypała. Z całego zespołu Pesta dostaje możliwość pokazania największej amplitudy swoich umiejętności aktorskich w tym sensie, że jego postać ulega niesamowitej przemianie. Jakiej? Aaa, to już Państwo powinni zobaczyć sami. Trochę inaczej ma się rzecz w przypadku Siostry Foster - Gladys. Też widzimy nieprawdopodobną przemianę, ale według mnie w tym przypadku reżyserka zastosowała metodę wahadła. Zarówno w jednym, jak i w drugim „wcieleniu” Sandra Korzeniak przerysowuje osobowości tej samej postaci. Ale jest to świadomy zamysł reżyserski, który wspaniale pasuje do całości i Korzeniak w obydwu swoich „postaciach” jest prześmieszna.
Bardzo dobrze wypadają również znakomicie wczuwający się w grane postacie: Lidia Sadowa (Pamela), Weronika Warchoł (Jane Worthington), Tomasz Drabek (Ciało/Detektyw), Sławomir Pacek (Ronnie Worthington) i Grzegorz Warchoł (Kierownik hotelu).
„Okno na parlament” w OCH-TEATRZE wyreżyserowała Krystyna Janda. Należą się jej podziękowania za wybór tej sztuki, która daje chwilową odskocznię od tego wszystkiego, co dzieje się dookoła. Pokolenie silwersów może przeżyć na nim swoiste deja vu. Spektakl jest po mistrzowsku wyreżyserowaną farsą. Daje wiele powodów do śmiechu, ale publiczność żywiołowo reaguje również w miejscach, których autor chyba nie przewidział. Ot, taka polska specyfika, powracająca po paru dekadach z niebytu. Jeżeli chcą Państwo cudownie zrelaksować się zdrowym, prawdziwym śmiechem, sugeruję obejrzenie „Okna na Parlament”. Najlepiej w reżyserii Krystyny Jandy w OCH-TEATRZE.