We wrześniu 1939 roku Józef Trepiak, kpt. KOP, mąż jej siostry Toni, wysłał obie panie z dziećmi do rodziny do Włodzimierza Wołyńskiego, by chronić je przed działaniami wojennymi. Po drodze przeżyły bombardowanie i ostrzał pociągu. Wkrótce dojechał do nich Bogdan Leitgeber samochodem. W Poznaniu pozostawili na łasce losu willę i firmę o ponad stuletniej tradycji, które przejęli Niemcy; a później w domu ulokował się ich sztab.
Firma, do której miał klucze zaufany pracownik, nadal działała pod dotychczasowym szyldem z tylko pierwszą literą imienia i nazwiskiem jej właściciela, czerpiąc z niej zyski i wprowadzając w błąd klientów. Józefa Trepiaka widziały we Włodzimierzu po raz ostatni, bowiem trafił do sowieckiej niewoli i zginął w Katyniu.
Długą, niebezpieczną tułaczkę furmanką po Kresach zakończyli, kiedy dotarła do nich wiadomość o kapitulacji Warszawy. Tu Leitgeberowie spędzili pierwsze lata okupacji, gdzie urodził się ich młodszy syn, Janusz (1940-2016). Zofia zamierzała pojechać do Poznania i sprawdzić, co się da uratować z ich dobytku. Gdy wypełniała formularz na wyjazd do Rzeszy, podszedł elegancki mężczyzna i zaoferował pomoc w załatwieniu formalności. Na umówione spotkanie w kawiarni U Aktorek Zofia poszła w towarzystwie Toni i jej córki. Mężczyzna zachowywał się dystyngowanie, choć nie ukrywał zdziwienia jej asystą. Nagle weszli gestapowcy i pozdrowili go: „Heil Hitler!", odpowiedział ściszonym głosem na pozdrowienie. Teraz już wiedziała, z kim ma do czynienia, z wyjazdu zrezygnowała.