"Odloty" w reż. Agnieszki Kołodyńskiej-Iglesias w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Sygnałem ostrzegawczym powinien być brak w opisie spektaklu nazwiska autora spektaklu, jakoś nie zwróciłem na to uwagi, więc mam za swoje. Spisanie urywków myśli różnych ludzi w ramach improwizacji to jednak o wiele za mało, żeby uznać, że spektakl posiadł tekst. Z powodu braku tekstu aktorzy robili wrażenie kompletnie zagubionych, co nie dziwi, bo po prostu nie mieli czego grać. Drewniane nienaturalne dialogi w ustach papierowych postaci brzmiały wprost okropnie, bohaterów mamy jednowymiarowych, a Alicja i Ida zostały przerysowane, Kuba też. Co najgorsze – nikt tutaj nie miał sobie nic do powiedzenia. Himalajami tego pustosłowia była rozmowa (rozmowa?) Kuby i Grzegorza o ulubionej knajpie i spotkaniu Grzegorza z Magdą tamże. Trudno poza tym zgadnąć, jaką role w spektaklu pełni grana na żywo muzyka, przypisałbym jej rodowód iberyjski, miała się do całości jak kwiatek do kożucha, gitarzysta po prostu sobie coś tam brzdąkał przez cały czas trwania spektaklu, a zupełnie bezdenną rozpacz wywołał we mnie finał.
Czytam, że „spektakl powstawał w eksperymentalnej formie laboratorium teatralnego, co stawiało na poszukiwania artystycznych środków wyrazu, nowego języka scenicznego i innowacyjnych rozwiązań podstawowych problemów teatralnych”. Otóż ze smutkiem donoszę, że poszukiwania te zakończyły się katastrofą.
Publiczność dała długie owacje na stojąco, a mój samochód wczuwszy się w krytyczny stan emocjonalny kierowcy po obejrzeniu Odlotów doznał w drodze powrotnej zawału alternatora i zmarł.