„van Gogh”, muz. Gabriel Kaczmarek, choreografia: Viktor Davydiuk, Davydiuk Dance Company/ Art Constanta, pokazy w Muzeum Historii Polski w Warszawie: październik 2025. Pisze Benjamin Paschalski na swoim blogu.
Sztuka tańca wielokrotnie czerpie z biografii znanych osób, zdarzeń historycznych, a także najnowszych dziejów. To nie tylko baśnie i legendy, adaptacje literatury, ale również życiorysy rzeczywistych postaci czy też eposy bieżących zdarzeń. Wyobraźnia twórców nie zna granic, a skarbnica możliwości jest nieokiełznana. I dobrze. Bowiem poszukiwanie oryginalnych opowieści buduje świat sztuki, nie staje się ono muzeum, ale żywym organizmem, gdzie do szkatuły nowych przedstawień dokładane mogą być kolejne biżuteryjne klejnoty – oczywiście o różnej wadze artystycznego spełnienia.
Dla każdego podróżującego do Paryża czy Amsterdamu, a te miasta są szczególnie ważne, ze względu na pewnego artystę, szczególnie doniosłym jest odwiedzić miejscowe muzea. Stolica Francji to nie tylko Luwr czy Centrum Pompidou, ale chronologicznie patrząc przez pryzmat twórców prezentowanych prac, coś pomiędzy – Muzeum Orsay. Dawna hala dworcowa to od kilkudziesięciu lat miejsce pielgrzymek dla pasjonatów impresjonizmu i postimpresjonizmu. Ze ścian wylewają się kolorystycznym strumieniem prace: Paula Gauguina, Claude Moneta, Eduarda Maneta, Paula Cezanne’a. Szczególne miejsce w tym zbiorze nie zajmuje wcale Francuz, ale Niderlandczyk – Vincent van Gogh. Podobnie stolica jego macierzystego kraju ma do zaoferowania przebogatą kolekcję prac. Blisko dwieście eksponatów znajduje się w amsterdamskim muzeum jego imienia. Specyfika to podróż chronologiczna przez twórcze życie artysty. Przechodząc przez poszczególne przestrzenie można mieć wrażenie obcowania z artystą, jego duchem, pędzlem, rozwojem, pomysłowością i swoistą autodestrukcją. Ów duch wielkiego artysty unosi się nad całą przestrzenią wystawienniczą niczym dym i zapach marihuany z pobliskich coffeeshopów. Ów miks zapewne niektórych odurza, że popadają w halucynacyjny wir niczym malarz stojący przed czystym płótnem. Dla części już samo spotkanie ze sztuką jest wystarczającym bodźcem dla przemyśleń i kontemplacji, a może budowania nowych kosmosów artystycznych fantazji.
Vincent van Gogh należy do tych mistrzów sztuki, którzy zapisali się na kartach historii nie tylko artystycznym kunsztem, co prawda odkrytym dopiero po śmierci, ale również niespełnionym, choć fascynującym życiem prywatnym. Może dlatego, w ostatnich latach, co najmniej dwójka choreografów sięgnęła po jego biografię i twórczość, aby zbudować widowiska taneczne. I oboje sięgają w pierwszej kolejności do jego dzieł, których tło staje się kanwą narracji osobistej historii. Echos of van Gogh do muzyki Anthony’ego Fiumara w układzie niderlandzkiej artystki Wubkje Kuindersma premierowo wykonane dwa lata temu przez West Australian Ballet w Perth, może nie urzekało technicznymi możliwościami, ale dawało do myślenia zamysłem. Twórczyni wybrała dwadzieścia jeden prac van Gogha, które stały się inspiracją dla układu tanecznego, a także osią dla życia artysty (szerzej: https://kulturalnycham.com.pl/aktualne/namalowac-tancem-echos-of-van-gogh-west-australian-ballet-w-perth/). Ciekawe jest, że właśnie w osiągnięciach twórcy poszukuje się fascynacji jego osobą, życiem, wnętrzem, codziennością. Jego płótna to zarówno otaczający świat, ale i to co krążyło w jego żyłach i pulsowało w umyśle. I może stąd bliskość dla współczesnej sztuki tańca?
Drugim artystą, który w swojej pracy zainspirował się losem i artystyczną drogą van Gogha jest Viktor Davydiuk. Pochodzący z Ukrainy tancerz i choreograf, przez lata związany z Teatrem Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu, gdzie debiutował jako twórca baletu Trojan, zbudował własny zespół Davydiuk Dance Company (producentem spektakli jest agencja Art Constanta). Realizacja własnych marzeń jest niezwykle istotna w życiu. Można powiedzieć, że dokonał tego Davydiuk, doprowadzając do skonstruowania autorskiego konceptu artystycznego. W owej podróży wspiera go kompozytor Gabriel Kaczmarek, będący stałym partnerem przy produkcjach. Można powiedzieć, że to już zgrany tandem rozumiejący własne idee i wytyczone cele. Gdy oglądałem kilka lat temu spektakl premierowy w stolicy Wielkopolski czułem się mocno zawiedziony zamysłem i koncepcją. Również technika ruchu nie przemawiała do mnie, widziałem w niej dużo chaosu, mało precyzji i niestety pauz oraz sztucznej pantomimy, która zabija każdy spektakl. Gdy obejrzałem najnowszą pracę Davydiuka van Gogha całkowicie odmieniłem zdanie. To narodziny nowego twórcy, który jest w pełni świadomy narzędzi choreografa. Kształtuje widowisko niewydumaną różnorodnością, ale konsekwencją, pomysłowością oraz świadomością tego co chce przekazać.
Najnowsza produkcja mierzy się nie tylko z egzystencją wielkiego malarza, ale głównie z jego twórczością, która staje się spełnieniem i zniewoleniem. Konstrukcja spektaklu jest prosta, ale pomysłowa. Tło plastyczne stanowią trzy ekrany ledowe tworzące tylną ścianę dla przestrzeni tańca. Pomiędzy nimi wykreślono pola wejść dla tancerzy. Nie ma kulis, jest tylko owe zwieńczenie, z którego wyłaniają się artyści. Zatem cała taneczna historia jest eposem malarskim, narracją wywiedzioną z fantazji, albo jeszcze szerzej wykreowaną w głowie genialnego twórcy. Tak jak van Gogh nakładał kolejne warstwy farb na płótno, tak soliści wylewają się z owej faktury obrazu, a może są również kreacją świata wewnętrznego malarza? Współbrzmią z jego wnętrzem, świadomością i kreatywnością. Owe ekrany zalewa fala kolorów, różnobarwnych barw - to zasługa multimedialnych projekcji Karoliny Mikołajczuk. Niestety mankamentem stało się oświetlenie, które zaburza niektóre sceny niwecząc efekt pełnego malarskiego pejzażu. Znajdujemy się niczym w galerii przepełnionej nie tylko obrazami genialnego Niderlandczyka, lecz również w świecie tamtego czasu przemierzając szlaki realnych miast, ale i abstrakcji będących wytworem zbliżającego się do szaleństwa umysłu. Ten zabieg daje świadomość, że nie jest to historia realistyczna, pisana ze skrupulatnością biografa, ale forma impresji, gdzie wątki rrzeczywiste mieszają się z życiem z obrazu.
Davydiuk prowadzi widzów przez świat obłędu malarza. Jego odmienność, inna uczuciowość kształtuje odludka, który zatraca się we własnym świecie tworzenia. To również nałogi: kobiety, absynt i nikotyna, które stają się chwilami realnego, odurzonego szczęścia w świecie zagubienia i izolacji. Vincent van Gogh, w wizji choreograficznej, posiada własny kosmos egzystencji, oddalenia, życia na własny sposób, choć staje się to nieznośne i niemożliwe w dłuższej perspektywie trwania. Główny kreator widowiska przeprowadza widzów swoistą ścieżką życia geniuszu, który nie odnajduje się w schemacie codzienności. Dukty francuskiej prowincji, słoneczniki czy kruki stają się antidotum dla niespełnienia prywatnej egzystencji. Zaburza się w przedstawieniu to co realne z tym co abstrakcyjne. Mieszają się duchy wyobraźni, wyidealizowane kobiety, niespełnione marzenia. Wybawieniem staje się śmierć w lustrach własnego, cierpiącego i niedocenionego geniuszu.
Tło dla przedstawienia stanowi muzyka autorstwa Gabriela Kaczmarka. To jeden z niewielu przypadków w naszym, krajowym świecie tańca, wykorzystania oryginalnego, specjalnie skomponowanego utworu dla widowiska baletowego. Już sam ten fakt zasługuje na wyróżnienie. Kompozycja jest zwięzła, minimalistyczna, rytmiczna i świetnie koresponduje z układem. Jednak dla ucha jest ona powtarzalna, brakuje w niej przełamań, wstrząsów i błyskawic, a przecież to one szargają głową tytułowego bohatera. Wprowadzenie skrzypaczki Pauliny Matusiak, która wykonuje swoją partię na żywo, stając się częścią zamysłu inscenizacyjnego, niestety wydaje się pomysłem chybionym. Jej rola jako zwiastuna śmierci nie przemawia, wręcz odrzuca i może nawet lekko śmieszy. Te same emocje mogą – i powinni – oddać tancerze, którzy lepiej budują emocje ruchem niż podkładem dźwiękowym.
To, co buduje ów wieczór, oprócz malarskich wizualizacji i muzycznego brzmienia, to oczywiście wykonanie taneczne. Układ nie jest skomplikowany, ale klarowny i przejrzysty. Dużo w nim logiki i spójnego wyrazu. Cała dziewiątka tancerzy, o międzynarodowym rodowodzie, odnajduje się znakomicie w koncepcji Davydiuka. Cały spektakl przesiąknięty jest wspólnymi układami zespołu, które stają się współbrzmieniem lub opozycją dla wybitnej jednostki. Układ jest niezwykle szybki, nie daje wytchnienia, choć czasem niestety gubi się precyzja. Na szczególne wyróżnienie zasługują duety tytułowego bohatera z wybrankami serca, a także swoistym głosem, podszeptem prowadzącym do śmierci. To dobre przykłady umiejętności zbudowania namiętności a także demoniczności w scenach intymnych. Na pierwszy plan wysuwa się Mykola Vorivodin. Ukraiński tancerz obsadzony w partii van Gogha jest jakby stworzony do owej roli. Nie chodzi tylko o podobieństwo fizyczne, ale również umiejętność skontrastowania realności z abstrakcją, umysłowości z fizycznością. Świadomość losu bohatera jest widoczna, a poświęcenie dla roli godne pochwały. Na uwagę zasługuje również świetne wykorzystanie rekwizytów: lasek, luster, chust, które współtworzą klimat poszczególnych scen, a także budują napięcia relacji międzyludzkich i wewnętrznych tytułowego bohatera.
Ten wieczór to klarowny epos wielkiego geniuszu zamkniętego w skostniałem świecie, który przyobleka malarska wizyjność twórcy. W jednym miejscu spotkała się plastyczna pomysłowość, muzyczna ciekawość i taneczna precyzja. Owszem zawsze można powiedzieć, że można lepiej, inaczej, ciekawiej. Jednak otrzymujemy produkt wartościowy, przemyślany i wyrażający siłę tanecznej ekspresji. To bardzo dużo i na pewno ciekawie.
 
 
       
                                           
                                          