EN

18.09.2020, 09:10 Wersja do druku

O jak OSTATNI RAZ

Offowa twórczość to raport z walki o własną decyzję, którą kiedyś tam, kiedyś się podjęło. Miała być na zawsze, jakby mógł być już zawsze początek lata - pisze Adam Karol Drozdowski w swoim pierwszym felietonie z cyklu "Gdyby był leksykon offu".

W 2011 roku początek lata był w Skierniewicach piękny, słoneczny i upalny, a w każdym razie tak go dziś pamiętam. I może to rzecz zupełnie nieistotna, kiedy zawsze jest jakaś pogoda, a może – najważniejsza, fundamentalna dla niniejszego cyklu.

W 1999 roku Lech Mackiewicz pisał o organizowanym przez siebie w tym samym mieście festiwalu: „Ostatni raz – za każdym razem ostatni raz. [...] I tak być może, daj Boże, będzie co roku. [...] Skoro »Nie ma nic«, to jest do kurwy nędzy tyle, ile było na początku. Po raz kolejny zaczniemy coś po raz ostatni”[1].

Nie poznałem nigdy Lecha Mackiewicza. Ale kilkanaście lat później, kiedy nadal nic się w tej Mackiewiczowej definicji offu nie zmieniło, miałem okazję poznać Robka Paluchowskiego. Pierwszy z nich, dyplomowany aktor, wracał do rodzinnych Skierniewic, usiłując mimo urzędniczych obstrukcji animować wydarzenia kulturalne, drugi – wyrosły z lokalnego punka offowy działacz wbrew tym samym przeciwnościom prowadził na miejscu niezależny teatr; współpracowali. Festiwal Mackiewicza w końcu upadł, Teatr Realistyczny trwał. Z Paluchem zamieniłem ledwie parę razy po parę zdań, zderzając się z nim w wypełnionej gośćmi jego teatru Kanciapie. To był głęboki, charyzmatyczny facet, z ducha – punk, z pióra – poeta, z temperamentu – bystry prowokator. Lider. Spotkanie z nim, będące równocześnie pierwszym moim poważnym spotkaniem z teatrem alternatywnym w jego naturalnym środowisku, nie, jak dotąd, na gościnnych występach w Warszawie, ale na lokalnym skierniewickim festiwalu, było dla mnie, dwudziestocośletniego dzieciaka, jak haust świeżego powietrza. Wpadłem w rzeczywistość, jakiej ani wcześniej, ani później nie doświadczyłem, obracając się w środowiskach instytucjonalnej twórczości, pal je sześć, czy mowa o literatach, plastykach, czy ludziach teatru, czy w pracy, czy prywatnie. Tam, na buchającym kurzawą placu przy rampie załadowczej, na tyłach straszącego pustymi korytarzami skierniewickiego domu kultury, budowała się wspólnota, o jakiej dotąd najwyżej czytywałem w opracowanych teatrologicznie relacjach z początków Teatru Ósmego Dnia. Zachłysnąłem się nagłym byciem jej częścią.

Znacie na pewno to szczeniackie poczucie, że kiedy dzieje się coś naprawdę ważnego, to to już będzie na zawsze? Każdemu życzę takiego haju – bo trudno inaczej nazwać ten konglomerat emocji. Jest słoneczny, upalny początek lata, a wokół ludzie, którzy swoje obywatelskie postawy wyrażają poprzez zaangażowaną twórczość, na wielu poziomach mocniejszą od mainstreamowych propozycji, którym wzajemnie na sobie zależy, którzy zamiast oceniać, są ciekawi drugiego, mimo że daleko im w ich codzienności do bezpieczeństwa, finansowej stabilności, społecznego czy gospodarczego uprzywilejowania. 

Brzmi jak lewicowa utopia – i w gruncie rzeczy taką jest. Ale tam, gdzie utopia działa, nikt nie ma czasu kruszyć kopii o jej nazwę: zawsze jest jakiś spektakl do zagrania, warsztat do poprowadzenia, podłoga do umycia przed następną akcją. Robisz, a nie gadasz.

Przez kolejne lata wysłucham wielu prób definicji tego stanu, kilku sam się podejmę. Ba!, sam zacznę je wdrażać w dwóch offowych zespołach, jednym muzycznym, jednym teatralnym, bo przecież to uczucie musi trwać, musi być na zawsze.

Dwa lata od mojej pierwszej wizyty w Skierniewicach Robek nie żył. Ale Realistyczny przetrwał, poprowadziły go dalej jego Liderki. Pięć młodych kobiet z ostatniego zespołu Palucha w miejsce wertykalnej monoliderskiej struktury zbudowało nową, opartą na horyzontalnej współodpowiedzialności. Kontynuowały dotychczasowe projekty, festiwale, uruchomiły nowe, robiły spektakle, poszerzyły działalność społeczną. Rok później, w osiemnastolecie Teatru, Miasto odebrało im siedzibę. Pełniąca funkcję sceny załadowcza rampa, na którą artyści z najdalszych stron kraju potrafili przyjeżdżać w ślubnych strojach prosto z własnego wesela, została zrównana z ziemią; okazało się, że tylko po to, by jako działka w centrum miasta dawny „plac teatralny” przez lata stał pusty. Pojawiła się nowa szansa, dziewczyny pozyskały fundusze EOG, uruchomiły kolejne, coraz szerzej zakrojone cykle działań społeczno-kulturalnych, odbudowały siedzibę w nowym miejscu. Na dwa lata, bo tylko tyle Ratusz przymykał oko na fakt, że jakaś oddolna Fundacja, nad którą Miasto nie ma żadnej kontroli, robi w Skierniewicach więcej, niż zakładały i tak niespełnione wyborcze obietnice. Dziewczyny wyniosły się, rozjechały po kraju, jako Realistyczny działają dalej – na ile tylko pozwolą im osobne grafiki. Rollercoaster. Z dwudziestoletniej historii teatru w Skierniewicach zostało organizowane tam przez nie doroczne wydarzenie w kolejne rocznice śmierci Palucha.

Byłem przy tym, w większości z tych momentów: kiedy było można, prowadziłem warsztaty, kiedy było trzeba, malowałem z rusztowania sufity na czarno. Kiedy nie dało się już nic innego, pisałem o tym, wiele razy, o tej i o innych tego typu historiach. I zawsze jakby po raz pierwszy, do nowego czytelnika, szukając uogólnień i schematów, z których dałoby się zbudować jakiś elementarz offu – dla tych, którzy nigdy w żadną offową macierz nie trafili. Dyskutowałem z badaczami, którzy wierzyli, że wszystko o tym zjawisku można wyczytać z mądrych książek. Przekonywałem, że jeśli tak, to w pierwszej kolejności ze zbioru literackich reportaży Filipa Springera Miasto Archipelag. Teatrowi niezależnemu poświęcony jest tam co prawda tylko rozdział dotyczący Skierniewic, ale całość wielkomiejskiemu krytykowi może dać nieoceniony kontekst. Opowieść o współczesnym offie to przecież w dużej mierze portret Polski powiatowej – Kwidzyn, Racibórz, Hajnówka – czy gminnej – Sejny, Dzierzgoń, Lanckorona – ale szkicowany nie statystyką, tylko jednostkowymi historiami. Portret Polski, która sama sobie robi swój kraj, kiedy Państwo niedomaga. Krzysztof Czyżewski nazywa te migotliwe skupiska ludzkiej aktywności "małymi centrami świata".

Nie wiem o nich wiele, ale może dość, żeby zapisać kilka wirtualnych kartek, jeszcze i jeszcze raz. Trochę o aktywizmie, trochę o myciu podłóg, kiedy trzeba. Offowa twórczość to raport z walki o własną decyzję, którą kiedyś tam, kiedyś się podjęło. Miała być na zawsze, jakby mógł być już zawsze początek lata. I w jakimś sensie to działa, bo kiedy się raz za razem ląduje, nie mając znowu nic, ma się do kurwy nędzy dokładnie tyle, ile było na początku. Słońce – i kolejny ostatni raz do zagospodarowania.



[1] Manifest Lecha Mackiewicza z archiwum Teatru Realistycznego [za:] Filip Springer, Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast, Kraków 2016, s. 271.

 

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne