Logo
Recenzje

O inscenizacyjnych niedomknięciach łódzkiej „Mamma Mia!”

6.11.2025, 11:25 Wersja do druku
„Mamma Mia!” Catherine Johnson, Bjӧrna Ulvaeusa i Benny’ego Anderssona w reż. Jakuba Szydłowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. teatru

Choć „Mamma Mia!” nie wymaga prezentacji – musical oparty na przebojach ABBY od lat cieszy się globalną popularnością – to każda jego inscenizacja otwiera pytanie: czy z tej rozpoznawalnej formuły można wydobyć coś więcej niż jedynie sprawną rozrywkę? W przypadku łódzkiej realizacji Jakuba Szydłowskiego odpowiedź wydaje się niejednoznaczna.

Spektakl z pewnością oferuje solidną porcję kolorowej energii, dynamicznej choreografii i muzycznych przebojów, które publiczność nuci jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia. Jednakże, mimo entuzjastycznych opinii, które zdążyły już otoczyć tę produkcję, trudno nie zauważyć jej dramaturgicznych i inscenizacyjnych mankamentów – zwłaszcza w pierwszej części, która wydaje się konstrukcyjnie słabsza, a chwilami nawet niepokojąco rozmyta.

Szydłowski prowadzi narrację w sposób konwencjonalny, czasem zbyt przewidywalny, próbując ożywić sceny poprzez z jednej strony działania czysto realistyczne, z drugiej farsowe gagi i niekiedy nawet elementy błazenady. Niestety, ta teatralna „komedia romantyczna” zbyt często balansuje na granicy przerysowania i powierzchownego pastiszu. Zamiast budować komizm sytuacyjny, oparty na relacjach i napięciach międzyludzkich, otrzymujemy zbiór epizodów stylizowanych na “kabaretowe” skecze. O ile taka formuła mogłaby pasować do musicalu satyrycznego, to w tym przypadku może ona rozczarowywać swoją powierzchownością.

Drugi akt wypada znacznie korzystniej. To wtedy spektakl odnajduje właściwy rytm, a sceny dramatyczne zaczynają nabierać prawdziwej głębi. Szczególnie mocno wyróżnia się kreacja Moniki Dryl jako Donny – postaci, która dopiero w tej części zostaje pogłębiona i zyskuje autentyczną emocjonalną motywację. Jej solowe wykonania, takie jak „Tak mi się wymyka” czy „Wygrany liczy zysk”, to najbardziej wiarygodne momenty spektaklu, w których potrafi wzbudzić prawdziwą empatię.

Pozostali aktorzy prezentują przyzwoity poziom wokalny, choć nie wszyscy znajdują odpowiedni balans między aktorstwem a musicalową ekspresją. Występują momenty nadekspresji, przeszarżowania i zbyt dużej intensywności, zwłaszcza w scenach dialogowych, które zamiast rozwijać postaci, zdają się przypominać zbiór stereotypowych, burleskowych obrazów.

Warto również zwrócić uwagę na interpretacje młodszych bohaterów. Kamila Najduk, wcielając się w postać Sophie Sheridan, podejmuje próbę wypracowania zrównoważonego portretu swojej bohaterki, co realizuje z wyczuciem i subtelnością, wnosząc do roli zarówno lekkość, jak i autentyczność. Z kolei rola Macieja Marcina Tomaszewskiego w kreacji Sky’a pozostaje niestety powierzchowna i niewystarczająco rozwinięta, co skutkuje brakiem pełnej psychologicznej głębi oraz ogranicza możliwości budowania przekonującej relacji między postaciami, osłabiając tym samym ich wzajemną dynamikę sceniczną.

Łódzka inscenizacja „Mamma Mia!” realizuje założenia rozrywki masowej, odpowiadając na oczekiwania szerokiej publiczności. Nie jest to zarzut – teatr muzyczny ma prawo oferować spektakle lekkie, energetyczne i znane. Jednak w tym przypadku brakuje konsekwencji inscenizacyjnej i artystycznej dyscypliny, które pozwoliłyby wyjść poza ramy bezpiecznego musicalowego popu.

Na tle łódzkiej realizacji warto przywołać wcześniejszą, szeroko komentowaną inscenizację „Mamma Mia!” w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie, zrealizowaną w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego. Wersja warszawska charakteryzowała się znacznie większą spójnością reżyserską i wyraźniejszym wyczuciem scenicznego rytmu. Tamtejsza narracja była bardziej precyzyjna i konsekwentna – zarówno w tonie, jak i w budowie napięć dramatycznych – co pozwalało widzowi lepiej zaangażować się w relacje między bohaterami. Roma, znana z wysokiego poziomu produkcyjnego i dbałości o detale inscenizacyjne, potrafiła połączyć rozrywkowy charakter musicalu z jego potencjałem emocjonalnym, bez popadania w zbędny pastisz.

W przypadku Jakuba Szydłowskiego, który niejednokrotnie występował w roli reżysera musicali w teatrach muzycznych w całym kraju, dostrzegalna jest pewna stylistyczna powtarzalność. Jego inscenizacje często bazują na przerysowanym komizmie, ostrych kontrastach i widowiskowej formie, która nierzadko dominuje nad subtelnością przekazu. Choć Szydłowski potrafi stworzyć dynamiczne, efektowne przedstawienia, to nie zawsze towarzyszy temu dramaturgiczna głębia czy wyczucie smaku – granica między błyskotliwym humorem a nie zawsze uzasadnioną błazenadą bywa w jego realizacjach niepokojąco cienka.

Podobne tendencje widoczne były już w „Pretty Woman”, gdzie forma momentami dominowała nad treścią, a komediowe środki wypierały emocjonalną prawdę. W „Mamma Mia!” te cechy powracają, zwłaszcza w pierwszym akcie, prowadząc do inscenizacji pozbawionej stylistycznej spójności. Widz balansuje między atrakcyjną formą a poczuciem niedosytu wynikającym z powierzchownego prowadzenia relacji scenicznych.

Spektakl nie zawodzi jako rozrywkowe widowisko muzyczne, ale jego teatralna konstrukcja okazuje się problematyczna. W pierwszej części dominuje inscenizacyjna dezynwoltura – brak precyzyjnie poprowadzonej osi narracyjnej oraz dramatycznych napięć sprawia, że scena funkcjonuje bardziej jako pokaz formy niż nośnik treści. Dopiero w drugiej połowie pojawia się strukturalna klarowność i emocjonalna gęstość, sugerujące, że musical ten może znaczyć więcej, jeśli potraktuje się go nie tylko jako pretekst do prezentacji przebojów.

Ocena recenzenta: 4,5 /10.

Tytuł oryginalny

O inscenizacyjnych niedomknięciach łódzkiej “Mamma Mia!”

Źródło:

https://teatrdlawszystkich.pl
Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

06.10.2025

Sprawdź także