EN

1.03.2021, 19:14 Wersja do druku

Niezawodny białostocki „Boeing, Boeing”

fot. Bartek Warzecha / mat. teatru

„Boeing, Boeing” Marca Camolettiego w reżyserii Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Dramatycznym im. A. Węgierki w Białymstoku. Pisze Rafał Górski w AICT Polska.

Teatr Dramatyczny w Białymstoku wystawił sztukę Marca Camolettiego „Boeing Boeing”, wpisaną do Księgi Rekordów Guinnessa jako najczęściej wystawiana francuska sztuka (do 1991 roku – 17 500 realizacji, w 55 krajach), uhonorowana między innymi Tony Awards. Została także kilkukrotnie zekranizowana. W Polsce wyreżyserowana została około 20 razy, w pierwszym tłumaczeniu Henryka Rostworowskiego, pod tytułem „Latające narzeczone” czy dwukrotnie jako „Latające dziewczęta”. W latach 60. i 70. XX wieku grali w niej wielcy, na przykład Kazimierz Brusikiewicz, Irena Kwiatkowska, Lidia Korsakówna czy Bogdan Krzywicki. Za najlepszą realizację, w ostatnich latach, uważa się spektakl krakowskiego Teatru „Bagatela” z 2011 roku (już w tłumaczeniu Bartosza Wierzbięty, a pod tytułem „Boeing, Boeing – odlotowe narzeczone”). W białostockim teatrze „Boeing, Boeing” przygotował Witold Mazurkiewicz, który – w kierowanym przez siebie Teatrze Polskim w Bielsku-Białej – wystawił tę sztukę w 2016 roku. Reżyser zajął się także kostiumami, opracowaniem muzycznym oraz wizualizacjami.

W Polsce farsę traktuje się, niesprawiedliwie, jako coś gorszego. Ale przecież nie jest to wina gatunku, lecz przyczynia się do takiej opinii część realizatorów. Farsa jest wymagająca, niezbędna jest wielowymiarowa precyzja, między innymi co do rytmu, tempa, czasu – a więc potrzeba dobrego i reżysera, i aktorskiego wykonania. Jak słusznie zauważył reżyser Paweł Świątek: „Farsa to gatunek oferujący realizatorom dobrze przemyślane teksty, w sensie czysto warsztatowym. Można w tym gatunku znaleźć miejsca nieodkryte, zlekceważone przez współczesnych reżyserów. No i wreszcie farsa jako szansa na przeniesienie doświadczeń z tej realizacji do innych spektakli. Chodzi mi tu o rytm, rodzaj poczucia humoru – absurdalnego, wynikającego z dialogów, o język jako narzędzie gry. Teatry wystawiają farsy najmniejszym kosztem, po bokach, żeby zapełnić widownię, zarabiać na nich. Jeśli chodzi o efekt artystyczny, jest on zazwyczaj mizerny. To nie jest dobra praktyka, bo oferuje widzom rodzaj artystycznego oszustwa, coś, co jest wyłącznie lekkostrawne i przyjemne, a nie niesie ze sobą żadnych głębszych treści”. W białostockim przedstawieniu jest – na szczęście – inaczej.

Oprawa plastyczna Tomasza Tobysa, choć – na pierwszy rzut oka – typowa dla polskich wystawień tego gatunku, to jednak jest znacznie lepszego projektu. Scenografia nie „bije po oczach” kolorami czy nadmiarem kiczowatych elementów jak – szczególnie – w „objazdówkach gwiazdorsko-celebryckich”. Podobnie z kostiumami. Nie można przejść obojętnie obok ciekawego ruchu scenicznego Pauli Gogol czy nienachalnie używanych wizualizacji. Spektakl ogólnie dobrze zagrany. Od początku uwagę przykuwa przyjęte przez reżysera dość stonowane i tempo, i przerysowanie postaci, co ułatwia oglądanie i wydobywanie sensów, zmian zachodzących w bohaterach oraz zachowanie całościowego porządku spektaklu. Pocieszające jest to, że nie ma tu przesadnych, dzikich krzyków czy nieskończonej bieganiny i wymuszonego ukazywania stereotypów. Świadczy to o przemyśleniu i nielekceważącym podejściu do realizacji przez Mazurkiewicza. Raczej bez zarzutów ustawione są poszczególne sceny, co w efekcie czyni „Boeing, Boeing” spektaklem zwartym, dynamicznym i zabawnym, bez głupich zagrywek, za to ze świetnie wydobytym komizmem sytuacyjnym.

Na scenie poznajemy Maksa, poligamistę, przeżywającego miłosne uniesienia z trzema, niemającymi pojęcia o swoim istnieniu stewardessami różnych linii lotniczych. Wszystko układa się po jego myśli, lecz nieoczekiwana zmiana rozkładu lotów powoduje klęskę – jak mu się zdawało – idealnego planu. A wielkie fiasko spowodowane jest pojawieniem się tytułowego Boeinga – maszyny szybszej niż inne. W roli Maksa Bernard Bania (ostatnio jako Jan Kochanowski w „Trenach”, reż. Grzegorz Suski). Bezbłędnie ukazuje słabości swojego bohatera – jego naiwność i przekonanie o powodzeniu przebiegłego planu. Przekonujący i ujmujący zwłaszcza w scenach, gdy Maks przebywa ze swoimi narzeczonymi. Czasem pojawia się nieco sztuczności. W wybrnięciu z kłopotów pomaga Maksowi wplątany przypadkiem, odwiedzający go kuzyn Paweł, grany przez niezawodnego Dawida Malca. Mimo wszystkich niezręczności i początkowej niechęci Paweł robi, co może, by ratować skórę niesfornego kochanka. Z poświęceniem, zaangażowaniem, z rozbrajającą szczerością. Konsekwentnie prowadzona rola Malca to przede wszystkim zasługa jego sprawności warsztatowej, ale i scenicznego uroku oraz swobody, a także refleksu potrzebnych w tego typu przedstawieniach. A jego ekspresja mimiczna, kiedy stoi z boku, stanowi idealne tło i komentarz dla toczących się aktualnie interakcji pozostałych bohaterów. Dużo go na scenie – nie nudzi. Lecz chce się tego aktora zobaczyć w innym typie postaci niż w jakie do tej pory – z powodzeniem – wcielał się.

Nieźle wypada pełna wdzięku Dorota Białkowska-Krukowska jako Janet. Amerykańska stewardessa, w jej wykonaniu, jest niezwykle sympatyczna, z pociągającą, ale jakże wspaniale wyważoną sensualnością. Każde pojawienie się Janet przyprawia o szczery uśmiech. Białkowska-Krukowska swoją postać uatrakcyjnia cudownym, niewymuszonym amerykańskim akcentem. Zaś Jola Kamili Wróbel-Malec to energiczna, najbardziej podejrzliwa i obłędnie drżąca postać, wnosząca chyba najwięcej zamieszania. Łatwo tu o przeszarżowanie, jednak aktorce udaje się zatrzymać bohaterkę na bezpiecznym poziomie. Świetny ruch, gesty – precyzja wykonania pod każdym względem. Najsłabiej wypada Paula Gogol (aktorka teatru tańca) – odtwórczyni Niemki Johany. Bohaterka przeważnie raczy fizycznymi wdziękami, prężąc się nierzadko w półnegliżu. Niemiecki akcent w jej wykonaniu bardziej przypomina wadę wymowy. Niekiedy niezrozumiałe są głoszone przez nią kwestie. Jednak sprawności fizycznej i precyzji ruchowej nie można jej odmówić.

Największe emocje wśród publiczności wzbudza specjalizująca się w rolach komediowych, zdumiewająca (!) Arleta Godziszewska – posiadaczka wrodzonej vis comica. Od kilku ostatnich sezonów zachwyca swoimi rolami, odkąd to profesor Grzegorz Chrapkiewicz powierzył jej (jak się później okazało przełomową dla aktorki) rolę Matki w „Opowieściach o zwyczajnym szaleństwie”. Zaś Henryk Talar podczas przygotowań do „Zemsty” (w której znakomicie zagrała Papkina) – w dowód uznania i na szczęście – podarował aktorce toczek wybitnej Ryszardy Hanin, która przed laty wręczyła ten amulet Talarowi. W spektaklu „Boeing, Boeing” Godziszewska wciela się w Nadię – istotną postać przedstawienia, oddaną, choć wiecznie narzekającą służącą. Jest swoistym głosem rozsądku, lecz niezbyt słuchaną przez pracodawcę. Ma tylko mu pomagać w utajnianiu potrójnego życia. Wystarczy, że tylko pojawi się na scenie, a wzbudza żywe reakcje widowni. A wszystko dzięki temu, iż rola Nadii skonstruowana jest do końca w myśl przyjętych założeń, z dbałością o szczegół. Godziszewska komizm bohaterki wydobywa przede wszystkim z „zaciągania” i z wtrącania niekiedy pojedynczych słów z języka rosyjskiego. Ale to też temperament, postura czy sposób poruszania się, adekwatne do zaistniałych sytuacji. Rozbrajająca, kiedy Nadia zdobywa się na szczerość czy bunt, a także wtedy, gdy pojawia się niczym grecki chór, stając się komentatorem. Mistrzowsko prowadzi dialogi, szczególnie można to zauważyć w dłuższej scenie z Dawidem Malcem. Nadia nieraz zaskoczy i zmieni wizerunek. Jak widać, szczęście i tym razem nie opuszcza aktorki.

Po niezbyt udanym spektaklu „Sopoćko” Jana Nowary – najnowsza propozycja Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Dramatycznym im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku to spektakl, na który warto pójść bez ryzyka straty czasu i poczucia rozczarowania. To – dzięki realizatorom i wykonawcom – gwarancja miło spędzonego wieczoru, podczas którego nie zabraknie dobrego humoru, przyprawiającego o niewymuszony śmiech. „Boeing, Boeing” jest – obok „Pensjonatu Pana Bielańskiego” (reż. Marek Gierszał) oraz „Trenów” (reż. Grzegorz Suski) – godną uwagi pozycją (z dość zaskakującym zakończeniem) w repertuarze tej sceny.

Tytuł oryginalny

Niezawodny białostocki „Boeing, Boeing”

Źródło:

AICT Polska
Link do źródła

Autor:

Rafał Górski

Data publikacji oryginału:

01.03.2021