„Widok z okna” Volkera Schmidta w reż. Pameli Leończyk z Teatru Lalka w Warszawie i Teatru 21 na Festiwalu S·PLOT w Łodzi. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Trudno znaleźć spektakl dla młodzieży, który w tak intensywny sposób łączy teatr społecznie zaangażowany z autentycznym przeżyciem estetycznym. A jeszcze trudniej taki, który nie traktuje swojej młodej widowni z góry – jak uczniów do wychowania – ale jak równorzędnych rozmówców. Taki jest właśnie „Widok z okna” Volkera Schmidta w reżyserii Pameli Leończyk, który miałem okazję zobaczyć na Festiwalu SPLOT w Łodzi. To przedstawienie nie boi się trudnych tematów, nie ucieka przed emocjami, nie filtruje języka – mówi prosto, dosadnie, ale z czułością.
Już od pierwszych minut spektakl uderza realizmem – językiem bohaterów, sytuacją życiową i emocjonalnym napięciem, które narasta wraz z każdą sceną. Piętnastoletnia Zuza i jej brat Grzegorz (przez siostrę pieszczotliwie, choć przewrotnie zwany Gnojkiem) uciekają z domu. Ale to nie jest „przygoda” w stylu literatury młodzieżowej. To desperacki krok – ucieczka przed przemocą, przed obojętnością dorosłych, przed brakiem miłości.
Zuza – w świetnej, bardzo fizycznej i wiarygodnej roli Magdaleny Pamuły – to dziewczyna z twardą skorupą i miękkim sercem. Tego drugiego nie pokazuje często, ale w relacji z bratem jej wrażliwość wychodzi na wierzch. To nie jest typowa relacja rodzeństwa – to opieka, która zastępuje matczyną czułość, i kontrola, która ma za zadanie zamaskować strach. Daniel Krajewski, aktor Teatru 21, tworzy z Zuzą duet oparty na szczerości, prostocie i dotkliwej autentyczności. Nie trzeba tu „grać” niepełnosprawności – Krajewski po prostu jest – i to jego obecność na scenie wnosi do spektaklu bezcenną prawdę, której nie da się udawać.
Spektakl nie rozgrywa się w żadnej abstrakcji – wręcz przeciwnie, świat przedstawiony jest bardzo konkretny. Przestrzeń mieszkania starszej sąsiadki (pani Kapusty) to miejsce z przeszłością – pianino, delfiny, szklane bibeloty – wszystko przykurzone, pełne wspomnień. Ale to nie dekoracja – to również okno, przez które ktoś patrzył, ale nie widział. I dopiero teraz zaczyna widzieć.
Pamela Leończyk prowadzi spektakl bardzo świadomie – balansuje między dramatem a groteską, między realizmem a symboliczną poetyką. Jej teatr mówi młodym dobitnie, ale nie w sposób protekcjonalny. Zamiast moralizowania – stawia pytania. Czy wystarczy obserwować? Czy można nie reagować? Czy mamy prawo mówić, że to nie nasza sprawa?
Moment kulminacyjny – kiedy dzieci proszą o schronienie, a Zuza mówi: „Przyszliśmy do pani, bo nikt nie przyszedł do nas” – i to jedno zdanie wytłumiało wszystko: muzykę, ruch, myśli. To było bolesne i celne. I dlatego skuteczne.
Nie sposób nie wspomnieć o warstwie wizualnej i dźwiękowej. Scenografia Magdy Muchy jest jak układ nerwowy spektaklu – funkcjonuje jak przestrzeń emocjonalna, nie tylko fizyczna. Muzyka Magdaleny Sowul świetnie współgra z rytmem narracji – raz surowa, raz sentymentalna, raz celowo przebrzmiała. Światło Damiana Pawelli wydobywa magię z tej przestrzeni, ale nie po to, by uciec w bajkę – raczej po to, by podkreślić momenty realnego przełamania: ulgi, strachu, bliskości.
Czy to jest spektakl dla dzieci? Nie. Ale zdecydowanie jest to spektakl dla młodzieży – tej, która ma odwagę pytać, tej, która wie, że świat nie zawsze jest bezpieczny, tej, która może się w bohaterach przejrzeć. Język momentami bywa ostry, ale nikt tu nie przeklina na pokaz. Przekleństwa są częścią złości, zagubienia i świata, z którego ci młodzi ludzie uciekają. Są wyrazem emocji, nie efektem taniej prowokacji.
Moje wrażenie po spektaklu? Poruszenie. Niełatwe, nieefektowne, ale prawdziwe. „Widok z okna” to nie tylko przedstawienie o przemocy domowej i o niepełnosprawności. To spektakl o tym, co dzieje się, gdy patrzymy, ale nie widzimy. O sąsiedztwie, które milczy. O systemie, który nie działa. O dzieciach, które same muszą sobie radzić, bo dorośli zawiedli.
A może – o szansie. Bo ostatecznie „Widok z okna” pozostawia nas z nadzieją. Nie naiwną, ale taką, która wynika ze spotkania. Z rozmowy. Z zauważenia drugiego człowieka.
Taki teatr – wrażliwy, odważny, inkluzywny i emocjonalnie szczery – jest dziś potrzebny bardziej niż kiedykolwiek. I jeśli po spektaklu choć jedno dziecko poczuje, że nie jest samo – to już bardzo dużo.