„Cudzoziemka” Marii Kuncewiczowej w reż. Katarzyny Minkowskiej z Teatru Polskiego w Poznaniu na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszystkich.
„Home is where it hurts” śpiewa francuska piosenkarka Camille Dalmais. Taki obraz domu i rodziny mógłby pewnie wyśpiewać niejeden z nas. Zrobiła to Katarzyna Minkowska, która inspirując się osobistymi doświadczeniami sięgnęła po twórczość Marii Kuncewiczowej. Poznańska inscenizacja „Cudzoziemki” pokazuje, że choć powieść zdążyła się już zestarzeć, opisane w niej klisze zachowań i relacji rodzinnych pozostają wciąż bardzo aktualne.
Wystawiona przez Teatr Polski w Poznaniu „Cudzoziemka” to dwugodzinna sesja psychoterapeutyczna dla każdego z nas. Klasyczna powieść Marii Kuncewiczowej, dziś już nieco zapomniana, dzięki tej inscenizacji odżywa na nowo. Założę się, że zaczerpnięte z powieści zdania, część z nas słyszała bądź wciąż może usłyszeć w swoich domach. Twórcy spektaklu: reżyserka Katarzyna Minkowska i dramaturg Tomasz Walesiak, dzięki prostemu, ale jakże doskonałemu zabiegowi przeniesienia akcji w czasie (z ostatniego dnia życia głównej bohaterki na dzień jej pogrzebu), wydobyli z powieści nowe sensy, a nas, widzów postawili w sytuacji wymagającej konfrontacji z własnymi relacjami z bliskimi.
Trafiamy bowiem w sam środek ceremonii pogrzebowej, która stanowi doskonały pretekst, aby wspominać, wypominać i dziękować głównej bohaterce za wszystko, co przez całe swoje życie uczyniła. Tyle, że Róża Ewelina Żabczyńska choć nie żyje, wciąż próbuje dyrygować innymi. To oczami nieboszczki patrzymy na jej bliskich: wycofanego męża Adama, egzaltowanego syna Władysława, stłamszoną córkę Martę, ich nieakceptowanych partnerów Jadwigę i Pawła, dawnego kochanka Michała.
Ta nieco satyryczna konwencja bardzo szybko przestaje bawić. Wraz z rozwojem akcji, idealnie zapowiadająca się ceremonia zaczyna zmieniać się w litanię wzajemnych żali i pretensji. Każdy z bliskich żegnając Różę, ma okazję dać ujście tłamszonym dotąd emocjom. Na swój sposób wszyscy tu tkwią w toksycznych relacjach. Dominująca, apodyktyczna Róża przez całe życie stanowiła dla nich punkt odniesienia., stanowi go także po śmierci. Złośliwa dla męża, przerzucająca na dzieci niespełnione ambicje, wyrządziła im ogromną krzywdę i zraniła nie umiejąc okazać miłości. Ale czy Róża jest potworem? Nie.
To zasługa mistrzowskiej kreacji Alony Szostak. Już samo powierzenie aktorce tej roli było strzałem w dziesiątkę. Pochodząca z Sankt Petersburga Alona od trzydziestu lat mieszka i pracuje w Polsce, a mimo to wszędzie czuje się nie jak u siebie. Jak mówi na początku spektaklu – w Rosji nazywają ją „Poliaczką”, w Polsce „kacapką”. Ten i inne fragmenty oraz wschodni akcent aktorki nadają całości olbrzymiej wiarygodności. Szostak obdarzyła Różę wieloma barwami, które wzbudzają skrajne emocje – od irytacji po współczucie. Możemy wejść w buty bohaterki, poznać jej pragnienia, motywy zachowania i przede wszystkim spróbować ją zrozumieć. To brawurowa kreacja.
Ale nie tylko Alona Szostak stanowi jasny punkt tego spektaklu. Grający syna Róży, Michał Sikorski od początku szarżuje, tworząc postać nieco przerysowaną, lecz najsilniejszą w duecie z Aloną. Prawdziwymi perełkami są zaś dwa pożegnalne monologi – oskarżycielska przemowa synowej (Kornelia Trawkowska) i katarktyczne słowa córki (Monika Roszko), zwracającej się bezpośrednio do widzów.
Sama forma spektaklu jest niezwykle ciekawa. To połączenie tradycyjnych konwencji z nowoczesnymi, filmowymi technologiami – kamera przez cały czas rejestruje twarze bohaterów i wydobywa na pierwszy plan pojawiające się na nich emocje. Planów akcji jest tu zresztą kilka i świetnie w nie wkomponowana została Orkiestra Antraktowa Teatru Polskiego.
Toksyczne matki, milczący, wiecznie nieobecni ojcowie, niedojrzali, rozpieszczeni synowie, pomijane i tłamszone córki, nieakceptowane synowe – poznańska „Cudzoziemka” dostarcza galerii postaci, z którymi żyjemy na co dzień. To nie gloryfikacja wybitnej powieści dwudziestolecia międzywojennego czy odkurzanie trupów, które powinny zostać w szafie, lecz autorski i bardzo aktualny spektakl, w którym można przeglądać się jak w lustrze.