Teatr Lubuskie w Zielonej Górze w latach 1991 -1996 był teatrem stacjonarnym i objazdowym zarazem. Teatralny autobus zrobił w tym okresie wiele tysięcy kilometrów, wytrwale woził nasze spektakle po Województwie (wówczas) Zielonogórskim, po Polsce i za granicę – głownie do Francji. O dodatkowym środku transportu, np. ciężarówce nie mogło być mowy, trzeba się było zmieścić ze wszystkim w autobusie marki Sanos. Czy można napisać wiersz o teatralnym autobusie? – tak, nasz na to w pełni zasługiwał!
Niczym w arce Noego musieli się w autobusie - o nieco zmodyfikowanym wnętrzu - pomieścić aktorzy, ich kostiumy, bagaże, dekoracje, sprzęt oświetleniowy i akustyczny. Ze względu na jego wielkość i nieskończoną pojemność nazwaliśmy go „Batorym”. Jego kapitanem i mechanikiem był pan Jerzy Hupa.
Absolutnym rekordem ładowności „Batorego” była trzecia podróż do Francji, do jej kilku miast, na jesieni 1995 roku, kiedy to w dwutygodniową podróż wybraliśmy się z pięcioma tytułami, z których jeden nawet miał w Paryżu swoją premierę – samych aktorskich scenicznych butów było 100 (sto!) par, zespół aktorski liczył 18 osób, plus panie garderobiane, montażyści, oświetleniowcy, akustyk, dwóch kierowców oraz dyrekcja (razem: 28). Dzielny „Batory” i jego kapitan pan Jurek bezpiecznie poprowadzili ten rejs liczący ponad 3 tysiące kilometrów.
Z Zielonej Góry wyjechaliśmy 9 XI 1995 r. Wieźliśmy „Zemstę”, „Pana Tadeusza”, farsę Cooneya „Mayday”, spektakl lalkowy w materii czarnego teatru „Miniatury” Tomasza Brzezińskiego i premierowy monodram „Modrzejewska” Kazimierza Brauna w wykonaniu Tatiany Kołodziejskiej. Graliśmy w kilku francuskich miastach, uprzywilejowanym spektaklem były „Miniatury” – spektakl oparty na muzyce, bez słów, a więc bez bariery językowej. Najpierw (10 XI) był niemiecki Freiburg („Miniatury” i „Mayday”), kolejnego dnia Nancy („Zemsta” – rewizyta w Teatrze La Roele).
Na Paryż tradycyjnie zarezerwowaliśmy cztery dni (13-17 XI 1995) i codziennie (niekiedy dwukrotnie!) graliśmy w różnych miejscach, więc nasz „Batory” przemieszczał się po mieście wzdłuż i wszerz. Nasza arka i jej Noe, czyli pan Jurek, czuli się i poruszali w stolicy Francji równie swobodnie jak po Zielonej Górze.
Najpierw (14 XI) zagraliśmy „Zemstę” na Sorbonie V w Grand Palais dla słuchaczy Wydziału Slawistycznego (tak, w sali wykładowej! – jak wcześniej „Pana Tadeusza”), 15 XI – „Zemsta” w szkole polskie przy ulicy Lamande i tego samego dnia w salonie Stacji PAN przy ulicy Lauriston, gdzie też mieszkała część zespołu, daliśmy premierę monodramu pani Tatiany Kołodziejskiej, która spowodowała, że Modrzejewska wreszcie w Paryżu zagrała…
od lewej: Jerzy Jankowiak, działacz polonijny, aktorzy: Sławomir Krzywiźniak, Janusz Młyński, w głębi; Andrzej Nowak, Iwona Kotzur, Beata Sobicka i inni / fot. autor tekstu
16 XI 1995 r. w salonie Biblioteki Polskiej na wyspie Św. Ludwika zaprezentowaliśmy – już po raz drugi! – „Pana Tadeusza”. Ostatniego dnia pobytu w Paryżu daliśmy „Miniatury” i „Mayday” w sali widowiskowej gmachu (słynnego – zaprojektowanego w formie otwartej księgi) UNESCO. Tutaj „Batoremu” przydarzyło się coś, co będziemy wspominać do końca życia. Otóż gmach UNESCO jest i gościnny i pilnie strzeżony. Poprzedniego dnia było w nim na jakiejś ważnej konferencji sześciu prezydentów państw. My dostaliśmy do dyspozycji salę widowiskową – na dwa spektakle: o 14:00 „Miniatury”, a o 20:00 „Maydy”.
Kapitan naszego okrętu postanowił skorzystać z tego parogodzinnego postoju „Batorego” i dokonać jakiejś naprawy silnika, zaparkował autobus na pochyłym wjeździe do podziemnego parkingu, ta pochyłość sprzyjała dostępowi do silnika. Kiedy pan Jurek powyjmował już z silnika części, które należało skontrolować, pojawił się czarnoskóry strażnik budynku i …rozpłakał się na widok „Batorego” skutecznie blokującego wyjazd z podziemnego parkingu. Trochę to trwało, zanim części silnika wróciły na swoje miejsce a sam silnik „Batorego” znowu odpalił…
Ale Paryż to były też wędrówki po mieście – gdy obsada jednego tytułu grała, inni zachwycali się jego urokami. Tylko pan Jurek Hupa głowił się po każdym dniu i krążył w pobliżu rue Lauriston szukając, gdzie mógłby zaparkować „Batorego” na noc, ale wreszcie się udawało.
Po Paryżu – w drodze powrotnej do Polski - były jeszcze inne miasta. 18 XI – Strasbourg („Miniatury” i „Mayday”), 19 XI Wittelsheim (te same tytuły), 20 XI – znowu Strasbourg (czyste szaleństwo: trzy razy „Miniatury” - dwa razy we francuskiej szkole, raz – w konsulacie polskim, wreszcie wieczorem – „Modrzejewska”). Ta podróż to było rzeczywiście organizacyjne szaleństwo, pomagali nam: działacz polonijny ze Strasburga - pan Jerzy Jankowiak, działacz polonijny z Nancy - Czesław Bartela oraz polska dziennikarka z Paryża Grażyna Arata. To wszystko tylko dzięki nim było możliwe! Zmęczenie i noclegi niekiedy w „spartańskich” warunkach nie odbierały nam radości: pracować w swoim artystycznym fachu i jednocześnie zwiedzać obce kraje – czego chcieć więcej?!
Myślę, że sama Mira Zimińska-Sygietyńska nie powstydziłaby się takiej tury – jej „Mazowsze” wojażowało z koncertami miesiącami i dwa koncerty dziennie wcale nie były rzadkością. W Zielonej Górze też był wspaniały, elastyczny i całkiem światowy Zespół – odporny na wszelkie trudy i wciąż zmieniające się warunki sceniczne.
„Batory”, już wówczas kilkunastoletni, wszędzie nas dowiózł i był nam domem, bo pan Jurek wkładał całe serce w opiekę nad nim. „Batorego” już nie ma, ale „Batory” to legenda ciągle żywa i na to hasło w Lubuskim każdy wie, o co chodzi.