EN

13.01.2022, 12:23 Wersja do druku

Markiza i czerwony dywan przed Teatrem Lubuskim

Obecny dyrektor naczelny i artystyczny Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze – Robert Czechowski – otwierając w dniu 27 XI 2021 roku obchody 70-lecia Teatru zachęcił byłych pracowników do dzielenia się wspomnieniami z tego okresu. W latach 1991 – 1996 pełniłem w Lubuskim tę samą funkcję i idąc za tą zachętą pana dyrektora otwieram szufladę z archiwaliami.

fot. archiwum prywatne

Wspomagał mnie dyrektor-menadżer Jan Tomaszewicz. Byliśmy młodzi (odpowiednio 37 i 35 lat), rozpoczęliśmy swoje działanie z „wyczuwalnym w mieście impetem” – jak pisała redaktor „Gazety Lubuskiej” Danuta Piekarska.

Do takiego działania prowokowało nas samo miasto. Zielona Góra anno domini 1991 – w porównaniu z ówczesną Warszawą – to był Zachód; deptak w sercu miasta, przy którym położony jest Teatr, tętnił gwarem i kolorami ubrań, czuło się tutaj powiew Berlina; gwiazdy przyjeżdżające ze stolicy na występy gościnne zachwycały się eleganckimi witrynami i nieporównywalnym z warszawskimi sklepami bogactwem towarów. Teatr nie mógł być więc gorszy ze swoją ofertą i wyglądem.

Naszą dyrekcję rozpoczęliśmy we wrześniu 1991 „wystrzałowo” – trzema premierami na trzech różnych scenach (lalkowa – „Lalkarz” Martina Stevensa, kameralna – „Ścisły nadzór” Jean Geneta, właśnie uruchomiona przez nas kabaretowa – „Songi Brechta” Bertolta Brechta i Kurta Weila) oraz koncertem jazzowym Tomasz Szukalskiego i Artura Dutkiewicza (scena duża). Teatrowi nie mogło również zabraknąć atrakcyjnej „witryny”.

Stało się zwyczajem nowej dyrekcji, że premierowych gości wita czerwony dywan. W związku z nadchodzącymi premierami poprosiłem panią Pochankę, ówczesną kierowniczkę administracyjną Teatru, o zakup 10 metrów czerwonego chodnika. Zdziwiona tą nietypową prośbą udała się czym prędzej do pokoju głównej księgowej – „Co mam czynić ?”. Ale minister finansów Teatru, pani Krystyna Polcyn, która zdążyła już (od kwietnia do września) poznać nowego dyrektora, uspokoiła panią Pochanke:

„Dyrektor jeździł do San Francisco i Paryża, i tam widział takie rzeczy, trzeba mu zaufać”. Oprócz czerwonego chodnika, nad wejściem do Teatru została jeszcze zawieszona markiza i ustawione krzewy (prawdziwej) zieleni – dokładnie tak, jak przed luksusowymi hotelami i teatrami w San Francisco lub Paryżu. Nawet jeśli było to pretensjonalne, to premierowi widzowie lubili kąpać się w świetle reflektorów na czerwonym dywanie. Acha, bo jeszcze pan Franek Tomczak, oświetleniowiec, ustawiał przed Teatrem przed każdą premierą (z początku zupełnie bez przekonania) teatralne reflektory. A na frontonie teatru pojawił się jego blaszany (bo musiało być tanio) szyld. Teraz już takie zabiegi nikogo nie dziwią, ale w roku 1991 w Zielonej Górze to było coś.

Prześcigaliśmy się z dyrektorem Tomaszewiczem w tych pomysłach. Na jedną z premier mój przyjaciel sprowadził z pobliskiej jednostki wojskowej balony meteorologiczne i polecił teatralnym montażystom uwiązać je na najwyższym piętrze Teatru, czyli na tzw. tarasie. Mogło przy tym dojść do zatrważającego wydarzenia, bo oto filigranowy montażysta Andrzej Chajka trzymający balon na uwięzi aby go trwale zakotwiczyć  – całkowicie bez lęku wysokości idąc po balustradzie tarasu na trzecim piętrze Teatru, niczym Kubuś Puchatek z balonikiem – nie przewidział podmuchu wiatru i pewnie by do tej pory latał nad zielonogórskim deptakiem uczepiony do tego premierowego balonu, gdyby inny montażysta, Krzysio Bielewicz, nie złapał go za nogi tuż przed odlotem.

Taki szczególny, szalony to był czas – kiedy Teatr podlegał wojewodzie-poecie (dr Jarosław Barańczak) a jego urzędnicy (kolejni dyrektorzy wydziału kultury: Tomasz Piersiak i Paweł Suder) życzliwie i pobłażliwie traktowali wszystkie ekscesy i wyczyny tych dwóch, nowych, młodych… Niektórzy bywalcy Lubuskiego Teatru zaczęli z czasem porównywać ten duet dyrektorski (bardzo im schlebiając!) z H+O, czyli Stanisławem Hebanowskim i Markiem Okopińskim, którzy prowadzili ten sam Teatr na początku lat sześćdziesiątych, ale tutaj należy zachować stosowną proporcję, bo to byli giganci teatru polskiego, a ci dwaj dopiero zaczynali…

Źródło:

Materiał nadesłany