„Histeria w Elian Mor” Macieja Masztalskiego w reż. autora w Teatrze Ad Spectatores we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze dla Wszystkich.
Pomysł na przedstawienie nawiązywał do znanych z historii przypadków autosugestii, której efektem była proliferacja irracjonalnych zgłoszeń, skarg i rzekomych demaskacji. Eli skojarzyło się to z czarownicami z Eastwick i sugerowała nawet, abym poświęcił im miejsce w recenzji, jednak uznałem, że zbyt zachwycił mnie onegdaj Jack Nicholson w otoczeniu Michelle Pfeiffer, Susan Sarandon i Cher, a scena z wiśniami w kościele zanadto wryła mi się w pamięć, abym mógł w nieuprzedzony sposób choćby o tym napomknąć na piśmie. Zastrzec jednak muszę, że zarówno skojarzenie doświadczone przez moją lepszą połowę, jak i akcja rzeczonej ekranizacji nie miały nic wspólnego z fabułą „Histerii w Moor”. Ta dotyczy raczej efemerycznych pojawień się i tajemniczych zniknięć, a uplasowana została wśród innych opowieści – a to o opuszczonej w niewytłumaczalny sposób latarni morskiej, a to o porywaczach podmieniających ważne w życiu mężczyzn narządy, by je zuchwale pomniejszyć. Ta ostatnia zresztą wywołała ożywienie, które było także udziałem mojej małżonki. Jeśli wszystko to wydaje się nazbyt błahe jak na materiał na teatralne misterium, to warto zaznaczyć, że raczej nie o misterium twórcom szło.
Widzowie, którzy zdecydują się wybrać do Browaru Mieszczańskiego w ogóle nie powinni się nastawiać na zbyt dużo. „Stosowne wynagrodzenie” za udział w eksperymencie procesowym zaanonsowane w opisie spektaklu przyjęło formę dwóch słodkich przystawek w rozmiarze mini, dla tych o słuszniejszej posturze – może nawet mikro. Kelner miał opowiedzieć, co stało się „tamtego wieczoru”, ale zrobił to wstrzemięźliwie, a nawet nieco wykrętnie. Jego relację co rusz przerywały wizyty kolejnych kurierów z przesyłkami zasadniczo niegodnymi osobnej dostawy. Najciekawszym z nich był klnący „w kulisach” aspirant do udziału w eksperymencie o głosie do złudzenia przypominającym głos dyrektora teatru. Takich autotematycznych zabawności zdarzyło się zresztą więcej. Czytanie „na biało” okazało się trudniejsze, niż wskazywałaby płaska i niejaka jego natura. A ostentacyjne szukanie przez kelnera miejsca do wygłoszenia kolejnej kwestii bardziej kojarzyło się z próbowaniem niżli z premierą, a karko(gardło?)-łomne zbitki fonetyczne wypowiadane przezeń do mikrofonu kontrastowały z jegoż ogólną werbalną oszczędnością.
Aktorstwo, nawet w tak lekkiej dramatycznej formie, z jaką mieliśmy do czynienia, uznać można za wyborne. Marcin Chabowski z iście konferansjerską nadekspresywnością zagrał dziennikarza śledczego, zaś Piotr Zakrzewski idealnie wcielił się w kelnera korzystającego ze swojego wtajemniczenia w zaszłe w restauracji wypadki. Aleksandra Dytko tym razem nie pokazała twarzy, ale jako zjawa była przekonująca: pojawiała się dyskretnie, przemawiała dobitnie, znikała niepostrzeżenie. Dodatkową aktorską atrakcją było to, że nie wymieniona w zapowiedzi artystka na powitanie i zakończenie w operowy sposób zaśpiewała kołysankę pewnego Johannesa w języku Manna i Bernharda. I słuchało się tego równie smakowicie, jak ich się czyta.
„Histeria w Elian Mor” nawiązuje do słynnej „Dziewiątki”. W obydwu przypadkach mamy aurę tajemniczości, umiejętne operowanie światłem i ciemnością, kontrastowanie dźwięków z ciszą, a nade wszytko udział widzów jako nieodzownej części inscenizacji. Bez przydzielonych im ról nie mogłoby się to przedstawienie odbyć, w każdym razie nie w zgodzie ze scenariuszem. Oczywiście są też różnice. Tę najważniejszą Ela związała, gdy już wracaliśmy Hubską i Dyrekcyjną, z dramaturgicznym napięciem i zaangażowaniem widzów wyzwalanym we wspomnianych spektaklach. Ale to już ci, którzy uczestniczyli w obydwu ocenią sami.
Majowa premiera wrocławskiego Ad Spectatores pozwoliła w oryginalny i przyjemny sposób spędzić wieczór miłośnikom zagadek o nieoczywistym rozwiązaniu, a także amatorom interaktywnego teatru i ptasiego mleczka.
Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski