XXVI Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Kontakt” w Toruniu. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
26. edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego KONTAKT w Toruniu, naznaczona poprzednią pandemiczną oraz tegoroczną wojną w Ukrainie, przy tym w tak rozdartej nimi Europie, przebiegła w swoistym prologu (ograniczonym do 7 spektakli) i wprowadzającym do tego, co być może w pełnym zakresie przeżyjemy na KONTAKCIE w 2023 roku. Bez grona jurorskiego i emocji związanych z werdyktami, nowa dyrekcja Teatru im. Wilama Horzycy (Renata Derejczyk i Łukasz Czuj) skupiła się na zaprezentowaniu europejskiego teatru poszukującego, który nakłada się na siebie, przenika i perforuje wzajemnie w obliczu wojny.
Po dwóch latach teatru online lub w hybrydzie, podczas tegorocznego KONTAKTU (prezentowanego już na szczęście w całości z widownią, tu i teraz na żywo w teatrze) wróciły teatralno-towarzyskie wspomnienia z pierwszej edycji Festiwalu, tej ożywczej radości kontaktu z nowym, nieznanym spojrzeniem na europejski teatr. Odżyły także reminiscencje związane silnie z jego pierwszą Dyrektor, zmarłą w lutym tego roku, Krystyną Meissner. Jej festiwalowe credo z maja 1991 roku o „ (…) potrzebie zszywania Europy, Wschodu z Zachodem”, ponad 30 lat później w tym samym miejscu okazało się nie tyle aktualną, co niestety poszarpaną dewizą w rozprutej obecną w umysłach wszystkich wojną Europie, z której nie sposób było zaprosić do Torunia teatrów ani z Kijowa, ani co zrozumiałe z Moskwy.
26. KONTAKT w Toruniu otworzyły i zamknęły jednak spektakle reżyserów z „pierwszej półki”! Wielokrotnie nagradzany i uznany przez magazyn „Theater heute” najlepiej zapowiadającym się reżyserem roku 2014, Thom Luz ze Szwajcarii, gościł już w Toruniu ze spektaklem Leonce i Lena, by teraz, cztery lata później, na tegoroczny KONTAKT z Thom Luz und Bernadetta Theaterproduktionen przywieźć swoje autorskie przedstawienie Pieśni bez słów. Również na KONTAKCIE, tyle że ćwierć wieku temu, gościł po raz ostatni jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich reżyserów teatralnych, Krystian Lupa, który w epilogu 26. edycji MFT KONTAKT zaprezentował festiwalowej publiczności swoją „świeżutką” premierę Imagine zrealizowaną w koprodukcji dwóch Teatrów Powszechnych: w Warszawie i Łodzi.
Thom Luz, mistrz w tworzeniu teatru dźwięków, w swej Pieśni bez słów dwukrotnie oczarował KONTAKTową widownię wręcz detektywistycznym odtworzeniem wypadku samochodowego na szwajcarskiej szosie, jednak nie poderwał jej do owacji na stojąco. Było to bowiem dość specyficzne zestawienie scenicznych obrazów z biedermeierowskim liryzmem utworów Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego, „fonizującym” urokliwy świat, który już na dobre przeminął, do tego z tezą żywcem przypominającą myśl Ludwiga Wittgensteina z „Traktatu logiczno-filozoficznego” o tym, że „granice języka wyznaczają granice ludzkiego świata”. Taki miks wydawać by się mógł z początku niezrozumiałym. Tymczasem tymi właśnie dysharmoniami reżyser pragnął pokazać obraz rozpadu, katastrofy ludzkiego świata, który powoli umiera i – jak pokazują ostatnie trzy lata – dąży do „samospustoszenia”. Sam laboratoryjny charakter przetwarzania muzyki fortepianowej Bartholdy’ego stworzony przez Luza z Mathiasem Weibelem mógł przywołać skojarzenia z początkiem pandemii w 2019 roku, „wygenerowanej” przecież w chińskich laboratoriach. A w uszach widzów wychodzących po spektaklu z Areny Toruń na długo pozostawały dźwięki muzyki tworzonej na żywo, muzyki niezwykłej, stwarzanej m.in. za pomocą wycieraczek i karoserii auta… Podobnie jak miało to miejsce przed prawie trzydziestoma laty na KONTAKCIE, gdy nie chciały nas opuścić piosenki z przedstawienia Christopha Marthalera Murx den Europäer! Murx ihn! Murx ihn! Murx ihn! Murx ihn ab!
Nazajutrz festiwalowa publiczność przeniosła się do Teatru „Baj Pomorski”, by obejrzeć kolejne niezwykle aktualne spojrzenie na kondycję pandemiczno-wojenną Europejczyków: Stracone złudzenia z praskiego Teatru na Zabradli w reżyserii Jana Mikuláška. Aktualne przede wszystkim w swym wymiarze scenograficznym (autorstwa Marka Cpina), który „zabarykadował” aktorów w klaustrofobicznej przestrzeni sceny. Zamknął tak samo jak nas w domach podczas koronawirusowych izolacji, czy mieszkańców ukraińskich miast w schronach, i „uwięził” na ponad trzy godziny w „ciemnozielonej puszce”, w której nawet wniesiona kanapa musiała mieć tę samą, surową barwę. Eleganckiego kolorytu paryskich elit, w jakich znalazł się główny bohater przedstawienia, Balzakowski młody poeta, Lucien Chardon (znakomity Vojtěch Vondrášek), równie „zapuszkowany” w stołecznym świecie intryg, do którego kompletnie nie pasował. Jego swoisty Totentanz był upadkiem wszelkich złudzeń głównego bohatera, a jego zestawienie z pastelowymi dźwiękami popowo-ambientowymi i zaskakującymi partiami choreografii mogło jednych zmęczyć, a innych widzów „wchłonąć” swą specyficzną dyferencją.
Festiwalowa publiczność podobnie mogła odbierać jedną z najnowszych propozycji repertuarowych gospodarzy, którą Teatr im. Wilama Horzycy zaprezentował podczas KONTAKTU: Noce i dnie, czyli między życiem a śmiercią w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. Swoje spojrzenie na Noce i dnie Marii Dąbrowskiej reżyser wyraźnie obsadził w dwóch różnych ramach: dziennej, zawrotnie wideoklipowej, wartkiej i siarczyście polskiej, oraz – po drugim antrakcie – wbitej w blejtram zadumanej nocy, nocy gorzkiej, nostalgicznie bezsennej, w której wracają szare smutki. Wiele specyficznego humoru i zdystansowania do postaci dramatu oraz celowego dekonstruowania słynnej powieści, wymieszanego z epickim rozmachem, sprawiło, iż widzowie KONTAKTU wychodzili z Teatru Horzycy z lekka oszołomieni, szczególnie wspaniałą grą nowej aktorki w zespole – Julii Szczepańskiej w roli Barbary Niechcic.
Przejmująca scena rozstrzelania mieszkańców Kalińca w Nocach i dniach, podczas I wojny światowej, dotkliwie przeniosła festiwalowych widzów w ogłuszający dźwięk syren przeciwlotniczych tej współczesnej wojny w Ukrainie, rozbrzmiewający w foyer Sceny na Zapleczu TWH. Wojny trwającej już trzy miesiące i tak boleśnie obecnej także w naszym kraju. Prapremiera Życia na wypadek wojny w reżyserii Uli Kijak została przygotowana w koprodukcji MFT KONTAKT, Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu oraz Teatru Polskiego w Bydgoszczy, przy współpracy Miejskiego Centrum Kultury w tym mieście. To właśnie do tego ostatniego miejsca, tuż po ucieczkach przed padającymi bombami, trafiły ukraińskie artystki zmuszone opuścić swoje domy i miejsca pracy. Wraz z kilkoma kobietami: artystką wizualną, poetką i pisarką, studentką, do niedawna aktorką Teatru im. Wasyla Wasylko w Odessie, prezenterką i wykładowczynią, czy śpiewaczką i flecistką, krok po kroku poznawaliśmy nową, wojenną rzeczywistość, w jakiej od 24 lutego były zmuszone się znaleźć, by umieć rozszyfrowywać nowe kody, zachowania, nie zwariować, lecz działać. Życie na wypadek wojny to rozdzierający i łamiący duszę szereg historii znalezionych w mediach społecznościowych. To jednak nie spektakl dokumentalny, „zimny”, lecz z racji działań wojennych w Ukrainie, właśnie teraz przede wszystkim rwący i bolesny przykład teatru, który jest zmuszony reagować na najbardziej aktualne wydarzenia. Brawa dla reżyserki spektaklu, Uli Kijak, brawa dla artystek, szczególnie Żeni Doliak z Odessy, (już w stałym zespole Teatru Polskiego w Bydgoszczy!) za przygotowanie w tak trudnym dla nich czasie jakże realnie wyśmienitego teatru.
Wypada w tym miejscu zacytować noblistkę, Olgę Tokarczuk: „(…) – Na pewno nie jest to czas dobry dla sztuki i kultury. Inter arma silent (W czasie wojny milczą Muzy). Ale z drugiej strony później ktoś będzie musiał to wszystko opisać i opowiedzieć.”. Stąd w rumuńskim przedstawieniu Trzy siostry. (Nie) zwykle swobodny scenariusz na podstawie Antoniego Czechowa (premiera w 2019 roku) na kilka sekund pojawił się rosyjski prezydent (Marius Manole) z przystawionym do głowy pistoletem. Nie wszyscy widzowie zauważyli tę krótką, ale jakże wymowną scenę, w której wojenna sztuka wyraźnie zmienia język na jeszcze ostrzejszy, a w rozpaczy i niemocy potrzebuje także dehumanizacji wroga. Tak aktualne akcenty dla reżysera Trzech sióstr… Radu Afrima, który wraz z Teatrul National „I.L. Caragiale” Bucuresti przepisał Czechowowski dramat na swój niezwykle oryginalny sposób, nie były jednak najważniejszymi. Afrim pokazał przede wszystkim współczesny i wręcz tragikomiczny świat Iriny, Maszy i Olgi, bardzo daleki od przypisanych im „duszo szczypatielnych” emocji i wprowadził nowe postaci, nadając im rolę dużo bardziej ważną niż w dramacie (jak np. kapitalnemu astronaucie Bobi’emu k68, w tej roli Ciprian Nicula). Taka swoiście egzystencjalno-kosmiczna układanka spotkała się z dość ambiwalentnymi reakcjami KONTAKTowej publiczności. Nie ma jednak wątpliwości, że „show” scenograficzne i kostiumy autorstwa Iriny Moscu, reżyseria dźwięku, świateł oraz multimedia wprawiły wszystkich w zachwyt wizualny, jakiego teatromani dawno w Toruniu nie doświadczyli.
Pierwszą część tegorocznego KONTAKTU zamknął spektakl Opowieści Lasku Wiedeńskiego z Państwowego Teatru Młodzieżowego w Wilnie wyreżyserowany przez Yanę Ross (najlepsza reżyserka KONTAKTU w 2016 roku, nagrodzona za Mewę z Teatru Miejskiego w Rejkiawiku). Tym razem Ross wzięła na warsztat dramat Ödöna von Horvátha z 1931 roku o początkach nazizmu w Niemczech i Austrii, ale przedstawiła go w tle współczesnych dylematów litewskich. Tradycje kulturowe i hipokryzja, tak dobrze znane także w Polsce, Ross podkreśla lub ukrywa w parodiach dziecięcych bajek, a barbarzyńskie gwałty wojenne akcentuje ironią, zgodnie z założeniem dramatu von Horvátha umieszczonego w stylistyce Volksstück. To w ludowych klechdach pojawiali się „mityczni” bohaterowie, tak potrzebni rodzącemu się nacjonalizmowi. Dziś po wschodniej stronie, niczym faszyzm bohaterom spektaklu umiejscowionym w latach trzydziestych ubiegłego wieku, zagraża nam raszyzm, równie groźny i przerażający…
Po dwóch tygodniach, w epilogu 26. MFT KONTAKT, widzowie zobaczyli najnowszą realizację autorskiego spektaklu Krystiana Lupy Imagine. Zaproszenie tak głośnego aktualnie spektaklu do festiwalowego miasta średniej wielkości nad Wisłą, było możliwe jedynie dlatego, iż Krystian Lupa w tym właśnie czasie miał prezentować swoje sceniczne „dziecko” w… Moskwie, na Festiwalu Złota Maska. Tym razem wojenne okoliczności „sprzyjały” widzom KONTAKTU, tyle że Lupa w swym teatralnym manifeście Imagine nie nakreślił im olśniewającej wizji dzieci kwiatów, ani nie popełnił hagiografii Johna Lennona, lecz wprowadził w swoistą pętlę czasu i zaprosił w bardzo długą psychodeliczną podróż. Jego surrealistyczna peregrynacja to zatrzymała się na przystanku z komunią z LSD, to „podejrzała” hippisowską orgię, „wpadła” do pokoju pustelnika Antonina Artauda (Grzegorz Artman i reprezentujący jego „gen szaleństwa” Andrzej Kłak), znieruchomiała na stypie z Patti Smith (Marta Zięba), Janis Joplin (Karolina Adamczyk), aktorką Marieliv (Ewa Skibińska) oraz Susan Sontag (Anna Ilczuk) i wpadła w trip z lubującym się w odmiennych stanach świadomości Timothy Leary’m (Julian Świeżewski). Celowo wymieniam prawie wszystkich „przyjaciół” zasiadających na kanapach u Artauda, gdyż warsztatowo warszawski zespół wszedł tutaj na swój Mount Everest i „sparaliżował” widzów KONTAKTU wręcz organiczną grą oraz „zagarnianiem” w swym niepohamowanym obrzędzie całego teatru. Nad całą „sonatą widm”, w swoim charakterystycznym stylu, czuwał z tylnych rzędów sam reżyser, z celnym lub mniej komentarzem, nucąc czy wchodząc w dialog z aktorami, którzy raz po raz „wypadali” z roli, powracali do siebie, swojego życia, do dwóch stanów świadomości. U Lupy jawili się na scenie niczym obłudne pokolenie, roszczące sobie prawo do ratowania świata. Tyle, że przed antraktem (po trzech godzinach!) mogli jeszcze „dotknąć” Lennona, dotknąć niczym w religijnym uniesieniu samego Chrystusa (Michał Lacheta, jedyny łódzki aktor w obsadzie) i zaraz usłyszeć uderzenie ciała Artauda o beton pod jego oknem…
Wydawać by się mogło, że Krystian Lupa tutaj postawił już kropkę, ale nie – reżyser chciał wyraźnie zaakcentować świat, który duch Artauda po erze hippisowskiej jest zmuszony oglądać. Obrazy wojny, obozów dla uchodźców, spotkań z Obcymi, by poprzez te obrazy wskrzesić siebie i Człowieka powracającego do mitu metafizyki i teatru okrucieństwa. Czy Lupa, tak jak jego sceniczny Heliogabal/Artaud (Piotr Skiba) w finale następującym po sześciu (!) godzinach, jako demencyjny szaleniec zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, wykrzykujący kazusy o spermie, wierzy w apokalipsę? Czy w szeregu szaleńców, na czele z Putinem, stawia także nas, przestających tolerować niuanse, coraz bardziej radykalnych w poglądach i szukających wybiórczo faktów na potwierdzenie swoich obłąkanych teorii? Na pewno Krystian Lupa swą poetyką kreowania obrazów teatralnych uczy innego spojrzenia na upływający czas, tak konceptualnie spowolniony, że wydaje się wyrwanym z pędzących ostatnio wojennych tygodni szponami hydry.
Po sześciogodzinnym przedstawieniu Krystiana Lupy widzom nie starczyłoby już sił na spotkanie z reżyserem i zespołem, ale po wcześniejszych przedstawieniach (także o połowę krótszych) tłumnie stawiali się w foyer Teatru im. Wilama Horzycy, by konfrontować swe subiektywne wrażenia ze zdaniem twórców, słuchać o kulisach powstawania przedstawień, zadawać pytania. To wszystko sprawia, że Festiwal na żywo staje się miejscem spotkań i wymiany myśli, a nie tylko oglądania spektakli. Podczas 26. edycji KONTAKTU reżyserzy biorący udział w Festiwalu kierowali warsztatami mistrzowskimi, studenci kierunków i specjalności związanych z wiedzą o teatrze z różnych uniwersytetów prowadzili spotkania oraz przygotowywali gazetę festiwalową „Donos”. Przed głównym budynkiem stanęła plenerowa wystawa poświęcona dyrektor Teatru im. Wilama Horzycy w latach 1983-1996, Krystynie Meissner, a jako wydarzenie, także w dziejach miasta, uznać można nadanie Jej imienia Scenie na Zapleczu, której była inicjatorką. Uroczystości towarzyszyły bardzo ciekawe rozmowy „Zszywanie Europy”, poświęcone Krystynie Meissner jako dyrektor i pomysłodawczyni MFT KONTAKT w latach 1991-96, z udziałem Jej współpracowników oraz dyrektorek i dyrektorów innych polskich festiwali, którzy skupili się także na problemach finansowania kultury po dwóch latach pandemii.
Wracając do myśli Olgi Tokarczuk: muzom teatru, Melpomenie i Talii zapewne nie jest teraz po drodze, wobec tragedii Ukrainy, skupiać się na treściach lekkich i relaksujących. Jednak program tegorocznego KONTAKTU, jak widać, nie mógł zupełnie odejść od tematu wojny. By ponownie „zszyć” Europę trzeba było próbować na bazie zdarzeń przeszłych, innych wojen i ich przyczyn rozmawiać o tej aktualnej. To się udało nawet w preludium, jakim była tegoroczna edycja Festiwalu. Oby podczas kolejnej wojna w Ukrainie była już przeszłością.