"Dziki Wschód" Przemysława Pilarskiego w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w portalu Teatrologia.info.
Dziki Wschód to najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gliwicach. Sztuka została napisana przez Przemysława Pilarskiego na zamówienie gliwickiej sceny, a reżyserii podjął się Jerzy Jan Połoński.Jest mrocznie, psychodelicznie, intrygująco. Spektakl został oparty na faktach, ale to licentia poetica. Wywołuje emocje, miejscami skrajne. Kto tu jest naprawdę ofiarą, a kto katem – zastanawiamy się, oglądając kolejne sceny? W jednym momencie współczujemy bohaterom, w innym – ich nienawidzimy. I to właśnie kochamy w teatrze!
Zespół Teatru Miejskiego w Gliwicach postanowił zmierzyć się z demonami przeszłości, o których wielu chciałoby zapomnieć. Traumy trzeba jednak przepracować, a trudne tematy oswoić. Po raz kolejny gliwicka scena zainspirowała się historią miasta i ludzi z nim związanych, serwując mocny spektakl, wobec którego nikt nie pozostanie obojętny.
Dziki Wschód to opowieść o krzywdzie i zemście, która została opowiedziana w niecodzienny sposób. Trudny, ale ważny. Akcja spektaklu została osadzona na Górnym Śląsku tuż po zakończeniu II wojny światowej, ale bohaterów poznajemy jeszcze wcześniej, dzięki obrazom z ich dzieciństwa i młodości. Główna bohaterka Lola (Leah) Potok to postać prawdziwa. Urodziła się w Będzinie 20 marca 1921 w rodzinie rzemieślników, a sama wybrała dla siebie fach krawcowej i ukończyła trzyletnią zawodową szkołę krawiecką w Katowicach. Kiedy zaczęła terminować w zawodzie, miała zaledwie 17 lat. Rok później wybuchła II wojna światowa. W 1941 roku poślubiła Salomona (Szlomo) Akerfelda. Ich drogi jednak szybko się rozeszły, a mężczyzna został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Lola miała dziesięcioro rodzeństwa i maleńką córeczkę – Itusię. Wszyscy trafili do obozu zagłady, lecz wojenną zawieruchę i piekło KL Auschwitz (gdzie pracowała w fabryce zbrojeniowej Weichsel Union Metallwerke) przetrwała tylko ona. W styczniu 1945 roku udało jej się uciec z „marszu śmierci”, który 17 stycznia 1945 roku ruszył z Oświęcimia w kierunku Wodzisławia Śląskiego. Schroniła się u szwagra w Królewskiej Hucie (od 1945 roku Chorzów). Swój życiorys spisała na polecenie Urzędu Bezpieczeństwa w Katowicach, gdy starała się o pracę. Tę otrzymała, a jakże – i to dzięki pomocy kolegi z lat dzieciństwa – Pinka Mąki. Już w lutym została p.o. komendanta więzienia dla Niemców w Gliwicach, gdzie pracowało wielu strażników pochodzenia żydowskiego. Co prawda przebywali tam więźniowie podejrzani o przynależność do gestapo, SS i innych organizacji nazistowskich, jednakże większość stanowili niemieccy mieszkańcy miasta. Sytuacja więźniów wyglądała fatalnie, wielu umarło na tyfus, inni zostali przewiezieni do obozu w świętochłowickiej Zgodzie. Lola zarządzała więzieniem, rozwiodła się z pierwszym mężem, romansowała też z Salomonem Morelem, komendantem wspomnianego Obozu Zgoda. Nie zabawiła jednak długo w Gliwicach. Kilka miesięcy po objęciu posady ukradła 49 tysięcy marek i uciekła. Miał jej w tym pomóc jej radziecki kochanek – oficer Zacharow. Najpierw wyjechała do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec, a następnie do Paryża. Tam poznała swojego przyszłego męża Michała Blatta i wraz z nim wyemigrowała do USA, gdzie do dziś mieszkają jej córki.
Losy Loli spisał dziennikarz John Sack w książce pod znaczącym tytułem Oko za oko. W Polsce jej dzieje przypomniał w 1989 roku Łukasz Wyrzykowski, który opisał je w artykule Zemsta Loli, opublikowanym na łamach „Dziennika Zachodniego”. Oparł go na tekście Sacka z magazynu „California”. Sprawą Loli zajmowała się także Teresa Semik z „Dziennika Zachodniego” oraz dr Bogusław Tracz z katowickiego IPN-u. Historia ta stała się kanwą sztuki stworzonej przez Pilarskiego, dramatopisarza, scenarzysty i dramaturga.
Choć sceniczna opowieść stanowi fikcję literacką, autor dołożył wszelkich starań, aby przeprowadzić porządną kwerendę historyczną. Poza informacjami dotyczącymi stricte życiorysu głównych bohaterów, pojawia się także wiele innych ciekawostek historycznych dotyczących życia miasta, w którym znajduje się siedziba teatru. Dramaturg eksploruje tematy, które jeszcze do niedawna stanowiły na Górnym Śląsku tabu. O Obozie na Zgodzie w Świętochłowicach niewiele zwykło się mówić. Od kilku lat pamięć o wydarzeniach, do których doszło za murami świętochłowickiego obozu, zaczęła być oswajana i przypominana. Kolejnym kamykiem przywołującym historię Ślązaków jest kwestia „Marszu na Zgodę”. Organizowany jest on od 2009 roku w ostatnią niedzielę stycznia. Jego uczestnicy przechodzą co roku dziesięciokilometrową trasę z centrum Katowic do bramy dawnego obozu w Świętochłowicach. Marsz ten upamiętnia Ślązaków dotkniętych sowieckimi represjami w latach 1945-48. Obóz ten wcześniej był filią hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Otwarto go ponownie w 1945 roku, gdy radzieccy żołnierze wkroczyli na Górny Śląsk. Trafiali tam m.in. Ślązacy podejrzewani o wrogi stosunek do władzy i żołnierze AK. Mowa jest także m.in. o spaleniu Teatru Victoria w styczniu 1945 roku przez Armię Czerwoną.
Przemysław Pilarski pokazał Lolę (Aleksandra Wojtysiak) jako krwawą mścicielkę, dokonującą odwetu na oprawcach, którzy doprowadzili do śmieci tylu jej bliskich. Wojtysiak staje się Erynią, boginią zemsty. Zawzięcie tropi niemieckich zbrodniarzy wojennych, przesłuchuje więźniów gliwickiego więzienia, szukając tych, którzy prześladowali i zgładzili jej rodzinę. W każdym widzi Josefa Mengele. Jest przesiąknięta żądzą mordu, która ją zaślepia. Jednakże kiedy znajduje tego, który winny jest całemu złu, jakie dotknęło Żydów, nie decyduje się na pozbawienie go życia. Po świetnie zagranej, bardzo symbolicznej scenie rozmowy z nieżyjąca matką, zmienia się. Cofa się, porzuca swój plan, przechodzi wewnętrzną metamorfozę. W pewnym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że to droga donikąd, a karane są niewłaściwe osoby. Czy faktycznie pani komendant przeszła metanoję, zmieniając radykalnie sposób postępowania? Tego nie wiadomo. Sackowi udało się zebrać relacje więźniów, którzy potwierdzili, że w ostatnich miesiącach jej urzędowania warunki bytowe w więzieniu uległy poprawie.
Tego samego nie można powiedzieć o Salomonie Morelu (Mariusz Galilejczyk), którego także poznajemy w różnych etapach jego życia – zarówno jako małego chłopca, który widzi, jak Niemcy mordują jego rodzinę, później komendanta obozu, a w finale – emeryta (tu w postać tę wciela się już Błażej Wójcik). Sceniczny Morel przypomina szaleńca. Upaja się władzą i traci poczucie rzeczywistości, karmiąc innych kolejnymi zmyślonymi historiami. Mistrz persyflażu. Kiedy inni się mu zwierzają, opowiadając o tragedii, jaka ich spotkała w obozie, on śmieje im się w twarz, szydzi. Jest bezwzględny. Postać, jaką wykreował Mateusz Galilejczyk, jest chyba jedną z najbardziej denerwujących (i dobrze!), która wwierca się w pamięć i nie daje o sobie zapomnieć. Z kolei starsze wcielenie Morela w interpretacji Błażeja Wójcika to już inna osoba, po przejściach, z bagażem doświadczeń, ale wciąż przekonana o słuszności swoich czynów.
Maciej Piasny, podobnie jak w Ożenku Pawła Aignera (Żewakin – eksoficer marynarki), także i tu wcielił się w Rosjanina. Jego bohater to typ hedonistyczny, chętnie korzystający z uciech życia – nawet w tak trudnych warunkach, w jakich przyszło mu żyć. Wykreowana przez niego postać stanowi egzemplifikację radzieckiego oficera.
Aleksandrze Maj powierzono kilka ról – małomównej niemieckiej służącej, sterroryzowanej przez Lolę oraz dziennikarki prowadzącej swoje prywatne śledztwo w sprawie Morela i świętochłowickiego obozu. Ważną postacią jest Josef Mengele, w którego wciela się Krzysztof Prałat. Demon śmierci krąży pomiędzy bohaterami. Jest zachowawczy, stonowany i pewny siebie.
Są i nadużywający alkoholu Rosjanie.
I tak można wyliczać w nieskończoność, bowiem wszyscy dobrze odnaleźli się w swoich rolach. Dramatopisarz operuje dosadnym językiem. Poprzez zachowania bohaterów, których stworzył, pyta czy można być jednocześnie dobrym i złym? Ofiarą i prześladowcą? Teatralna historia stanowi pretekst do stawiania pytań o kondycję człowieka, humanitaryzm i to, czy wolno nam osądzać innych. Bohaterów sztuki poznajmy z różnej perspektywy – nie tylko przez pryzmat akcji, która ich bezpośrednio dotyczy, ale też z opowieści byłego więźnia świętochłowickiego obozu i jego córki dziennikarki. Spektakl co prawda nie jest opowieścią opartą na faktach, bowiem to historia zmyślona, ale nie oznacza to, że nie mogła wydarzyć się naprawdę. Postaci zostały przedstawione wielowymiarowo. Każda została obdarzona prawdopodobnym życiorysem, backgroundem.
Scenografia Mariki Wojciechowskiej jest prosta, industrialna, symboliczna. Poszczególne jej elementy jak rusztowania, blachy faliste mogą pełnić różne funkcje. Miejsca akcji zaznaczono symbolicznymi napisami: „Klub Bagatela”, „Arbeit macht frei” czy „Obóz Zgoda”. Z kolei kostiumy stylizowane są na te z epoki. Zarówno niemieccy, jak i sowieccy żołnierze noszą mundury. W jednej ze scen mężczyźni mają przypięte do ramion płonące świece. Przypominają nieco chodzące menory.
Ważną rolę w spektaklu odkrywa światło. To ono tworzy klimat, sprawiając, że całość jest naprawdę atrakcyjna wizualnie. Spektakl czerpie pełnymi garściami ze stylistyki filmowej. Jego atutem jest wartka akcja, dobrze napisane dialogi i intertekstualne nawiązania wplecione w tekst. Twórcom udało się stworzyć spójną opowieść przedstawiającą losy głównych bohaterów od ich dzieciństwa, poprzez trudną młodość i dorosłość, aż po starość. Znajdziemy tu silne inspiracje kinem Dawida Lyncha oraz Quentina Tarantino i estetykę znaną z Urodzonych morderców i Bękartów wojny – Lola ma wiele wspólnego z filmową Shoshaną. To nie dziwi, bowiem Pilarski jest autorem wielu scenariuszy seriali, programów telewizyjnych i filmów krótkometrażowych.
W spektaklu znalazło się wiele udanych pomysłów reżyserskich. Jerzy Jan Połoński stworzył dynamiczny spektakl. Plany akcji zmieniają się tutaj błyskawicznie, bohaterowie są w ciągłym ruchu, pojawiają się też retrospekcje. Świetna jest scena ukazująca codzienną rutynę Loli czy spotkanie pani komendant z poszukiwanym przez nią zbrodniarzem (świetny Krzysztof Prałat). Poszczególne sceny, które mogłyby być filmowymi ujęciami, oddzielają wystąpienia kobiety-wampa, „lady in red”.
Diva wyjęta niczym z Moulin Rouge prowadzi widza przez poszczególne wydarzenia (świetna Karolina Olga Burek). Czasami w jej śpiew wkrada się fałszywa nuta. Celowo. Wskazuje nie tylko na to, że fałsz miesza się tutaj z prawdą. W tych momentach pojawia się pewien dyskomfort i dobrze, bowiem to gorzka opowieść i wcale nie ma nam być przyjemnie. Postać ta wprowadza element groteski. Pozornie nie pasuje do prowadzonej narracji, ale jednocześnie dopełnia ją songami niejako komentującymi sceniczną akcję.
Czy Dziki Wschód powtórzy sukces Najmrodzkiego, czyli dawno temu w Gliwicach? Dziś trudno wyrokować. Tematyka poruszona w spektaklu jest trudna, poważna i chyba nadal jeszcze nie została oswojona. Niewątpliwie najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gliwicach to przejmująca opowieść, która zasługuje na uwagę.
Dziki Wschód. Autor: Przemysław Pilarski; reżyseria: Jerzy Jan Połoński; scenografia i kostiumy: Marika Wojciechowska; muzyka: Joanna Piwowar-Antosiewicz; choreografia: Jarosław Staniek, Katarzyna Zielonka. Obsada: Kamila Baryczkowska, Karolina Olga Burek, Szymon Dobosik, Antonina Federowicz, Mariusz Galilejczyk, Katarzyna Gocał, Cezary Jabłoński, Aldona Karska, Łukasz Kucharzewski, Aleksandra Maj, Jolanta Olszewska, Maciej Piasny, Krzysztof Prałat, Karol Pruciak, Aleksandra Wojtysiak, Adrian Wajda, Błażej Wójcik. Teatr Miejski w Gliwicach, premiera 11 grudnia 2021.