Magdalena Grochowska napisała pierwszy tom biografii pt. „Różewicz. Rekonstrukcja” (tom 1) poety Tadeusza Różewicza dla wszystkich, którzy chcą - poza wierszami - dowiedzieć się czegoś więcej o twórcy. Pisze Adam Lizakowski.
Rekonstrukcja poety i jego życia znaczy odtworzenie czegoś ważnego, istotnego. Autorka dokonała tego na podstawie zachowanych - w tym przypadku - wierszy, dramatów, prozy czyli twórczości poety. Wykorzystała do tego celu także listy, fotografie, wspomnienia bliskich i dalekich poety, z którymi los go zetknął albo skrzyżował drogi. Dzięki jej ogromniej pracy książka powołała żywych i umarłych do opowiedzenia o kimś, kogo praktycznie znał każdy Polak urodzony po II wojnie światowej - poprzez lektury szkolne, gazety, teatry, słowem mass media. Historia opowiedziana swobodnie, czasem nawet mało dyskretnie, ale prawdziwie o życiu jednego poety, Polaka.
Aby zrozumieć poetę i jego poezję trzeba go zobaczyć poprzez jego życie, które było nie wyłącznie inspiracją, ale także siłą napędową jego twórczości. Różewicz to barwny krzak róży w ogrodzie życia, w kraju gdzie największe święta państwowe to dni wielkich przegranych bitew, wojen, porażek na przestrzeni wieków. To nie jest takie łatwe. Barwny krzak róży w szarym i biednym kraju przestraszonych ludzi, wiecznie się szamotających lub mocujących z wrogiem, którym była polityka, religia, literatura, kultura, własne korzenie tożsamości, wewnętrzne urazy na psychice, uczucia niespełnienia i niemocy.
Wielu czytelników może zadać sobie pytanie: skoro rodaków było „miliony”, to, dlaczego właśnie on? Dlatego, że jak mało kto, on potrafił pisać ważne wiersze zwrócone do świata, który wraz z nim stwarzał nową polską rzeczywistość po II wojnie światowej. Jak mało kto, on miał wewnętrzną swobodę i zdolność wysłowienia tego, co było nowe w polskiej poezji w drugiej połowie XX wieku? Był nowoczesny a zarazem duch czasu przeszłego „miał go w swoim posiadaniu”, bo należał do garstki poetów, którzy słyszeli ducha czasu. Był jednym z najważniejszych, dźwigającym na swoich ramionach wszystkie polskie obciążenia związane z historią i polityką. Z tego powodu odczuwał zmęczenie, jego ironia i cynizm dawały często znać o sobie, unikał ludzi ze swojego kręgu, nie brał udziału w zebraniach i jeśli musiał już coś zrobić lub „wykonać”, nie robił tego z uśmiechem, ale z grymasem lub kpiną. Taki był.
W biografii Grochowskiej Różewicz wciąż żyje, pisze o wojennych przeżyciach w czasie teraźniejszym, bo to one były ważnym elementem kształtującym jego osobowość, ale w przeciwieństwie do większości Polaków nie zachował ich tylko dla siebie, a wrześniową klęskę przyjął jako klęskę i majową, co do niej nie miał żadnych złudzeń. Otworzył się na teraźniejszość i przyszłość, zaczął uczestniczyć w życiu kraju, jako dziennikarz i jako poeta. Zdał sobie szybko sprawę z tego, gdzie jest jego miejsce, nikogo ostro nie osądzał a swojego życiowego wyboru nie traktował jako poświęcenia się „wyższej sprawie”, niczego nie idealizował ani niczemu się nie dziwił.
Książka jest tak skomponowana (bo to prywatna kompozycja/spojrzenie autorki), aby czytelnik nie był narażony na męki wyższego rzędu, typu: co poeta miał na myśli pisząc/mówiąc to i tamto. Przykładów i dowodów na to, co powyżej zostało napisane jest wiele. Strona 28: Różewicz sucho donosi Tchórzewskiemu w 1969… „jakaś osa wlazła mi do wnętrza”. Pół strony dalej, na 29, jest już rok 2003: „Olek zrobi serię zdjęć twarzy Różewicza”. Wbrew temu, że jest to „ciężka” lektura to „łatwo się ją czyta”.
Wielu czytelników poezji Tadeusza Różewicza będzie zdziwiona tym, że jego matka była córką rabina i w wieku 12 lat uciekła z domu lub została z niego uprowadzona, lub świadomie, jako dziecko, zdecydowała się na życie poza społecznością żydowską. Trafiła do księdza w miejscowości Osjaków koło Wielunia, który ją ochrzcił i wychował, przyuczył do zawodu a z czasem wydał za mąż w wieku 18 lat za starszego od niej o 10 lat przyszłego ojca poety, skromnego urzędnika państwowego Władysława.
Na przestrzeni stu lat rodzina matki poety „rozwiewa się jak mgła”. Tym sprawom jest poświęcony rozdział trzeci pt. „Wyszedłeś z matki razem z krwią”. Pani Grochowska zgłębia ten temat z dociekliwością detektywa. Razem z nią odwiedzamy miejsca w przestrzeni i czasie, który został zamknięty w ludzkich słowach i pamięci. Matka jego była bardziej Polką i katoliczką niż wiele innych matek Polek od pokoleń mających „polską krew”, od Bałtyku po Tatry. Wielu Polaków ma problem pod tym względem z Różewiczem i coraz częściej spotykam sformułowania, że Różewicz kamuflował lub urywał swoje żydowskie korzenie, argumentując swoje przepuszczenia na tym, że matka urodziła się w rodzinie żydowskiej, to musiała być Żydówka. Ludzie piszący o tym, że Różewicz miał cokolwiek wspólnego z Żydami czy żydostwem, to nie wiedzą, o czym piszą. Pochodzenie a wychowanie to jest ogromna różnica i przepaść w kulturze, a przede wszystkim w literaturze/poezji, pisaniu wierszy, gdy się pisze całym sobą, gdy potrzebna jest osobowość w stu procentach.
Poeta urodził się i dorastał w kulturze polskiej, żadnej innej, tylko i wyłącznie mówił po polsku i myślał jak Polak, żył jak Polak, chodził na lekcje religii jak Polak i żadnej religii, i kultury poza polskością nie znał. Jakie to skrywanie czy kamuflaż swojego żydostwa, można po raz kolejny się zapytać? A jeśli powstawały wiersze o holokauście, to nie, dlatego, że napisał je Żyd, ale dlatego, że czuł się człowiekiem, humanistą, którego drugi człowiek rozczarował. Temat ten można zakończyć słowami żony poety: „Ani Tadeusz, ani matka nigdy na ten temat nie rozmawiali” (s. 61). Trzeba dać wiarę słowom żony poety i uszanować przede wszystkim milczenie matki.
Na pytania jak było w partyzantce wcale nie odpowiada albo mówi „stare mądrości”, archaiczne doświadczenia żołnierzy wszystkich armii świata najpierw o onucach, jak ważna była umiejętność ich założenia na nogi, bo od nich zależało życie żołnierza/partyzanta, właściciela nóg. Mówi wprost i bez żadnych ogródek, że dzień zaczynał się od polowania na wszy, bo one były wszędzie a najgorsze były te na jajach, bo się w nie wżerały i nie było łatwo je wyciągnąć. Czy tyle ma tylko do powiedzenia partyzant po dwóch latach spędzonych w lesie?
Różewicz i Kraków
Po wojnie z Częstochowy młody poeta, dzięki wcześniejszej korespondencji z uznanym poetą Julianem Przybosiem, trafił do Krakowa. Zamieszkał w legendarnym już dzisiaj domu na ulicy Krupniczej 22. Jak pisze autorka książki: „Machina terroru nabrała rozpędu” (s. 271). Skończył się terror hitlerowski, rozpoczął się terror stalinowski, a Różewicz szukał własnej formy poetyckiej, sposobu, by wyrazić siebie jak najprościej? Pyta czy jest możliwa poezja po Auschwitz? Koszmar wojny, bolesne doświadczenia, upadek człowieka a nawet ludzkości. Powojenny niepokój, który przerodzi się w nieustający-wieczny niepokój. Poezja nie może być protestem przeciw czemuś, skargą małego człowieka, krzykiem duszy, narzucaniem się Bogu ze swoimi problemem istnienia. Poniżenie człowieka przez człowieka, tortury, zbydlęcenie, udręka i szczucie jednego na drugiego, dzierganie numerków na rękach, które człowiek ma do pracy, którą ma chwalić Najwyższego. Krew przelana, blizny zadane na ciele i psychice, znieczulenie, czy wolno o tym zapomnieć? Jak można o tym pisać? Czy poprzez twórczość twórcy powinni oskarżać morderców, wszystkich tych, co są winni? Czy po Auschwitz da się jeszcze pisać wiersze? Różewicz odpowiada – da się i pisze, aby kurz zapomnienia nie pokrył pokrzywdzonych i zamordowanych.
Wyprowadzka do Gliwic
Poeta Różewicz nie najlepiej czuje się w Krakowie, studiów nie kończy, w 1950 roku przenosi się do Gliwic, gdzie poślubia swoją ukochaną dziewczynę, Wiesławę, zakłada rodzinę. Jego młodszy, nieżyjący od kilka lat syn Jan określa to jako „spadek po bracie -wojenny”. Na prowincji śląskiej jest mu chyba dobrze, odnajduje się. Pracuje jako dziennikarz, wyjeżdża za granicę, synowie Kamil i Jan rosną. W listach do znajomych świat literacki, ten warszawsko-krakowski, określa jako „wychodek”, „wszy literackie”, „monstrualne gówno”. Ma powody, aby tak pisać pod koniec roku 1951, gdy w Polsce stalinizm osiąga swoje apogeum. Seweryn Polak, Grzegorz Lasota i inni atakują go za Eliota i Miłosza, poecie z trudem udaje się ujść cało z tej nagonki, chociaż, nie były to żarty i można było trafić do więzienia na wiele lat. Wiele lat później wspomniany Lasota powie, że zaczadził się, jak wielu stalinizmem.
Różewicz a Miłosz
Pod koniec książki autorka powołuje się na profesora Andrzeja Skrendo, który zastanawia się nad tym, dlaczego Różewicz nazwał Miłosza starszym bratem? I Skrendo sam sobie odpowiada: To znaczy zaakceptować to, że jest się drugim – po starszym bracie. To, że Różewicz czuł się drugim wynikało między innymi z tego, że tMiłosz napisał wiersz „Do Tadeusza Różewicza, poety” (s. 398). Poza tym powtórzę za profesorem - dostał nagrodę Nobla i był bardziej znany w świecie niż Różewicz.
Na pytanie „Kim jesteś?”, Tadeusz Różewicz odpowiedział przed laty: „Kto mnie uważnie czyta, ten wie”.
Czesław Miłosz odpowiedziałby na stu stronach albo napisałby książkę o tym, kim jest.
Dzieciństwo
„Spójrz na niemiecką mapę sztabową z czasu pierwszej wojny:
To jest dolina Niewiaży, samo serce Litwy.
Kto nią jechał, po obu stronach widział białe dwory.
Tu oto Kałnoberże, naprzeciwko Szetejnie,
Dom, w którym się urodziłem, wyraźnie widoczny”
(Czesław Miłosz, „Rok 1911” z tomu „Kroniki”)
Dalej by jeszcze dodał, że urodził się 30 czerwca 1911 roku w Szetejniach na Litwie, jako syn Aleksandra Miłosza i Weroniki z Kunatów, że był świadkiem wszystkich ważniejszych wydarzeń XX wieku, począwszy od rewolucji październikowej, przed którą uciekał z rodzicami jako 6-letni chłopiec, po ruchy hipisowskie w Berkeley i wojnę w Wietnamie, powstawanie „Solidarności”, kończąc na upadku komunizmu. Niemal wszystkie prądy myślowe i literackie, począwszy od romantyzmu w XIX wieku po dwudziestolecie między wojenne, poprzez XX wiek stały się przedmiotem jego refleksji.
Różewicz jest ojcem współczesnej poezji polskiej, która powstała po II wojnie światowej, a nie Miłosz. Porównywać Miłosza i Różewicza to jakby porównywać księgowego z powiatowego miasteczka z prezesem Bank of America, Mozarta z Salieri, czy Picasso z Matisse, C.K. Norwida z Waltem Whitmanem, czy Boba Dylana z Wojciechem Młynarskim. Poetycko było mu o wiele bliżej do Przybosia niż Miłosza.
Od strony politycznej Różewicz miałby o czym rozmawiać z młodszym bratem Miłosza, Andrzejem, który miał podobny wojenny życiorys do niego. Żołnierz AK w Wilnie i na Litwie, ratował Żydów, udzielał pomocy polskim oficerom w ucieczce z obozów internowania. Pan Czesław takiego życiorysu nie miał, chodził po Warszawie w czasie wojny z litewskim paszportem.
Książkę bardzo cienionej dziennikarki pani Magdaleny Grochowskiej polecam, z wielką niecierpliwością czekam na drugi tom biografii mojego poety z Wrocławia. Muszę też dodać - ja czekam - wraz z armią poetów, którzy urodzili się po wojnie i debiutowali nie ważne czy pięć, dziesięć czy pięćdziesiąt lat temu. Wszyscy jesteśmy żołnierzami Generała T. Różewicza.
Wszystkie cytaty pochodzą z „Różewicz. Rekonstrukcja. Tom 1”. Magdalena Grochowska. Dowody na Istnienie Wydawnictwo. Warszawa, 2021 r.