EN

15.11.2023, 12:01 Wersja do druku

Monika Strzępka i warszawskie teatry

Z uwagą przeczytałem wywiad jakiego udzieliła Monika Strzępka - dyrektor Teatru Dramatycznego w Warszawie Magdalenie Rigamonti („Monika Strzępka: aktor to miał być mój największy wróg [WYWIAD]”, onet.pl) oraz reportaż portalu Onet „Rok ze Strzępką. Monika Strzępka z zadeklarowanej feministki stała się wzorcem dyskryminacji”. Śledzę również całą dyskusję związaną z tą sprawą. Pisze Maciej Łukomski.

fot. Adrian Grycuk (CC BY-SA 3.0 PL)

Nie przepadam za spektaklami Moniki Strzępki. Widziałem kilka jej spektakli zrobionych wspólnie z Pawłem Demirskim i nie przypadły mi one do gustu. To nie jest moja bajka, tak samo jak premiery prezentowane za jej kadencji na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego. Z pewnością jest to reżyserka, która ma coś do powiedzenia i powinna mieć możliwość wystawiania swoich przedstawień. Jedni lubią chodzić na spektakle Moniki Strzępki czy Krzysztofa Warlikowskiego, inni wolą przedstawienia Macieja Englerta czy Agnieszki Glińskiej. Dla każdego powinno być miejsce w polskim teatrze, bo i różne są gusta publiczności.

Czy Monika Strzępka powinna otrzymać dyrekcję jednego z największych teatrów w Warszawie, o dużych możliwościach technicznych, gdzie widownia dużej sceny może pomieścić 500 osób? Czy znajdzie się tylu chętnych, codziennie, aby oglądać repertuar zaproponowany przez dyrektorkę? Czy scena nosząca imię wybitnego aktora Gustawa Holoubka, który grał głównie w repertuarze klasycznym, powinna grać spektakle o znanym fast foodzie? Czy w Warszawie potrzebny jest kolejny progresywny, poszukujący teatr, kiedy mamy już takich scen w stolicy kilka, a kolejny jest w tym samym budynku (Teatr Studio)? Odpowiedzcie Państwo sobie na te pytania sami.

Na pewno w Teatrze Dramatycznym, ani żadnej innej instytucji czy firmie, nie powinny mieć miejsca przemocowe sytuacje opisywane w reportażu Onetu. W każdym miejscu pracy dyrekcja powinna dbać o dobrą atmosferę w zespole i z szacunkiem traktować swoich pracowników. Jeśli w Teatrze Dramatycznym dochodziło do mobbingu, zwalniania aktorów z powodów światopglądowych i złego traktowania pracowników, osoby za to odpowiedzialne powinny ponieść surowe konsekwencje.

W wywiadzie dla Onetu dyrektorka Teatru Dramatycznego poruszyła ważną kwestię, która niestety dotyczy wielu warszawskich scen. Monika Strzępka zapowiedziała, że zwolni część aktorów będących na etacie w Teatrze Dramatycznym, bo nie ma dla nich pracy ("Dziś jednak 44-osobowy zespół aktorski musi zostać zmniejszony, bo przy mniejszej liczbie scen nie ma dla nich pracy. Nie możemy utrzymywać ich na etatach na koszt podatnika" - mówi Monika Strzępka w wywiadzie dla portalu Onet.pl). Tymczasem rzeczywistość jest inna. Dyrektorka Dramatycznego, zwalniając aktorów Dramatycznego, na ich miejsce przyjmuje aktorów, z którymi chce pracować, sama sobie zaprzeczając. Gdzie tu jest logika? Gdzie tu jest mowa o oszczędzaniu?

Postanowiłem sprawdzić, wchodząc na stronę internetową Teatru Dramatycznego, ile spektakli zagrają etatowi aktorzy tego teatru.

Większość aktorów będących na etacie w Teatrze Dramatycznym w listopadzie i grudniu zagra po zaledwie kilka przedstawień, np. Piotr Siwkiewicz, grający w czterech tytułach, wystąpi w listopadzie siedem razy w trzech tytułach. W grudniu na scenę Teatru Dramatycznego wyjdzie dwa razy, występując w jednej z ostatnich premier. Sprawdzam dalej, Anna Moskal grająca w pięciu tytułach, w listopadzie zagra dwa przedstawienia, w grudniu jedno. Młoda, uzdolniona aktorka Agata Góral w listopadzie zagra siedem spektakli, w grudniu żadnego. Wielu etatowych aktorów teatru w grudniu nie zagra na macierzystej scenie żadnego spektaklu. Aktorzy dostaną "gołą" pensję i będą sfrustrowani, że tkwią w artystycznym niebycie.

Z tego pewnie też powodu odeszło od tego sezonu z warszawskiego Teatru Współczesnego kilku aktorów, którzy będąc na etacie prawie w ogóle nie grali. Bywały miesiące, że na scenie przy Mokotowskiej nie zagrali żadnego przedstawienia. Zresztą we Współczesnym takich aktorów jest wielu. Większość zespołu aktorskiego na etacie, w tym uznane nazwiska, jest w obsadzie jednej czy dwóch sztuk, które grane są dwa, trzy razy w miesiącu albo w ogóle. Teatr z powodu oszczędności wystawia głównie przedstawienia małoobsadowe (wiele z nich zresztą znakomitych) i po prostu dla zespołu aktorskiego nie ma pracy. To jednak nie przeszkadza utrzymywać na etacie 30-osobowy zespół aktorski, który niewiele gra, a zatrudniać do spektakli gościnnych aktorów. W Teatrze Narodowym, dysponującym trzema scenami, grającym wieloobsadowe spektakle (wiele z nich znakomitych), mającym w repertuarze blisko 30 tytułów, na etacie jest ponad 60 aktorów. Wydaje się, że jest to odpowiednia ilość artystów na etacie przy takiej ilości scen i premier. Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Dużo spektakli w miesiącu gra tam może z 10 aktorów. Reszta wychodzi na scenę Narodowego 5-6 razy w miesiącu, głównie jako tło dla uznanych aktorów, tkwiąc od dwudziestu paru lat w artystycznym marazmie, bo raz, że niewiele grają, to jeszcze nie dostają szansy na zagranie większej roli. Co z tego, że ZUS zapłacony, prestiż bycia w zespole Narodowego, ale rozwoju żadnego. W zespole Narodowego (nie tylko zresztą tego, ale w wielu stołecznych teatrach) jest też kilku aktorów, którzy są na etacie, pobierają pensję, grają trzecioplanowe role w jakimś tytule, ale grany jest on dziesięć razy w sezonie. Współczuję takim aktorom, bo chcą z pewnością grać, pracować, a nie dostają takiej możliwości. A trudno zrezygnować z etatu w teatrze, bo zawsze to jakieś złudne poczucie bezpieczeństwa za minimalną krajową.

W tej kwestii nie dziwię się Monice Strzępce, która ratując finanse teatru, chce zwolnić część aktorów, dla których nie ma pracy (tylko po co w ich miejsce przyjmuje nowych aktorów?). Nie chce przerostu zatrudnienia zespołu aktorskiego, jaki ma to miejsce w większości stołecznych scen, płacenia z publicznych pieniędzy aktorom, którzy nic nie grają, pensji. Zwolnienie z pracy nie należy do przyjemnych doświadczeń, ale może być dla aktora ożywcze i może stać się trampoliną do ciekawszych wyzwań aktorskich, niż granie przez dwadzieścia lat epizodów na narodowej scenie.

A może powinno się wreszcie zrezygnować w publicznych teatrach z zespołu aktorskiego i zatrudniać aktorów na kontrakty jak ma to miejsce w prywatnych teatrach i na wielu innych polskich scenach, także tych publicznych. Obrońcy trwałości zespołów teatralnych podają argument, że stały zespół aktorski po latach jest bardziej zgrany i jest w stanie zagrać lepsze role i przedstawienia. Bywalcy teatrów wiedzą, że to żaden argument. Wybitne spektakle i role zdarzają się zarówno na scenach, gdzie jest stały zespół aktorski, jak i w teatrach, gdzie aktorzy zatrudniani są na kontrakty. Zresztą w dzisiejszych czasach połowa aktorów będących na etacie w teatrze, zajęta jest graniem w filmach i serialach. Nie ma czasu na próby do nowych spektakli w macierzystych teatrach.

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne