EN

16.12.2022, 08:39 Wersja do druku

Moje małe inferno

fot. Dominika Kluźniak

Dawno, dawno temu wszystko wszystkim się podobało.
Koniec bajki.

Byłam na spektaklu Refrakcja: choreografia spojrzeń autorstwa Magdy Fejdasz, Weroniki Pelczyńskiej i Patrycji Kowańskiej w Instytucie Teatralnym (to nie jest tekst sponsorowany!).

Nie jestem, jako widzka, chętna do angażowania się w przedstawienie inaczej jak tylko śmiechem, oklaskami, duszą i sercem lub umysłem. Lubię siedzieć i patrzeć. Lubię kiedy ciemność mnie obleka, a moje krzesło na widowni jest tylko moje. Ale stało się coś takiego w ten wieczór na Jazdowie, że nie wiem kiedy polubiłam przesiadanie się na inne miejsce, zmieniałam perspektywę patrzenia (bo można było!), rozglądałam się po ludziach, cieszyłam się wraz z nimi, śmiałam się, a pod koniec Refrakcji… kiwałam. Tak, może nie tańczyłam, ale kiwałam się radośnie.

Poczułam, że mam ciało, które może swobodnie brać udział w tym, co widzi; poczułam także, że mam serce, które jest w pełni otwarte na to, co się dzieje. Ale cóż z tego, skoro jeden pan na widowni wszystko zepsuł! A było tak blisko! Do ogólnego zachwytu zabrakło tylko zachwytu tego pana!

 – Człowieku! – miałam ochotę krzyknąć – Nie widzisz, pan, jakie to piękne, czyste i prawdziwe?!

Miałam do niego pretensje, a przecież sama, jako widzka, często dawałam sobie prawo do braku zachwytu… Miało mu się podobać, bo mnie się podobało.

Tak to już jest, kiedy nam na czymś zależy, prawda?

Niejednokrotnie przeżywałam tworzenie ulubionego spektaklu, czegoś, co było tak bardzo moje lub czemu byłam w stu procentach oddana (ostatnio wziął w niewolę moje serce Zamek w Teatrze Narodowym) i chciałam tą moją miłością zarazić świat. Ale nigdy, nigdy, nawet przy najbardziej udanych premierach nie udało mi się osiągnąć upragnionych stu procent zadowolonej widowni. I nigdy mi się to nie uda, o czym powinnam pamiętać wstając rano z łóżka.

A nie uda się, to pewne. Świat nie doświadczył jeszcze nigdy ani sekundy takiej mrzonki, żeby się wszystko wszystkim podobało (swoją drogą, jak człowiek sobie pomyśli, ile to jest WSZYSTKO oraz WSZYSCY, to robi się trochę słabo; WSZYSTKO to… bardzo dużo). Poza tym nie uda się, bo: różne wrażliwości, bo albo za długie, albo za krótkie, za śmieszne lub zbyt serio, a jeszcze zależy, czy się ogląda w niedzielę po obiedzie, czy we wtorek po pracy. No i ważne jest ciśnienie atmosferyczne, bo jak widz nie wypije przed spektaklem kawy, to nie będzie mu się podobało, utnie komara i powie, że nudne. Dobrze wiem, o czym mówię, bo miałam zeza ze zmęczenia na bardzo ciemnym, zacnym i pięknym monodramie.

Czemu więc walczyć o to, czego osiągnąć nie sposób?

Jesteśmy jak Don Kichot lub Syzyf, każdy kolejny spektakl, każda rola jest wysiłkiem od nowa. A przecież pchamy ten głaz i się nie poddajemy, za każdym razem w kulisie przed premierą serce lekko trzepoce.

Czasem wierzy się naiwnie całe aktorskie życie, że się uda, że pokochają!

A czasem się gorzknieje. Czasem się troszkę pije. Czasami za głęboki jest żal, że „nie zrozumieli” ci tam na widowni i ci tam – recenzenci.

Różnie toczą się aktorskie dzieje w tym nieustannym dążeniu do spełnienia i oklasków uznania.

Gdyby istniały infernalne kręgi aktorskie, jeden z nich nazywałby się Potrzeba Nieustannej Adoracji lub krąg Wiecznej Frustracji. Wszyscy (większość z nas?) musielibyśmy przez nie przejść, wszyscy byśmy tam chociaż na chwile utknęli.

Jakie to męczące wciąż od nowa zadziwiać siebie i świat. Jakie to trudne wciąż na nowo coś udowadniać. A przecież ta praca ma zachwycać, ma budzić emocje nie tylko w nas! Obojętność widza jest trudna do zniesienia, jeśli się wierzy w to, że sztuka czemuś służy.

A jednak w wigilijną noc, noc cudów, nie poprosiłabym o nic więcej niż zdrowie swoje i swoich bliskich.

Wesołych Świąt!

Źródło:

Materiał własny