„Moja wersja prawdy” Radosława Kotarskiego w reż. autora w Garnizonie Sztuki w Warszawe. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Przed godziną skończył się pogrzeb ojca, jego czworo dzieci (z dwóch małżeństw - dodajmy), niespecjalnie często utrzymujących ze sobą kontakt, spotyka się w ojca mieszkaniu, żeby uporządkować sprawy spadkowe. Na miejscu zastają bałagan, taki, jakby ktoś czegoś w nim szukał, śladów włamania jednak brak… Proszę się jednak nie spodziewać historii kryminalnej, raczej rodzinnej psychodramy, z pytaniami, co to TAK NAPRAWDĘ znaczy „być rodziną”. (Zdaniem Kacpra, którego nie postponowałbym tak całkowicie – skoro pochodzimy z jednych jąder – to rodziną jesteśmy).
Mam kilka uwag. Zabieg z ujawnieniem „przestępcy” właściwie na początku spektaklu wydał mi się dość karkołomny, całość trzymałaby w większym napięciu, z pożytkiem zresztą dla widowiska, gdyby skonstruować tekst z ujawnieniem tej tajemnicy w finale. Interakcje (szczęśliwie – nieliczne) z publicznością wydały mi się doskonale zbędne. A skoro przyjęliśmy konwencję realistyczną, to trochę inaczej narysowałbym Sarę, trudno mi bowiem było uwierzyć, że popularna instagramerka jest aż tak uległa, a z pewnością inaczej – Joannę, jej metamorfozy z Dra Jekylla w Mra Hyde’a także były dalekie od wiarygodności. W finale z kolei przemiana Kacpra następuje jednak deus ex machina, jeszcze jakieś drobiazgi sobie wynotowałem , ale…
Ale… mimo to spektakl ogląda się naprawdę dobrze, publiczność w nieczęstym dziś skupieniu śledzi owe meandry rodzinnych, nie zawsze oczywistych relacji, bardzo mi się podobało kilka pomysłów, np. ogranie porcelanowej ryby.
Największą jednak siłą tego przedstawienia są role - Czarka, którego wręcz obłędnie zagrał Maciej Zakościelny, i – Kacpra (znakomity Ignacy Liss). Choćby dla tych dwóch kreacji warto Moją Wersję Prawdy zobaczyć.