„Kora. Boska” w reż. Katarzyny Chlebny w Teatrze Nowym Proxima w Krakowie. Pisze Janusz M. Paluch w miesięczniku „Kraków i świat".
Jak pisać o spektaklu, który wzbudza skrajne emocje? Jednych zatrważa przesłaniem, drugich obraża, dla trzecich jest ewidentną prowokacją, a publiczność gotuje aktorom niekończące się owacje na stojąco. I zasłużenie, bo jest dobrze pomyślany i świetnie zagrany... Spektakl jest hołdem złożonym przez Katarzynę Chlebny (scenariusz, reżyseria i główna rola) Korze - Aleksandrze Jackowskiej, ponadpokoleniowej gwieździe polskiego rock and roiła. Znaliśmy jej głos, a kto bywał na jej koncertach - pamięta niesamowitą żywotność i ekspresję, radosny uśmiech i błysk szczęścia w oczach. Co kryło się za tą świetlistą kurtyną, nie do wszystkich docierało. O wielu szczegółach jej życia, pełnych dramatyzmu, dowiedzieliśmy się dużo później, a najwięcej po jej odejściu.
Przedstawienie zaczyna się w chwili śmierci Kory i przybycia niby do nieba. Spotyka tam trzy Matki Boskie... Ich role odtwarzają panowie: Matka Boska Częstochowska - Piotr Sieklucki, Matka Boska Guadalupe - Łukasz Błażejewski i Matka Boska Fatimska - Paweł Rupala. Kora musi przed nimi wykazać się w trzech dziedzinach - wiary, nadziei i miłości. Musi opowiedzieć swe życie, a właściwie wyśpiewać, wykrzyczeć z siebie wszystkie uczucia, by móc zostać w niebie. W dzieciństwie nie zaznała matczynej miłości, a w domu dziecka, gdzie trafiła, zakazywali mówić słowo „mama"... Tęsknota dziecka za matką przekształca się w traumę, zakrywa słabość i bezsilność nadpobudliwą agresją. Dobrze, że muzyczny talent tak u niej zaowocował, bo kto wie, dokąd zaprowadziłyby ją ścieżki po zaułkach Krakowa...
To mocny spektakl dla myślących widzów. Jeśli ktoś miałby poczuć się urażony, niech lepiej zostanie w domu. Albo dołączy do młodzieńca przed teatrem i bezmyślnie klepie zdrowaśki. Radzę odrzucić uprzedzenia i usiąść na widowni. Nie pożałujecie!