Jasiński powinien być proszony przez ministra kultury, dowolnej opcji politycznej, o doradztwo. I powinien dostać wsparcie od tegoż ministra dowolnej opcji. Tak zresztą jak i setki artystów, którzy dziś budują inną, wrażliwą Polskę - o Krzysztofie Jasińskim pisze Witold Bereś w felietonie miesięcznika „Kraków i Świat”.
Ponad sześć lat rządów szaleństwa i kłamstwa. Dwa lata pandemii. Zgonów najwięcej od zakończenia światowej wojny. Drożyzna. Chaos. A teraz brutalny atak naszego wielkiego wroga na naszego sąsiada. Miliony uchodźców. Sympatia. Wsparcie. Ale i zmęczenie. Niepewność. Strach.
Nagle o wojnie mówi się jak o drugim śniadaniu, a Amerykanie wzmacniają Polskę jak frontową twierdzę. Następuje mentalna transformacja naszej Europy. Lecz wcale nie jest pewne, że wszystko pójdzie w tym jasnym kierunku: wspierania wolności, ludzkiej solidarności i walki ze Złem.
Co myśleć, jak iść swoją drogą, jak spokojnie oddychać, gdy klikasz w sieci i dostajesz zdjęcia zamordowanych dzieci? Gdy przerzucasz kanał w telewizorze i widzisz rakiety uderzające w bloki mieszkalne? Gdy w panice uciekasz na spacer na wiosenną ulicę, a ona już pełna tych, którzy uciekli – tyle że nie przed programem TV pokazującym bombardowanie, ale przed prawdziwymi bombami?
Nie wiemy więc, najtęższe głowy nie wiedzą, jak to się skończy. Jak się śmiać, jak żyć, wiedząc, że następne bomby mogą spaść na twoje miasto, na twoje dzieci, na twoje wnuczki?
Z drugiej strony wiadomo, że urwać się z tego świata nie tylko nie da, a nawet byłoby to po prostu szkodliwe. Wieża z kości słoniowej wygląda dobrze tylko na średniowiecznych iluminowanych miniaturach.
A jednak można, zachowując umiar, ratować się sztuką.
Więc książka. Wielka klasyka. Dzięki przyjacielowi i wybitnemu wydawcy Wojtkowi Ornatowi odkrywam całego Josepha Rotha. Dotychczas znany był mi tylko z Marsza Radetzky’ego. Nagle odkrywam przezabawną Historię tysiąca i drugiej nocy. Wzruszam się Legendą o świętym pijaku. Pochłaniam opowiadanie Popiersie cesarza. Czytam Niemego proroka, czyli przestrogę przed rewolucją, i piszę – o, dziękuję ci, Austerio! – do tego tomu przedmowę.
Mówi się, że Roth to piewca zaginionego świata Austro-Węgier. Że opowiada o zgubie rewolucji. Że przywołuje zaginione kresy. Ale ja w nim widzę współczesność i remedium na dzisiejszy zgiełk.
* * *
Teatr? W Krakowie doskonałych scen jest bez liku. Ja ostatnio pasjami chadzam do STU. To jedna z kilkunastu prawdziwych pereł kulturalnej Polski. Krakus może być dumny z tego, że takich miejsc w Krakowie jest więcej – i cieszyć się trzeba, że władze miasta na kulturę wydają 4 procent rocznego budżetu, czyli więcej niż Polska na zbrojenia.
A sam Jasiński od dłuższego czasu konsekwentnie idzie drogą artysty, który znajduje na scenie (i daje nam!) wytchnienie od paskudnego świata, ale przenigdy nie zapomina o tym, że świat Zła istnieje. Więc nienachalnie kłuje nas, by przypomnieć, po której stronie mamy być.
Jeśli coś wkurza, to że polityczna Polska centralna (zwłaszcza dzisiejsza) za nic ma te miejsca. A tymczasem Jasiński powinien być proszony przez ministra kultury, dowolnej opcji politycznej, o doradztwo. I powinien dostać wsparcie od tegoż ministra dowolnej opcji. Tak zresztą jak i setki artystów, którzy dziś budują inną, wrażliwą Polskę.
* * *
Kino? Na koniec pochwalę się dziełem również moim, choć jego głównym twórcą jest mój przyjaciel Artur W. Baron. Właśnie ukończyliśmy – on jako scenarzysta i reżyser, Aneta Zagórska jako producentka wiodąca i ja jako producent kreatywny Prawdziwe życie aniołów, film, który nawiązuje do dawnego Anioła w Krakowie. W rolach głównych Kinga Preis i… Krzysztof Globisz. To on po ciężkiej chorobie (wyniszczający udar i afazja) stanął przed kamerą – i to jest już wielkim sukcesem. Ale największym jest spokojna, liryczna narracja, piękne, mądre kino, które Baron stworzył i z którego nie tylko jestem dumny jako współproducent, ale które na szczęście nie daje dzisiaj rechotu zapomnienia, ale daje oddech.
* * *
Wierzę więc, że jakimś, choć pewnie niewielkim sposobem jest wyszukiwanie „drobnych przyjemności na ciężki czas”. Wyszukiwanie czynności, zadań i nawyków, znajdowanie smaków, podłapywanie drobiazgów, które sprawiają nam przyjemność. Oddawanie uśmiechu, a nie rechotu. Smakowanie książek, spektakli teatralnych, wystaw, filmów (tych nowych w kinach i starych, wygrzebywanych w sieci).
Szukajmy przyjemności, które nie znieczulą nas na krzywdę dziejącą się za oknami, ale pomogą nam ocalić siebie. Czytajmy. Oglądajmy. Słuchajmy. Pomagajmy, jak się da, ale nie zapominajmy o przyjaźniach. Wyrabiajmy w sobie nawyk bycia dobrym dla siebie nawzajem. Nawyk życzliwości. Nawyk zaufania. Tych nawyków szaleni władcy się najbardziej chyba wśród ludzi obawiają! Pokoju dla was wszystkich, jakkolwiek katabasowo to brzmi!
Słowem – smakujmy życie, nie ile się da, ale tyle, żeby zgagi nie było.