EN

4.02.2023, 11:24 Wersja do druku

Mistrz i Małgorzata

„Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Magda Hueckel / mat. teatru

Są pewne spektakle, do których wracam jak bumerang, kilkukrotnie i trzymam się ich bardzo rozpaczliwie na mojej teatralnej drodze. Jednym z takich przedstawień jest „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze Ludowym w Krakowie.

Paweł Passini i Artur Pałyga w swojej realizacji trzymają się wiernie głównej fabularnej osi książki ale jednocześnie przesuwają akcenty nakreślone przez Bułhakowa w powieści, tworząc przed widzami obraz zupełnie innego miasta i zupełnie innego diabła. Zamiast Moskwy widzimy miasto globalne - każde miejsce na ziemi „skażone” człowiekiem. Dodatkowo cała trupa Wolanda zostaje zupełnie odarta z ich książkowej śmieszności i filuterności. Figle, których się dopuszczają, tracą swój zabawny charakter i stają się realnie przerażające. Sam Woland zinterpretowany w doskonały sposób przez Pawła Janysta – rola zagrana na najwyższym poziomie; warto na ten spektakl iść tylko po to, żeby zobaczyć jakim zwierzęciem scenicznym jest ten człowiek – jest bardzo ciekawie skonstruowaną postacią wymykającą się wyobrażeniom Wolanda, do których przywykliśmy. Zamiast dostojnego, poważnego profesora czarnej magii zostaje nam zaserwowany drobny, chłopięcy, niemalże niewinny diabeł w dzwonach i wzorzystych koszulach. Niech jednak nie zwiedzie was wygląd, bo moc jaka drzemie w tym niepozornym ciele jest przerażająca i niszczycielska. Ten wybór obsadowy dobitnie podkreśla, że bardzo często zło wygląda na mniej niebezpieczne, niż jest w rzeczywistości. Dodatkowo zagrane jest tak figlarnie i tak niewinnie, że odkrywamy do czego zdolny jest Woland dopiero z przysłowiową ręką w nocniku, kiedy nie mamy już szansy na ucieczkę.

Ciekawym momentem spektaklu jest pokaz czarnej magii w teatrze Variétés, a czarną magią jest konfrontacja widzów z własnymi poglądami i potwierdzenie bądź zaprzeczenie swojej wiary w dogmaty religijne czy przesądy. „Czarna magia” musi oczywiście zostać zdemaskowana, a wtedy widzowie otrzymują rzetelne wyniki badań przeprowadzonych przez TNS OBOP, z których dowiadują się między innymi, że w kraju gdzie prawie 90% ludzi deklaruje się jako katolicy, tylko połowa wierzy w to, że Jezus zmartwychwstał. Każdy wierzy w to, w co jest mu wygodnie wierzyć i nawet taki monolit jak polscy wierni  ma znamiona pęknięć i podziałów.  Są też i tacy, którzy nie wierzą w nic i rodzi się wtedy zasadnicze pytanie: co stanowi sens i motywację ich życia? Trupa Wolanda błyskotliwie nas demaskuje i stwierdza, że nie dla przyjemności żyjemy, bo życie z rzadka jest miłe, więc żyjemy chyba tylko z tchórzostwa i ono jest naszym nowym bogiem.

Intersującym i godnym zauważenia wątkiem są również nadpisane przez Pałygę meta rozważania poświęcone sensowi adaptowania „Mistrza i Małgorzaty”, a jednocześnie adaptowania jakiegokolwiek tekstu kultury i faktycznej relacji między twórcą dzieła, a adaptatorem. Przemyślenia na ten temat ujawniają się w równolegle prowadzonym przez cały spektakl dialogu między Bułhakowem (Paweł Janyst), a adaptatorem, w którym dopatruję się alter ego Pałygi (Jan Nosal). Całość można zamknąć w metaforze statku w butelce: Mistrz patrzy w szyjkę butelki na Jeszuę i Piłata, Bułhakow spogląda na Mistrza z góry przez szyjkę butelki, na Bułhakowa spogląda adaptator. Pytanie: kto spogląda z góry na adaptatora? Widzowie? Czy obserwuje on również sam siebie? A dalej, czy adaptator przetwarza też siebie i swoje doświadczenia w tekście? Bardzo dobry element spektaklu wart przemyślenia, ponieważ nierozerwalnie łączy się z motywem twórcy i jego więzi z dziełem stanowiącym przecież jedną z osi powieści.

Ogromne brawa należą się też Danielowi Słomińskiemu, Franciszce Kierc-Franik i Katarzynie Łuszczyk za choreografię, muzykę i reżyserię świateł, ponieważ spektakl wygląda i brzmi nieziemsko. Sekwencja ukrzyżowania Jeszui, za każdym razem kiedy widzę ten spektakl, powoduje u mnie ogromne ciarki. Harmonia świateł, dźwięków wibrującej muzyki przeszywającej przestrzeń w połączeniu z choreografią sceny i doskonałą grą aktorską zasługuje na więcej niż uchylenie kapelusza, bo jest to pierwszorzędne widowisko.

Niezwykłe wrażenie zawsze wywiera na mnie również niewielka sekwencja, która może umknąć uwadze widza, gdyż dzieje się z tyłu sceny, kiedy na pierwszym planie trwa rozmowa Mistrza i Iwana Bezdomnego. W tle można wówczas dostrzec, jak przez cały czas trwania rozmowy tej dwójki, Małgorzata splata się w osobliwym tańcu z Wolandem, jakby sugerowano, że jej spotkanie z Mistrzem nie było zrządzeniem losu, ale samego diabła, który miał wobec niego plan, chcąc go doprowadzić do tego miejsca, w którym się aktualnie znalazł. Doskonale zaakcentowane jest także  to, o czym sporo myślałem po obejrzeniu „Każdy dostanie to, w co wierzy” z Teatru Powszechnego w Warszawie. Czytając „Mistrza i Małgorzatę”, zawsze myślałem, że to książka w głównej mierze o sile miłości, ale tak naprawdę rzeczona siła jest przemocą, toksycznym uczuciem, a cała powieść ukazuje, jak wiele jest zła w człowieku, a relacja Mistrza i Małgorzaty staje się tego kondensatem.

Pozostając w temacie tytułowej relacji, muszę wspomnieć o Annie Pijanowskiej w roli Małgorzaty. Jest to mocna i dramatyczna rola, z wyjątkowo sugestywnie ograną fizycznością, która zostaje w głowie na bardzo długo. W pamięć zapada zwłaszcza scena, gdy zapłakana Małgorzata wygłasza monolog do niekochanego męża – ten obraz rozrywa serce. Jest to nasz pierwszy kontakt z bohaterką, trwający zaledwie chwilę, a ukazujący ogrom jej nieszczęścia i zagubienia w życiu. Delikatny, samotny liść drżący na wietrze, który nie jest w stanie tak naprawdę być z nikim – ani ze swoim mężem, czego jest pewna, ale też z Mistrzem, o czym dopiero się przekona. Skazana na swój smutek i samotność.

Istotnym kluczem odczytania postaci Małgorzaty jest również jej zezwierzęcenie po przemianie w wiedźmę. Ujawniają się wówczas jej dzikie instynkty zarówno seksualne, jak i moralne. Dodatkowo w finale możemy zobaczyć ją jako figurę niemal małpią, czym sięga do źródeł ludzkości i jako hybryda człowieka i zwierzęcia stara się pogodzić w sobie własną transformację, miłość do Mistrza oraz skomplikowaną relację z Wolandem i samym bogiem. Bolesnym dla odbiorcy jest widok, gdy usiłuje obudzić martwego już Mistrza, wykorzystując na poły zwierzęce, na poły ludzkie nieporadne ruchy, będąc ewidentnie zagubioną w sytuacji osamotnienia i nie wiedząc, co powinna dalej zrobić. Ta scena to metafora ludzkości; obraz wystraszonego zwierzęcia miotanego przez różne siły, nad którymi stara się bezradnie zapanować, to obraz człowieka próbującego oswajać rzeczywistość.

Trudno nie wspomnieć o reszcie obsady, bo tworzą oni doskonale działający organizm, który zapewnia funkcjonowanie tej szalonej inscenizacyjnej maszyny najwyższych obrotach przez bite trzy godziny. Na gromkie brawa zasługuje z pewnością Weronika Kowalska za swoja interpretację Helli i Maciej Namysło za role Iwana Bezdomnego i apostoła Mateusza. Ta dwójka kradnie swoimi popisami na scenie 70% uwagi, kiedy tylko się pojawiają (a wiem, że 70%, ponieważ dokładnie to obliczyłem ze wzoru na deltę i pole powierzchni kuli). Bardzo ważna i dojrzała jest także kreacja Piotra Franasowicza. Jego Jeszua wywołuje w człowieku bezsilną złość na władze skazujące go na śmierć, a dodatkowo postać ta uwydatnia wątek adaptatora i treści adaptowanej, gdyż za Jeszuą chodzi cały czas Mateusz Lewi i spisuje (adaptuje) to, co Jeszua mówi i robi, a jak podkreśla sam zainteresowany, nic co spisał Lewi nie miało miejsca. Więc ponownie pojawia się pytanie: co wolno, a czego nie wolno adaptatorowi, a także czy jest sens przemycania siebie w adaptacji.

A że adaptator też człowiek, to należy podkreślić, iż cały spektakl to udana próba badania kondycji współczesnego człowieka – na ile tak naprawdę potrzebuje i chce wolności, a na ile chce być tylko antysystemowy w imię aktualnych trendów i w końcu, ile poświęci dla wolności. Passini nie proponuje gotowych rozwiązań, ale zmusza do myślenia, stawiając celne pytania, na które musimy znaleźć odpowiedzi w naszych serduszkach.

Kiedy oglądałem ten spektakl premierowo w 2018 roku myślałem, że pytania padające ze sceny są patetyczne i przesadzone. Siedząc na widowni w 2023 roku, te same pytania o wojnę, zmiany klimatyczne, transformacje społeczne odbijają się echem w mojej głowie i powracają, ponieważ jako ludzkość znajdujemy się w miejscu, w które miałem nadzieję i obstawiałem, że nie zawędrujemy. I wściekły tłum pragnący cudów, religijnych czy też niereligijnych, staje się  żarłoczny i powoli pożeramy samych siebie.

Passini niestety stworzył w Ludowym spektakl-proroctwo – niestety dla nas, ale stety dla niego, bo realnie jest to dzieło kompletne.

Źródło:

teatralna-kicia.tumblr.com
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia

Data publikacji oryginału:

30.01.2023