- W Polsce artyści są traktowani po macoszemu. Tylko 14 proc. z nas jest zatrudnionych na etacie, cała reszta pracuje na umowach śmieciowych bądź prowadzi własną działalność gospodarczą. Nie jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji - podkreśla w rozmowie z PAP aktor i producent Marcin Kwaśny.
PAP: MKiDN pracuje nad projektem ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego. Czy ustawa jest potrzebna komuś takiemu jak pan, kto nie tylko gra w teatrze, filmie, ale także prowadzi własną działalność gospodarczą?
Marcin Kwaśny: Nie znam jej założeń, ale uważam, że ustawa, która reguluje status artysty w naszym kraju, jest niezwykle potrzebna. W innych krajach - np. Francji czy Niemczech - takie regulacje funkcjonują. Francuscy artyści, którzy mają przestoje w pracy, a przecież my wykonujemy wolny zawód, nasza praca bardzo często jest nieregularna, otrzymują dotacje od związku zawodowego. Mogą sobie pozwolić na okresy przestoju bez żadnego uszczerbku. W Niemczech z kolei aktor, który gra w teatrze ma na tyle duże wynagrodzenie, że nie musi łapać dziesięciu srok za ogon, jak jest to w Polsce. Niestety, z teatru człowiek nie wyżyje, tylko gra tam dla rozwoju artystycznego i szlifowania warsztatu, natomiast satysfakcji pieniężnej najczęściej z tego nie ma. Płace w teatrach, nie mówię o tych warszawskich, bo te jeszcze jakoś funkcjonują, ale o reszcie kraju, są głodowe. Aktorzy mają płacone za każdy spektakl, ale stawki wahają się od 100 do 300 zł, w zależności od miejsca. W Polsce artyści są traktowani bardzo po macoszemu. Można powiedzieć, że działalność artystyczna jest zrównana w naszym kraju z działalnością przedsiębiorcy. Nawet kiedy nie mamy dochodów, to musimy np. płacić wysoki ZUS.
PAP: Zna pan te problemy z własnego doświadczenia. Od 2008 roku ma pan firmę zajmującą się m.in. produkcją spektakli, filmów i prowadzeniem imprez.
M.K.: Zgadza się. I przez pierwsze dwa lata działalności byłem zwolniony z płacenia pełnego ZUS-u. Później, kiedy różnie bywało w moim życiu zawodowym, miałem momenty przestoju, musiałem i tak płacić bardzo wysoki ZUS. Uważam, że to krzywdzące dla artysty. Powinien płacić składki ZUS zależne od jego zarobków, bo czasami mamy dochody zerowe, a ZUS płacimy wysoki. Jeżeli rozwiązania proponowane przez MKiDN będą poprawiać sytuację artystów, którzy są zatrudnieni na umowach śmieciowych bądź prowadzą własną działalność gospodarczą, to jak najbardziej jestem za takimi regulacjami.
PAP: Jakie rozwiązania prawne powinny znaleźć się w ustawie dotyczącej funkcjonowania artystów?
M.K.: Przewidujące dopłaty do składek ZUS albo zupełne zwolnienie z płacenia ZUS-u. Obecnie mamy możliwość korzystania z Tarcz Antykryzysowych, ale jest to rozwiązanie doraźne. Sam korzystałem z pierwszych dwóch tarcz, nie płaciłem przez trzy miesiące ZUS-u, co bardzo ułatwiło mi działanie, ponieważ straciłem mnóstwo kontraktów, nie grałem spektakli wyjazdowych. Poza tym po 16 latach pracy na etacie w teatrze przeszedłem na samozatrudnienie, więc myślę, że odczułem skutki tej pandemii na równi z innymi kolegami. Uważam jednak, że jestem w grupie szczęściarzy, którzy pracują w serialu, więc nie mam prawa narzekać, ale sytuacja na planach jest również niepewna. W każdej chwili ktoś może zachorować i nastąpią przerwy w zdjęciach. Mnie dwa razy już spadł film, duża fabuła międzynarodowa.
PAP: Z jakimi jeszcze problemami wiąże się bycie artystą w Polsce?
M.K.: Dotarłem do statystyk, że tylko 14 proc. artystów w Polsce jest zatrudnionych na etacie, cała reszta pracuje na umowach śmieciowych bądź prowadzi własną działalność gospodarczą. Nie jesteśmy na uprzywilejowanej pozycji. Są na niej tylko nieliczni, znani z pierwszych stron gazet, pozostali nie mogą np. wziąć kredytu, bo nie mają stałego zatrudnienia.
PAP: Spora część artystów za pracę otrzymuję wynagrodzenie poniżej średniej krajowej...
M.K.: Przez długi czas, kiedy należałem do Związku Artystów Scen Polskich próbowaliśmy to z kolegami zmienić, niestety natrafiliśmy na beton. Może się narażę mówiąc to, ale stowarzyszenie aktorów polskich nie reprezentuje w pełni interesów środowiska. Jest ciałem opiniotwórczym, ale daleko mu do silnego związku zawodowego, który by naprawdę bronił praw aktorów. Rynek jest nieuregulowany. W Stanach Zjednoczonych jest tak, że aktor, który nie jest w związku zawodowym nie może grać, a jeżeli producent go mimo wszystko zatrudnia, musi płacić określone sumy związkom zawodowym. W Polsce jest wolna amerykanka. Gra każdy, często amatorzy dumpingują ceny, grając za psi grosz, a ja nie po to kończyłem Akademię Teatralną w Warszawie, nie po to pisałem pracę magisterską, żeby potem grać za 200 zł w paradokumencie. To uwłacza mojemu zawodowi, w który - w mojej ocenie - jest wpisana misja. Aktor powinien jednak coś sobą reprezentować.
PAP: Ministerstwo Kultury w swoim projekcie proponuje m.in. powołanie Polskiej Izby Artystów. Będzie ona posiadała swoją radę, do której wejdzie 21 osób, w tym 14 przedstawicieli środowiska artystycznego. Czy jest to dobre rozwiązania w pana ocenie?
M.K.: Cieszę się, że ministerstwo wyciąga rękę do artystów, dlatego że wszelkie zmiany w prawie powinny być konsultowane. Uważam, że największy błąd politycy popełniają wówczas, gdy ingerują w działalność artystyczną bez wcześniejszych konsultacji, więc jeżeli ta rada ma służyć temu, żeby diagnozować bolączki środowiska, rozwiązywać problemy realnie, a nie tylko w teorii, to jestem za.