„Chłopcy z Placu Broni” wg Ferenca Molnara w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
Bydgoski Teatr Kameralny im. Wandy Rucińskiej, ambitnie układający swój repertuar, dzięki któremu o tej instytucji robi się coraz głośniej w Polsce, zaprosił do współpracy nad swym najnowszym tytułem Chłopcy z Placu Broni jednego z najwybitniejszych reżyserów teatru muzycznego w naszym kraju – Wojciecha Kościelniaka. Już ten fakt gwarantował niemały sukces, ale adaptacja powieści Ferenca Molnara z 1907 roku i lektury obowiązkowej dla klas piątych mogła wprawić młodych i starszych widzów w pewne wahanie. Czy aby spektakl będzie ciekawy? Czy prawie trzygodzinna inscenizacja lektury, która do najłatwiejszych nie należy, z jej obco brzmiącymi imionami i nazwiskami bohaterów, które trudno było zapamiętać, a tym bardziej się zorientować, kto jest kim oraz do którego obozu należy, mimowolnie nie znuży współczesnego widza?
Nic bardziej mylnego: należąca do klasyki młodzieżowej literatury światowej powieść „węgierskiego Moliera” (Molnár był przede wszystkim dramaturgiem, autorem 42 sztuk teatralnych wystawianych na scenach europejskich i amerykańskich) w scenariuszu Wojciecha Kościelniaka i nutach autora muzyki, Mariusza Obijalskiego, okazała się idealnym materiałem na musical fabularny! Ta forma teatralna najlepiej sprawdza się przecież w narracjach rozgrywających się w grupach, jak np. w broadwayowskim Hair Ragniego i Rado czy w Metrze w reżyserii Janusza Józefowicza. To m.in. w nich historie konfliktów (także wewnętrznych) stanowią składnik rozrywki nie do pogardzenia w sztuce musicalowej i cieszą się nieustannie rekordową oglądalnością. Korzyść tę w pełni zrozumiał dyrektor Teatru Kameralnego, Mariusz Napierała, zapraszając Wojciecha Kościelniaka do realizacji Chłopców z Placu Broni nad brzeg Brdy.
Jak możemy pamiętać z lektury, dominantę dramaturgiczną scenariusza stanowić powinien konflikt dwóch grup: pozytywnej – chłopców z Placu Broni w Budapeszcie – i ich groźnych antagonistów z paczki Czerwonych Koszul. I tak też się dzieje na scenie, ale to przede wszystkim muzyka, piosenki oraz ruch sceniczny w scenach wokalno-tanecznych przyczyniają się do sukcesu przedstawienia i wzbudzają nie zawsze niemy zachwyt publiczności oglądającej bydgoskich Chłopców z Placu Broni. Dzieje się tak, gdyż partytura musicalu została idealnie scalona z postaciami, wyrazistościami ruchu i mimiki oraz talentem wokalnym zespołu aktorskiego Teatru Kameralnego, niezwykle młodego i „krwistego” muzycznie oraz choreograficznie, dzięki któremu widowiskowość spektaklu osiąga w wielu scenach poziom gatunkowy najwyższej próby! Na taką intensywność wrażeń mają wpływ przewyborna bałkańska muzyka folkowa (Mariusz Obijalski), zdominowana dźwiękami instrumentów dętych oraz niezwykle energetyczna, wręcz popisowo „męska” zbiorowa choreografia Mateusza Pietrzaka. Przeplatane są dramaturgicznymi „pauzami” w przejmujących songach Erno Nemeczka (Julia Witulska) czy Janosza Boki (Nikodem Bogdański) lub edukacyjnie nieodzownymi w tłumaczeniu Weissa (Adrian Wiśniewski) młodym widzom, do czego potrzebny był kit. Nie mówiąc już, o co może chodzić z niemiecka brzmiącym słowem „Einstand” (które w powieści i scenariuszu nie zapowiada wcale równowagi, lecz przemoc i prawo do pięści). O innych przedmiotach codziennego użytku fenomenalnie śpiewają również kolejni bohaterowie: Deżo Gereb o cygarach (Karolina Kłaczek), wytworniś Czele o grajcarze (Zofia Gołaj), a łobuzerski Rychter o znaczku (Leszek Andrzej Czerwiński).
Nagromadzenie scen wokalnych i zespołowych, jak to ma często miejsce w musicalach, równoważy widzom optycznie dość monochromatyczna scenografia zaprojektowana przez Mariusza Napierałę. Ceglane mury budynków pustego placu zabaw naszych bohaterów pomiędzy ulicami Pawła i Marii w Budapeszcie zostały „udekorowane” napisanymi kredą hasłami, w tle kolejny plac wydzierżawiony przez zarząd tartaku na skład drewna wydaje się kolejnym niezwykle cennym i atrakcyjnym miejscem, którego należy za wszelką cenę bronić czy tak jak Nemeczek poświęcić dla tego miejsca życie. Całość dobrze oddaje klimat tytułowego miejsca: zapuszczonego, z dużą liczbą „szwów” naniesionych przez lata. Z kolei niebezpieczną wyprawę grupy do Ogrodu Botanicznego, gdzie mieści się kryjówka Czerwonych Koszul, zilustrowano dość skromnymi, stylizowanymi na napisy na murze multimediami (Zachariasz Jędrzejczyk i Veranika Siamonava). Podkreśla je i wzbogaca reżyseria światła (Tadeusz Trylski). Całość oprawy Dużej Sceny utrzymana w ceglano-brązowych tonacjach idealnie koresponduje z podniszczonymi kostiumami z epoki i mundurami Czerwonych Koszul (Martyna Kander). Dzięki tym wszystkim zabiegom okołoscenograficznym widz jest w stanie przez prawie trzy godziny skupić się na szybkim tempie akcji oraz SŁOWIE: tym rewelacyjnie wyśpiewanym (przygotowanie wokalne: Paulina Zaborowska), melorecytowanym oraz artykułowanym.
SŁOWO jest dla Wojciecha Kościelniaka niezwykle ważnym elementem jego produkcji i słowem naznaczona jest również powieść Molnára, napisana z polotem i swadą, mimo swojej moralizatorskiej na pozór tematyki. Reżyser tak znakomicie poprowadził aktorki i aktorów Teatru Kameralnego, że walki toczone o Plac Broni stają się tłem budującym fabułę, a na pierwszy plan wysuwa się dramaturgia postaci. Nadzwyczajnie delikatna i prawdziwa w chłopięcym kostiumie Nemeczka Julia Witulska pokazuje wewnętrzną siłę swego bohatera do ostatniej, przejmująco przełamanej sceny śmierci. Nikodem Bogdański, jako temperujący swe emocje dowódca grupy Janosz Boka, do końca pozostaje duchowo z umierającym sierżantem, zaś Deżo Gereb w wykonaniu Katarzyny Kłaczek jest chłopcem na tyle słabym, że dla zysku zdradzi przyjaciół, by jednak szargany wyrzutami sumienia powrócić na drogę honoru. Z kolei swawolni oponenci: Kolnay (Katarzyna Witkowska) i Barabasz (Michał Rybak) swymi scysjami, a Łukasz Przykłocki (Czonakosz) gwizdaniem wzbudzają wesołość publiczności. W Związku Kitowców nie ma postaci bezbarwnych, każdy z nich ma swoje „pięć minut” na sto dwa, łącznie z prześwietnym Witoldem Szulcem w kilku rolach: przede wszystkim niepobłażliwego, acz nieco rozdartego profesora Raca (także jako Włoski Sprzedawca, Słowak Jano, Ojciec Gereba i Stróż Ogrodu Botanicznego). Wielkie emocje wywołuje wódz Czerwonych Koszul Feri Acz w koncertowej kreacji Katarzyny Chmary, która dla wzmocnienia swej postaci nie zdecydowała się na perukę i poświęciła do roli długie włosy. Jako przywódca bandy, z pozoru czytelny w zamiarach, niespodzianie doceni odwagę Nemeczka, ale nadal bardzo silną ręką trzyma swych żołnierzy (Joanna Pilska, Filip Łach, Łukasz Lenart, Błażej Chorobiński) musztrowanych w rytm marszowych dźwięków.
Musical Chłopcy z Placu Broni w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy to z jednej strony urzekające wielowymiarowo show, widowisko zapierające dech i opowieść o dziecięcej zabawie w wojnę o to, kto będzie mógł bawić się na Placu Broni, który urasta do rangi symbolu. W obecnej sytuacji konfliktu wojennego za naszą granicą, okrucieństwo Czerwonych Koszul można odczytywać aluzyjnie, podobnie jak konflikt dwóch grup w jednym mieście. Konflikt ten ma jednak swoje drugie dno: jest piękną opowieścią o niezłomności i lojalności małego chłopca, wielkiego duchem. To historia o honorze, uczciwości i oddaniu w przyjaźni. One zawsze będą ważne, nawet gdy świat, o który tak walczymy, kiedyś zniknie.