Wszyscy panowie na planie byli zażenowani, że coś takiego może się kobiecie wydarzyć
Grażyna Misiorowska i Sylwester Piechura – aktorzy i realizatorzy filmu „Maryjki”. Rozmawia Beata Dżon-Ozimek.
Mówisz o swoich maryjkowych figurkach „dziewczyny”.
Grażyna Misiorowska: – Figurki to lokata kapitału (śmiech), porcelanowe są najdroższe. Józef stracił głowę, jednej urwałam rączkę w kąpieli, płakałam, ale skleiłam. Są ze mną. To moje przyjaciółki, towarzyszki, powiernice. Ich obecność powoduje, że nie czuję się sama. Od lat odnajdujemy się nawzajem.
Sylwester Piechura: – W filmie wykorzystaliśmy ponad sto figurek, część była autentyczna i stanowiła dekorację wnętrza, część została spreparowana na potrzeby konkretnych scen. Były wersje normalne, wyuzdane, dominy, SF, święte i nie. Nasze Marie są dziełem rzeźbiarki Doroty Hadrian i scenograf Alicji Kazimierczak wraz z zespołem. Ubóstwiam stare, podmalowane oleodruki Matek Boskich. Patrzą prosto w twoje oczy, łagodnym spojrzeniem. Dałem się wciągnąć i kupuję.