W Warszawie w wieku 90 lat zmarła Aleksandra Koncewicz. Wybitna aktorka dramatyczna i postać charyzmatyczna. To ona miała na początku grać w słynnym „Nożu w wodzie”. Była wielką gwiazdą scen poznańskich, wygrywała plebiscyty publiczności. Po przenosinach do Warszawy grała w Rozmaitościach, Klasycznym (dziś Studio), a ostatnie lata przed emeryturą, na którą przeszła w latach 90., spędziła na Targówku. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.
- Aleksandrę Koncewicz poznałem, gdy zaczynałem pracę w Teatrze Na Targówku. – wspomina Artur Barciś. - To był teatr muzyczny, a ona była jakby z innego świata. Miała wszystkie cechy wielkiej gwiazdy teatru dramatycznego. Była silną osobowością, doskonale wpisywała się w typ aktorki-heroiny, oprócz talentu miała wielką klasę. Do nas, młodych, podchodziła zawsze życzliwie. Byłaby ozdobą każdego teatru i dziś mogłaby być wymieniana w czołówce polskich aktorek. Ale miałem wrażenie, że zupełnie jej na tym nie zależało, jakby nie odczuwała potrzeby bycia sławną. W tym zawodzie to rzadkość.
Zanim stała się gwiazdą scen poznańskich, zaczynała w Bydgoszczy od roli Hesi w „Moralności pani Dulskiej” Potem była m.in. szekspirowska Oliwia w „Wieczorze Trzech Króli”, Wiwia w „Profesji pani Warren”. Później nastąpił okres poznański w Teatrze Nowym i Polskim. Tu pojawiły się propozycje, o których wiele aktorek mogłoby jedynie pomarzyć: Luiza w „Intrydze i miłości”, Wiola w „Wieczorze Trzech Króli”, Sylwia w „Niestałości serc” Marivaux, tytułowa Nora w „Domu lalki” Ibsena.
- Scena była moją wielką miłością w pełni odwzajemnioną i dlatego nie miałam żadnych wątpliwości, czy w 1960 roku przyjąć kolejną wielką postać w teatrze, czy zadebiutować w filmie. Zwłaszcza że proponował mi rolę pewien debiutant – wspominała z uśmiechem, gdy rozmawialiśmy. - Tyle, że tym debiutantem był Roman Polański, a propozycją - jego nominowany potem do Oscara „Nóż w wodzie”. Polański poszukiwał aktorki wysportowanej, a ja wtedy dobrze pływałam i grałam w siatkówkę. Ale gdy miałam do wyboru: zagrać w filmie, czy Klarysę w „Fircyku w zalotach”, a potem tytułową Ondynę w sztuce Jeana Giraudoux, nie było wątpliwości, że wybiorę teatr.
W „Nożu w wodzie” zagrała ostatecznie Jolanta Umecka. A rola ta nie stała się trampoliną do jej dalszej kariery, tak jak to było w przypadku obu panów - Zygmunta Malanowicza, a zwłaszcza Leona Niemczyka.
Aleksandra Koncewicz natomiast kontynuowała teatralną karierę, zachwycając nie tylko talentem dramatycznym, ale i wokalnym jako Jenny w „Operze za trzy grosze”. Była niezwykle ceniona przez legendarnego Stulka, czyli Stanisława Hebanowskiego, który obsadził ją w roli Teresy w „Lamencie” Choromańskiego i Prezydentowej w „Niebezpiecznych związkach”. Aż pięć postaci zagrała w poznańskiej premierze „Niech no tylko zakwitną jabłonie” Agnieszki Osieckiej. Była Elwirą w „Mężu i żonie” Fredry oraz Heleną w „Trojankach” Eurypidesa. Zagrała też w polskiej premierze sztuki „Dwoje na huśtawce” z Romualdem Szejdem, późniejszym twórcą warszawskiej Sceny Prezentacje.
W 1967 roku Ireneusz Kanicki, doceniając jej talent wokalny, poprosił o nagłe zastępstwo za chorą koleżankę do spektaklu „Dziś do ciebie przyjść nie mogę”, z którym warszawski Teatr Klasyczny zaproszony został na amerykańskie tournée. Po kilku następnych sezonach w Poznaniu Aleksandra Koncewicz zdecydowała się na przenosiny do Warszawy. Grała w Teatrze Klasycznym i w Rozmaitościach. Ponieważ Wojciech Solarz, przygotowując „Lato w Nohant” w 1977 roku zaproponował jej postać George Sand, potem zaś zdecydował się powierzyć ją Kalinie Jędrusik, a jej zaproponował dublurę, Aleksandra Koncewicz zdecydowała się na przyjęcie propozycji Mariana Jonkajtysa i przeniosła do Teatru na Targówku. Tam grała w spektaklach dramatycznych, z aktorską młodzieżą pracowała nad słowem. Ze wzruszeniem wspominała, gdy teatr odwiedził zaproszony przez Mariana Jonkajtysa Lech Wałęsa tuż przed stanem wojennym.
- Teatr na Targówku tworzył niezwykłą wspólnotę - wspomina Krzysztof Daukszewicz. - My po prostu lubiliśmy tam przebywać, zwłaszcza w tak trudnych chwilach, jak stan wojenny. Pani Ola była wielką damą, w każdym calu. Aktorką, która traktowała ten zawód jak rodzaj misji. Takie postacie należą dziś do rzadkości. Czuliśmy do niej szacunek, podziw, ale i respekt.
- Dla znajomych Aleksandra Koncewicz była po prostu Basią, bo tak miała na drugie imię. Była wielką aktorką, obdarzoną pięknym głosem, co na szczęście docenili też twórcy radiowi – wspomina Barbara Horawianka. – Basia uwielbiała poezję, razem wyjeżdżałyśmy do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie jurorowaliśmy konkursom recytatorskim dla dzieci i młodzieży. Jeszcze niedawno wspominałyśmy, że jedną z laureatek tych konkursów była popularna dziś aktorka serialowa Katarzyna Zielińska. Byłyśmy z niej dumne. Kiedy Basia zakończyła karierę, żeby poświęcić się opiece nad mężem, udawało mi się czasem wyciągnąć ją na jakąś kilkudniową wyprawę po Polsce, bo obie bardzo lubiłyśmy podróżować.
Na Targówku Aleksandra Koncewicz grała w sztukach Witkacego, Jeremiego Przybory. Recenzenci podziwiali jej poruszające kreacje w „Silniejszej” Strindberga oraz w sztuce „Mężczyzna” na podstawie utworów „Piękny i nieczuły” oraz „Kłamca” Jeana Cocteau. Sporo jeździła z koncertami poetyckimi wraz z cenioną pieśniarką Sławą Przybylską, która też występowała wtedy w Teatrze Na Targówku.
- Z Aleksandrą łączyła nas wielka miłość do poezji. – wspomina Sława Przybylska. Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo szybko i była to taka przyjaźń bez deklaracji. Była aktorką o przejmującym głosie i pięknym, niebywale skromnym człowiekiem. Namówiłam ją do wyreżyserowania wieczoru poezji Stanisława Balińskiego zapomnianego Skamandryty, którego poznałam kiedyś w Londynie. Program „Mój kapitanie, już wieczór” przyniósł wiele wzruszeń. Balicki bardzo chciał wrócić do Polski i marzyliśmy by przybył na premierę. Generał Jaruzelski niestety odmówił mu prawa powrotu i zmarł na obczyźnie. A w jego poezji było wiele miłości i tęsknoty do kraju. Aleksandra pięknie to wyreżyserowała. Od miesiąca zbierałam się, by do niej zadzwonić, teraz, gdy dowiedziałam się o jej śmierci przypomniał mi się po raz kolejny słynny wiersz księdza Jana Twardowskiego.
Aleksandra Koncewicz zdecydowanie mniej szczęścia miała do filmu. Tu właściwie grała tylko role epizodyczne. Wśród nich były dwa w filmach z udziałem Bogusława Lindy. - Bogusław Linda w filmach „Tato” i „Miasto prywatne” chciał mnie zamordować, a przecież prywatnie jest takim cudownym, wrażliwym i sympatycznym człowiekiem – wspominała aktorka.
- Pani Ola to przecież historia polskiego dubbingu. – mówi Henryk Talar. - Do dziś wspominam, gdy jako początkujący aktor pracowałem z nią przy polskiej wersji legendarnego już serialu „Ja, Klaudiusz” gdzie użyczałem głosu Kaliguli. Kiedy usłyszałem ją jako głos Agrypiny od razu miałem wrażenie, że pracuję z kimś wybitnym. Bardzo dużo się od niej nauczyłem, ona nie musiała mi nic mówić, wystarczył jej grymas, czy zmrużenie powieki. Była niczym kamerton.
Aleksandra Koncewicz zmarła 12 marca w jednym z warszawskich szpitali. Pogrzeb planowany jest 19 marca na Wólce Węglowej.