EN

18.01.2023, 16:30 Wersja do druku

Los Endemoniados/ Biesy

„Los Endemoniados/ Biesy” w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Kamil Pycia na stronie Teatralna Kicia. 

fot. Edgar de Poray/ mat. teatru

Mam mocny love-hate relationship z Marcinem Wierzchowskim, bo nigdy nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Stworzył w moim odczuciu tyle samo spektakli dobrych, co chybionych (celowo nie mówię „złych”, po prostu nie trafiły we mnie). Niemniej na tyle mocno lubię jego prace, że staram się zawsze oglądać co tylko się da, bo są takie jego spektakle, za którymi realnie tęsknię („Hańba” z Teatru Ludowego czy nieodżałowani „Idioci” z Teatru Jaracza w Łodzi). Jechałem do Opola z duszą na ramieniu, zastanawiając się, na co tym razem trafię; czy „Los Endemoniados/ Biesy” ugodzą mnie tam, gdzie powinny, czy rozczaruję się jak przy „Nadchodzi Chłopiec” ze Starego Teatru w Krakowie.

Spektakl jest bardzo skromny w środkach przez większą część, ale nie powoduje to, że jest nudny czy mało angażujący: Wierzchowski tak buduje napięcie, że nie można usiedzieć spokojnie. Zupełnie jak u Hitchcocka, zaczynamy od trzęsienia ziemi – czyli informacji o tym, że spłonął teatr z grupą amatorów, którzy chcieli wystawić „Biesy” w sprzeciwie wobec władzy. Przez pozostałą część spektaklu obserwujemy cały proces, który doprowadził do finałowego feralnego pożaru.

Aktorzy tworzą wspaniałą kreację zbiorową, naprawdę nie sposób oderwać od nich oczu, a co niesamowite, błyszczą nie tylko jako grupa, ale też każdy z nich osobno jest diamencikiem. Poza tym Jakub Klimaszewski jest tak magnetyczny w swojej roli Carlosa, że totalnie proszę za mnie wyjść i już mi niosą suknię z welonem. Dodatkowo Konrad Wosik jest niesamowicie przekonujący w roli Juana, zawsze niemal panicznie szukałem tej dwójki na scenie, żeby nie zgubić ani sekundy wirtuozerii, którą wyczyniali.

Zaskakującym dla mnie było to, jak mało, a jednocześnie jak dużo było samych Biesów w „Los Endemoniados”. Bohaterów Dostojewskiego zobaczymy jedynie kilka razy w krótkich scenkach, niemniej sama historia hiszpańskich aktorów-amatorów jest dokładnym niemalże odzwierciedleniem tego, co dzieje się u Dostojewskiego. Zostało to bardzo ciekawie wkomponowane w siebie, za co ogromne brawa dla Daniela Sołtysińskiego.

Paradoksalnie urzekło mnie też to, że jest to spektakl o robieniu spektaklu, w którym w zasadzie nie widzimy prawie wcale samego tego procesu tworzenia spektaklu. Dzieje się to jedynie miedzy słowami; obserwujemy za to realnie narastający bunt i złość młodych Hiszpanów, który jest dokładną analogią tego, co dzieje się obecnie w Polsce. Może ta analogia jest nazbyt prosta (żeby nie powiedzieć prostacka), niemniej spełnia swoją rolę będąc lustrem różnych postaw wobec walki z opresją: od czynnej walki przez formy oporu do totalnej bierności.

Największe wrażenie jednak zrobił na mnie finał; obawiałem się zobaczyć niezbyt wysmakowana masakrę z wizualizacjami płomieni i bardzo dosłownie przedstawionego pożaru. Tutaj Marcin Wierzchowski postawił na naprawdę subtelną i statyczną scenę, w której jedynie słyszymy opis tego, jak wyglądały ostatnie chwile rewolucjonistów. Bardzo wstrząsające i chwytające za flaki; bardziej niż nawet najbardziej realistyczny pokaz tego, co się mogło wtedy dziać.

Zachwycający spektakl, wielopoziomowy, zostawiający widza z bolesnym supłem w brzuchu. Daje nam nadzieję budując poczucie wspólnoty nie tylko z aktorami, ale też z hiszpańskimi rewolucjonistami. Historia zatacza koło (nic dziwnego, zwykle tak jest) i pozwala nam popatrzeć na to, jakich błędów możemy uniknąć w walce o własne ja. Bardzo dziękuję za ten spektakl, bo trafił na czas, kiedy potrzebowałem właśnie takiego delikatnego plaskacza w twarz.

Źródło:

Teatralna Kicia
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia