Logo
Recenzje

Lewatywa z myszką, czyli niegrzeczność zmiękczona

11.09.2025, 09:32 Wersja do druku

„Producenci” Mela Brooks i Thomasa Meehana w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym im. D. Baduszkowej w Gdyni. Pisze  Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej”.

fot. Rzemieślnik Światła/mat. teatr

Czy wiesz, że Mel Brooks jest jak…

To, że Mel Brooks jest najsłynniejszym parodystą i jednym z 21 EGOT-ów, jest wiedzą dość powszechną. Być EGOTem to znaczy zdobyć komplet czterech najważniejszych nagród w amerykańskim show businessie, czyli Emmy, Grammy, Oscara i Tony’ego. Ale to, że za 10 miesięcy Melvyn Kaminski skończy 100 lat i nadal jest aktywny, to już wyczyn niespotykany. Mel jest po prostu jak Gdynia (śmiech).

Mel Brooks na Facebooku

Nadzieje i oczekiwania

Nieopowiadanie dowcipów o Żydach jest formą antysemityzmu
Woody Allen

Wybierałem się do Teatru Muzycznego z nadzieją, że jeden z moich ulubionych musicali „pozamiata”. Że będzie niczym lewatywa dla systemu zainteresowanego głównie sobą, słodko pierdzącego, wytchnieniowego i obowiązkowo zachwyconego. Że dowcipy zburzą tę obrastającą bluszczem lukru chatynkę kiczu i samozachwytu. Wydawało się, że przepis Mela Brooksa musi rezonować dzisiaj szczególnie, bo największy prześmiewca Hollywoodu wrzucił do kotła satyrę na własne środowisko (Broadway), Żydów (sam jest Żydem, więc ma alibi – uśmiech), mniejszości seksualne (w tym rozochocone erotycznie babcie) i podlał to sosem bezczelności. A do tego jeszcze beka z neonazizmu. Wydawało się, że po Mee Too, ludobójstwie w Strefie Gazy i rozlewającym się jak kwas z Obcego szantażu poprawności politycznej taki strzał jak „Producenci” zaszokuje mieszczańską publiczność.

Producenci w Teatrze Muzycznym w Gdyni: fragment z próby medialnej

fot. Rzemieślnik Światła/mat. teatr

Fabuła autorskiego musicalu Brooksa (muzyka i teksty piosenek a libretto do spółki z Thomasem Meehanem) jest przewrotna. Tonący w długach Max Białystok (w tej roli gościnnie Robert Rozmus), niegdyś król Broadwayu, w trakcie kontroli przeprowadzanej przez galaretowatego księgowego Leo Blooma (Maciej Podgórzak) wpada na diabelski w istocie pomysł: zrobić premierę najgorszego musicalu w dziejach Broadwayu i zarobić na tym 2 mln dolarów! Przepis na „sukces” jest prosty:

a/ znaleźć najgorszy tekst
b/ zatrudnić najgorszego reżysera
c/ zaangażować najgorszych aktorów.

Z pierwszym warunkiem było najtrudniej, ale po lekturze „Wiosny Hitlera” Franza Liebkinda (Tomasz Gregor) problem się rozwiązał – nie powstała do tej pory głupsza sztuka! Ze znalezieniem najgorszego reżysera nie było najmniejszego problemu. Co więcej, Roger De Bill (Sebastian Wisłocki), zastąpił w głównej roli Liebkienda, który złamał nogę tuż przed premierą i mamy dwa naj naje w jednym: reżysera i aktora. Wszystkie warunki do osiągnięcia „sukcesu”, czyli spektakularnej katastrofy, zostały osiągnięte i… Nie będę spoilerować, choć to musical znany, więc… należy się wybrać do teatru, by sprawdzić (uśmiech).

„Dali radę”, czyli plusy dodatnie

Jest ich sporo w gdyńskich „Producentach”. Największe pochwały należą się za kostiumy dla Anety Suskiewicz (szczególnie te z „Wiosny Hitlera” oraz De Billa i jego otoczenia). Po raz pierwszy usłyszałem świetnie brzmiącą orkiestrę pod dyrekcją Dariusza Różankiewicza. Nie dlatego, że muzycy nauczyli się wreszcie grać a dyrygent dyrygować (uśmiech), ale dlatego że orkiestra była saute – obie uwertury świetnie brzmiały! Muzyka, choć na żywo, w musicalu pełni funkcję użytkową, ale tym razem, choć przez chwilę, była tylko dla siebie i dla nas.

Najlepszy na placu był Jędrzej Gierach, w roli Carmen Yoli – menedżera¬ki De Billa: swobodny¬a scenicznie, zbudował_a seksualność postaci delikatną kreską w przeciwieństwie do swego szefa, a do tego celnie dobrane kostiumy i fryzura. Nie zawiódł doświadczony Robert Rozmus, choć on sam na pewno wie, że szybkie podawanie tekstu nie oznacza szybkiego tempa przebiegu, ale to premiera, wszyscy troszkę w emocjach i wszyscy trochę pędzą (niekoniecznie na bankiet – śmiech). Jestem pewien, że w następnych przebiegach pointy będą lepiej wyakcentowane, bo śpi w nich cięty dowcip. Maksowi dzielnie towarzyszył Leo, Maciej Podgórzak miał chyba najciekawszą rolę – od galaretowatego prawiczka po euforycznego kochanka z Rio. Wyróżnienie dla Izabeli Pawletko w roli Ulli Swanson – uroczej, inteligentnej inaczej blondie.

Ucieszyła mnie też radość i dobry humor wykonawców bijące z nich nawet w ukłonach. Tomasz Więcek, Dorian Gray polskiego musicalu, bezwstydnie chwalący się w mediach społecznościowych swymi kolejnymi urodzinami, występował w kilku epizodach, jeśli nie więcej, ale najpyszniejszy był jako niewidomy skrzypek. Tak mu się spodobała gra na tym instrumencie, że postanowił wejść do zespołu Różankiewicza – bezceremonialnie wepchnął się między muzyków podczas ukłonów (uśmiech). Z kolei Krzysztof Wojciechowski, m.in. prawdziwy mężczyzna z Village People i sędzia z nudów robiący na drutach podczas posiedzenia, nie mógł się powstrzymać, podniósł w górę sędziowską togę i tańczył kankana, pokazując zebranym swoje „boskie” nogi (śmiech). Po raz kolejny bardzo dobrze się spisał Paweł Bernaciak – czekam na główniaka w wykonaniu tego bardzo solidnego i poważnie podchodzącego do rzemiosła aktora.

fot. Rzemieślnik Światła/mat. teatr

Choreografię Sylwii Adamowicz zdobią układy z „Wiosny Hitlera” i staruszki z balkonikami. Wojciech Stefaniak wyznaje zasadę, że scenografia przede wszystkim ma być funkcjonalna i nie może przeszkadzać, ale na pewno miał sporo pracy i zabawy przy wielokrotnych zmianach otoczenia (rozmowa z W. Stefaniakiem tutaj).

– Witaj kochana! Czy pamiętałaś o czekuniu?
– Owszem Biały, ale najpierw zagrajmy jakieś niewinne świństewko!
– Tutaj? W biały dzień?
– Wystarczy szybki numerek
– Dobrze. A co to ma być?
– „Niełatwa turystka i czujny orangutan”
(…) – A może coś dla odmiany bez seksu?
– Co takiego?
– „Żydowskie małżeństwo po pierwszym dziecku”

Fragment dialogu Maksa ze sponsorką

„Białe” musicale Tomasza Dutkiewicza

Wejherowianin Tomasz A. Dutkiewicz jest na przemian z Wojciechem Kościelniakiem najczęściej w ostatnich latach reżyserującym spektakle w Teatrze Muzycznym w Gdyni (m.in. „Gorączka sobotniej nocy”, „Ghost”). To jeden z kilku najbardziej nie tylko doświadczonych, ale też najlepszych reżyserów trudnego gatunku, na którym „wyłożył się” niejeden znany reżyser tzw. dramatyczny. Powierzenie Dutkiewiczowi reżyserii daje pewność, że ten wywiąże się ze swego zadania solidnie i nie będzie klapy, co dla losów każdego przedstawienia na dużej scenie jest najważniejsze. To reżyser, który chce jak najwierniej oddać specyfikę danego tytułu, jest wierny twórcom, nie reinterpretuje. Dlatego jego musicale określam jako „białe”, jak „białym” może być wiersz czy tekst. Dutkiewicz z rzadka tylko dodaje coś od siebie, w „Producentach” to przede wszystkim język kaszubski, jakim operują nowojorscy policjanci czy stereotypowe wyobrażenia szwedzkości (częste nawiązania do IKEI). Rozmowa z Tomaszem Dutkiewiczem tutaj.

Mam szacunek dla każdej strategii twórczej, jeśli jest ona dopracowana i świadoma, a tak jest w przypadku twórczości Tomasza Dutkiewicza, ale tym razem czegoś mi zabrakło bardziej niż zwykle. „Producenci” w 1967 r. (wersja kinowa) musieli wybrzmieć potężnie. Odwaga Mela Brooksa była wręcz anarchistyczna. Była też, podobnie jak wiele złośliwych dowcipów podczas oscarowych gali, próbą dla obśmiewanych. W Stanach sam fakt, że ktoś się z kogoś nabija jest wręcz nobilitacją i nie wypada mścić się na wesołku. W dzikim kraju nadwiślańskim i nadbałtyckim za naśmiewanie się są srogie kary, najczęściej jest to ostracyzm środowiskowy i społeczny (wiem, co mówię). Licencja do „Producentów” dawała spore możliwości, dlatego tym bardziej brakowało mi inwencji i odświeżenia. Oglądałem gdyński spektakl jako wydarzenie historyczne. Nikt dzisiaj nie pisze już musicali, w których częste zmiany scenografii wymuszają opuszczenie kurtyny w celu „podmianki”, podczas której trzeba coś małego wymyślić: jakiś kuplecik, jakiś duecik, jakiś skeczyk…

To nie moja ulubiona estetyka, ale uspokajam czytających i zastanawiających się nad wyprawą do Muzyka: to się ludziom podoba, a premierowa publiczność nagrodziła artystów powszechną owacją na stojąco!

Producenci w Teatrze Muzycznym w Gdyni: premierowe oklaski i ukłony

Tytuł oryginalny

Lewatywa z myszką, czyli niegrzeczność zmiękczona

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła

Autor:

Piotr Wyszomirski

Data publikacji oryginału:

10.09.2025

Sprawdź także